Z Nowej Zelandii do Nowego Targu na pokładzie PAC 750XL – część 5
18 kwietnia 2023 r., na lotnisku w Nowym Targu wylądował samolot PAC 750XL (znaki rejestracyjne ZK-LAE), który przed dwa tygodnie był przebazowywany do Polski wprost z fabryki Pacific Aerospace na Nowej Zelandii. Za sterami statku powietrznego zasiadali instr.pil. Gabriel Batkiewicz oraz instr.pil. Tomasz Wróbel. Obaj pokonali 12 tysięcy mil morskich, co zapewniło im spory rozgłos w świecie lotniczym.
Przedsięwzięciem interesowały się lotnicze i lokalne media, ale też ogólnopolskie stacje telewizyjne. Wymagało ono bardzo długich logistycznych przygotowań, organizowania zgód na przeloty, paliwa, noclegów etc. Specjalnie dla portalu dlapilota.pl piloci przygotowali relację, dzięki której wszyscy zainteresowani mogą się zapoznać z wyzwaniami, z jakimi musieli się oni zmierzyć podczas całej wyprawy.
Linki do poprzednich części na dole artykułu.
Z Nowej Zelandii do Nowego Targu - cześć 5
Po niecałych trzech godzinach lotu z OPKC (Karachi) przez Morze Arabskie wzdłuż wybrzeży Pakistanu i kawałka Iranu, docieramy do Zatoki Omańskiej nad którą znajdował się nasz kolejny cel, kraina ropą płynąca Oman i lotnisko Muskat - OOMS.
Z kołowania na stanowisko postojowe w Muskacie jest nawet gdzieś filmik jak ja, kontroler TWR/GND/ pilot i Gabryś - pilot z czterokrotnie większym nalotem niż mój, wsłuchujemy się kolejny raz w instrukcję kołowania na drugą stronę lotniska - 20 minut później byliśmy na swoim stanowisku na płycie dla GA!!!
Muskat, olbrzymie lotnisko, przestrzeń, agent handlingowy jak z bollywoodzkiego filmu w białej koszuli, ciemnych raybanach wysiadł z najnowszej BMW serii 5 (białej oczywiście) żeby nam powiedzieć…. że w kraju,w którym ropa naftowa leje się z kranu, musimy poczekać na paliwo, tyle że nie wiadomo ile czasu bo cysterny zajęte i ciągle ktoś po drodze ważniejszy. Znając swoje miejsce w szeregu na płycie GA początkowo przyjęliśmy to z umiarkowanym spokojem. Gdy słońce było coraz niżej a wcale nie robiło się chłodniej, nam kończyła się cierpliwość bo lądowanie w kolejnym punkcie znów zapowiadało się w nocy, nasz elegancki agent przywiózł nam zamiast obiecanych kanapek, coś również popularnego w tym kraju, jak ropa naftowa - dostaliśmy pudełko pysznych daktyli !!:)
W końcu przybyło z daleka paliwo, ze złą końcówką, do tankowania ciśnieniowego, tak jak 99,9% lądujących tam samolotów ….
Przestrzeń powietrzna w drodze do Bahrajnu nie należy zdecydowanie do tych łatwiejszych.
Lecąc wschodnim wybrzeżem Półwyspu Arabskiego szybko wlatujemy w FIR Zjednoczonych Emiratów Arabskich i mijamy jedne z największych lotnisk tej części świata, co za tym idzie, wieczorową porą w przestrzeni APP Dubaj i Abu Zabi robi się naprawdę tłoczno, do tego stopnia, że lecąc na przyznanym FL 80 , już w nocy, z wielkim uznaniem wsłuchujemy się w pracę kontrolerów APP Dubaj.
To wielkie uznanie może tylko na moment przygasło, jak w pewnym momencie usłyszeliśmy:
ZK-LAE , musimy napisać niestety na ciebie raport za level bust powyżej 300ft….
A było to tak…
Lecimy którąś już godzinę, zrobiło się ciemno i tylko na platformy wiertnicze na Zatoce Perskiej świeciły się jak latarnie, głodni, zmęczeni, czekamy na sen w Bahrajnie, ale wcześniej mierzymy się z przytłaczającym ruchem nad Dubajem. Nie ma wątpliwości, że najbardziej dawał się we znaki kontrolerowi APP Dubaj, który nie miał czasu złapać oddechu, do tego przyplątał się jakiś PAC 750 z zawrotną prędkością 140KIAS na FL 80!!
Idealnie, żeby namieszać …udało nam się ….:)
Załoga APP Dubaj, nie miała pewnie wcześniej do czynienia z takim typem, bo to już ta część świata, gdzie PAC750 wprowadzał w konsternację po drugiej stronie radia, ale dopóki w miarę szybko leci, to niech leci.
Problem polegał na tym, że my lecieliśmy w rękach całą trasę, bo PAC nie ma autopilota i mimo wszelkich starań, trzymania kreski najdokładniej jak się da, zwróciliśmy na siebie uwagę ATC po pierwszej odchyłce od magenty, a potem było już tylko gorzej…
Widać było, że mają na nas oko i raz po raz nas zwyczajnie strugali za zbaczanie z trasy, trochę zdziwiliśmy się o co tyle krzyku za 0,5NM odchyłki!!! na szybko wymyśliłem jakieś bajki o pogodzie, za które samemu mi głupio było aż do momentu, gdy potrzeba było zrobić briefing przed podejściem do Bahrajnu a nasze mapy były z tyłu pokładu..
Przechodzę na tył, dwa kroki, samolot bez autopilota, Gabryś zmęczony - ot cały przepis na level bust!! no i raport poszedł, przeprosiny z naszej strony oczywiście też, ale czuć było do końca FIRu Dubaju, całkowity brak zaufania do załogi ZK-LAE.
Kolejny FIR to już Bahrajn - brzmi groźnie, ale na szczęście tylko brzmi.
ATC z Bahrajnu było już na wszelki wypadek uprzedzone w pierwszym kontakcie, że lecimy “w rękach”, żeby na nas łagodniejszym okiem patrzyli bo zmęczenie dawało się we znaki a za oknem kolejny potentat naftowy - Bahrajn, w dodatku oświetlony !!!
Jeszcze tylko dojazd do hotelu, które w Bahrainie są naprawdę luksusowe i zasłużona kolacja przy ulubionej kombinacji lodu,toniku i Ginu…
Nazajutrz pogoda troszkę inna niż w ostatnie dni, bez palącego słońca i pochmurno, przez co panorama Bahrajnu w odlocie trochę ucierpiała, jednak, jak się w ciągu tego kolejnego dnia miało okazać, takie problemy, to żadne problemy…
To, co nas tam spotkało, nadaje się raczej na osobny rozdział, ale w skrócie było to tak…
Gassim International Airport - niby dumnie brzmiąca nazwa, ale terminal i cała infrastruktura lotniskowa bardzo dobrze pamięta miniony wiek a jak się zaraz po wyłączeniu silnika okazało, pracujące tam służby również zdawały się być z innej epoki.
Jak to dotychczas na każdym lotnisku bywało, również w Gassim mieliśmy umówionego agenta handlingowego, który, wcale nie za darmo, miał się nami zaopiekować podczas całego procesu postoju. Tak było przez pierwsze 10min współpracy, do czasu, gdy pojawił się umundurowany na biało jegomość z dużą ilością złotych gwiazdek nie tylko na pagonach, który zdecydował, że skoro już przylecieliśmy na lotnisko, to mamy wejść na terminal i się odprawić, co wiąże się z wyładowaniem z samolotu całego naszego dobytku.
Nic nie pomogły tłumaczenia, że to tylko technical landing, tankowanie i odlot, że prawo ICAO przewiduje taką procedurę, że Arabia Saudyjska jako członek ICAO powinna o tym wiedzieć, wszystko na nic.
Wierząc w przydzielonego nam agenta handlingowego, powiedzieliśmy mu o jeszcze jednej ważnej rzeczy (albo dokładnie o 14 rzeczach) mianowicie, że od samej Australii wieziemy w ramach pamiątki, dwa kartony wina oraz dwie butelki markowej Whiskey z Tajlandii, więc jeśli pozwolimy na wyniesienie tego ładunku z samolotu, to automatycznie łamiemy surowy zakaz wwożenia alkoholu do Arabii Saudyjskiej.
Po tych szczerych deklaracjach z naszej strony, nasz agent postanowił wyparować, jakby doskonale wiedział, że od tej pory mamy spore kłopoty…
Biały jegomość wydał szybką dyspozycję i nagle wszystkie nasze rzeczy zaczęły za koleją wychodzić z pokładu na wózek, czy nam się podobało czy nie, żaden opór nie wchodził w grę.
Nawet tłumaczenie, że biały worek, to jest tratwa ratunkowa i stanowi wyposażenie ratownicze samolotu, na nic się zdało. Ich poziom angielskiego był dokładnie zerowy, więc pozostało nam tylko zadbać, żeby nasze rzeczy się nie rozsypały po płycie postojowej. Zostaliśmy sami i już nic nie mogliśmy więcej zrobić bo właśnie wjechaliśmy z 14 butelkami alkoholu do Arabii Saudyjskiej w samym środku Ramadanu….
Siedzimy w małym pomieszczeniu na terminalu, co jakiś czas tylko ktoś przychodzi tłumacząc nam, że złamaliśmy arabskie prawo wnosząc alkohol na teren ich kraju, co drugi nie krył oburzenia z uwagi na panujący Ramadan a nasze tłumaczenie, że wcale nie zamierzaliśmy wchodzić z tym wszystkim do odprawy a jedynie zatankować i lecieć dalej, tak jak na 20 poprzednich lotniskach, zdawało się nikogo nie przekonywać.
Coraz późniejsza godzina i coraz gęstsza atmosfera, pozbawiły nas złudzeń, że zdążymy jeszcze tego dnia wylądować w Kairze (HECP) przed zamknięciem lotniska o 19:00 LT.
Mija trzecia godzina, na podstawie ilości butelek wina wyliczyli nam mandat w wysokości 4000$ !!!!, płatność oczywiście w gotówce, oczywiście w nowych dolarach… Siedzimy w małym, terminalowym posterunku w Gassim, atmosfera gęstniała z każdym kolejnym kwadransem, próby targowania się arabskim zwyczajem również spełzły na niczym. Kiedy nasz egipski support Ahmed, w trakcie rozmowy telefonicznej ze strażnikami wysłał nam wiadomość o treści: ,,Jeśli możecie jeszcze zapłacić mandat, to płaćcie i zwijajcie się stamtąd póki się da“, nie mieliśmy wątpliwości, że nasza sytuacja jest zła…
Czekamy, nowe gwiazdki na pagonach przychodzą, odchodzą, każą czekać na decyzję z góry co dalej z nami zrobić.
W końcu telefon, wpatrujemy się w mundurowego, jakby chcąc zrozumieć cokolwiek z tej rozmowy odkłada słuchawkę i mówi - ,, MOŻECIE NIE PŁACIĆ MANDATU, ALE ALKOHOL MUSI TU ZOSTAĆ” - UFF!!! chyba największy stres z całej dotychczasowej trasy się zakończył.
Wiadomo było, że mandat byłby nałożony nielegalnie, wbrew międzynarodowym przepisom, ale gdyby się uparli i zapłacilibyśmy w gotówce 4000$, to już nigdy byśmy ich nie odzyskali.
Atmosfera od razu się poprawiła, możemy iść ….
Ale teraz procedura odlotu z Arabskiego kraju, więc my i wszystkie nasze bagaże, które nam wynieśli z samolotu łącznie z tratwą ratunkową poszły do kolejki na prześwietlenie.
Przechodzimy bramki, już zmierzamy szczęśliwi w stronę samolotu i nagle ktoś nas woła z małego pomieszczenia gdzie prześwietlali nasze bagaże - TRATWA - pomyślałem tylko…
Moja intuicja , której czasami nie cierpię, tym razem też się nie myliła.
Tratwa, którą przecież sami uparli się wyciągać z samolotu, na prześwietleniu ukazała, oprócz zbiorników ciśnieniowych, materiały pirotechniczne baterie i flary - lepiej być nie mogło.
,,Co to jest??!!! otworzyć!!! tam są ładunki!!!!”
Patrzymy na siebie z niedowierzaniem, że to się w ogóle dzieje, tłumaczymy, że to nie jest bagaż, tylko tratwa, wyposażenie ratownicze samolotu, pokazujemy piktogramy na zewnętrznym pokrowcu, tłumaczymy najprostszym językiem jak tylko umiemy- wszystko na nic..
OPEN !! BAG is BAG, OPEN!!!!”
Tak, nasza tratwa ratownicza wyglądała jak zwykła torba, nawet miała coś w rodzaju zamka, ale nie po to żeby go otworzyć w małym pomieszczeniu security.
Ja straciłem w pewnym momencie cierpliwość, złapałem za sznurek wyzwalający pirotechnikę i pytam ich, czy na pewno chcą żeby ten mały pokoik wypełnił się szczelnie tratwą i że ja mogę otworzyć jak chcą, ale tylko raz.
Niewiele z tego zrozumieli, ale na nasze szczęście pojawił się w całej tej beznadziejnej sytuacji jakiś inteligentnie wyglądający człowiek, dobrze mówiący po angielsku - manager lotniska w Gassim - URATOWANI !!!
Jemu udało się dość sprawnie wytłumaczyć, że nie możemy dla ich dobra otworzyć tej torby bo to tratwa. Z oporami przepuścili ostatni bagaż, idziemy pospiesznie do samolotu, póki jeszcze czegoś zaraz nie wymyślą…
Wsiadamy, wołamy z akumulatora na TWR o uruchomienie i znowu się zaczyna.
Nasz plan lotu, który jeszcze na początku udało mi się przesunąć optymistycznie o 30’, po ponad 4 godzinach szarpania z ochroną, wygasł całkowicie.
Proszę kontrolera o zrobienie nowego planu bo sami mamy kłopot z łączem internetowym, nie może, mimo szczerych chęci nie ma takiej możliwości.
Podpowiada nam żeby złożyć cokolwiek, aby tylko ukazało mi się w systemie u mógł nas wypuścić, ściągamy dodatkowe pakiety internetu do GIG SKY żeby w ogóle złożyć nowy plan w Auto Routerze, chwilę to zajęło, plan poszedł, odczekujemy chwilę , wołam znów na TWR , czy plan jest - JEST !!!! START UP APPROVED !!!
Uciekamy stamtąd po prawie 5 godzinach stresu, oczywiście spóźnieni na kolejne dwa lotniska, ustalamy z supportem Ahmedem Kair International ( HECA) na nocleg, bo nasz planowany HECP - będzie już dawno zamknięty.
To nie jest ważne, byle jak najdalej stąd!
Brak jakiegokolwiek zdjęcia z tej traumatycznej przygody potwierdza tylko powagę tamtej sytuacji. Z kolejnych odcinków już będą:)
Arabia Saudyjska miała szansę się zreflektować na kolejnym planowanym przystanku niecałe 400 NM dalej, na zachodnim krańcu Półwyspu Arabskiego - TABUK
Niby dalej Arabia Saudyjska, my już wprawdzie bez alkoholu na pokładzie, ale nawet gdyby, to na tym cywilizowanym lotnisku nikt nie wyciągał by nam rzeczy z samolotu, agent handlingowy nie uciekł, marszałek w tradycyjnej białej jak śnieg Djellabie pod kamizelką odblaskową, paliwo bez opóźnienia, w dodatku prawie za darmo, wszystko idealnie.
Nasz agent zaprowadził nas po obowiązkowe pieczątki, potwierdzające opuszczenie Arabii Saudyjskiej, skierował do bufetu po kawę i kanapki, tylko poprosił nas, żeby nie jeść ostentacyjnie na terminalu. Czemu tak??? Ramadan pierwszy posiłek po zachodzie więc wszyscy dookoła głodni…
Po niecałej godzinie w Tabuk lecimy na zasłużony nocleg do Egiptu!!
Planowany początkowo HECP był już dawno zamknięty, musieliśmy zmienić plan i lądować na Cairo International - HECA, który dobrze po zachodzie słońca, odwdzięczył nam się niesamowitym widokiem…
Kolejne 300 NM trasy do Kairu przebiegały na przemian nad Morzem Czerwonym, Półwyspem Synaj, znów nad Zatoką Sueską, żeby w końcu, po zachodzie słońca zobaczyć wschodnie wybrzeże Afryki i rozświetlony Kair, widok, którego nie zapomnę do końca życia.
Ponieważ była już późna godzina a my bardzo zmęczeni przygodami w Arabii Saudyjskiej, poprosiłem kontrolera APP Kair o wektorowanie do lotniska podczas którego usłyszeliśmy niezapomniane
,,ZK- LAE, Cairo Approach, are U helicopter??? U are to slow!!” :)
Nie często widocznie wektorował na swoje lotnisko taki typ samolotu a w połączeniu z silnym wiatrem czołowym nasza prędkość rozmontowała mu trochę kolejkę do pasa 05 Center …
Komentarze