Z Nowej Zelandii do Nowego Targu na pokładzie PAC 750XL – część 4
18 kwietnia, na lotnisku w Nowym Targu wylądował samolot PAC 750XL (znaki rejestracyjne ZK-LAE), który przed dwa tygodnie był przebazowywany do Polski wprost z fabryki Pacific Aerospace na Nowej Zelandii. Za sterami statku powietrznego zasiadali instr.pil. Gabriel Batkiewicz oraz instr.pil. Tomasz Wróbel. Obaj pokonali 12 tysięcy mil morskich, co zapewniło im spory rozgłos w świecie lotniczym.
Przedsięwzięciem interesowały się lotnicze i lokalne media, ale też ogólnopolskie stacje telewizyjne. Wymagało ono bardzo długich logistycznych przygotowań, organizowania zgód na przeloty, paliwa, noclegów etc. Specjalnie dla portalu dlapilota.pl piloci przygotowali relację, dzięki której wszyscy zainteresowani mogą się zapoznać z wyzwaniami, z jakimi musieli się oni zmierzyć podczas całej wyprawy.
Z Nowej Zelandii do Nowego Targu - cześć 4
Po dotarciu do hotelu w Pontianac nadszedł czas pożegnania naszego załoganta Darka, który za chwilę dosłownie miał samolot powrotny na Bali. Zdążyliśmy wspólnie wypić welcome/good bye drinka w hotelu i trzeba było się pożegnać.
Wieczorem w Pontinak załapaliśmy się niechcący na coś w rodzaju wieczoru panieńskiego, ale z uwagi na obowiązujący Ramadan, był to chyba najspokojniejszy wieczór panieński o jakim słyszałem w życiu.
Resztę wieczoru spędziliśmy w pokoju przygotowując się do kolejnego sporego odcinka (327 NM) nad wodami Północnego Morza Jawajskiego w stronę Singapuru przecinając chwilę po starcie Równik!!!!
RÓWNIK!!!
Chyba każdy pilot, którego znam marzy o tym żeby przekroczyć równik za sterami samolotu. Taki zaszczyt mieliśmy również my, lecąc naszym małym dzielnym PACem 750 z Celebesu Zachodniego (WIOO) pomiędzy Morzem Jawajskim i Morzem Południowochińskim do Batam (WIDD) w Południowej Malezji.
Po zaledwie 20’ od startu z Pontianak nadszedł ten ekscytujący moment, na który oboje czekaliśmy - RÓWNIK!!!! i zmiana współrzędnych na GNS z S i E na N i E, przekroczenie równika nastąpiło dokładnie w IFR punkcie BAVUS.
Dzień Dobry!!! W BATAM/ Hang Nadim International
Jakież było nasze zaskoczenie Ledwo, kiedy na płycie lotniska w BATAM podszedł do nas jegomość w pagonach kapitańskich i przywitał się z nami czystą polszczyzną!! Potwierdziło się kolejny raz, że naszych rodaków można spotkać w każdym ciekawym zakątku świata, do którego BATAM zdecydowanie można zaliczyć .
Nasze spotkanie z przyczyn operacyjnych było tak krótkie, że nie wymieniliśmy się z naszym rodakiem żadnym kontaktem, więc będzie nam bardzo miło, jeśli odezwie się jeszcze kiedyś po przeczytaniu tej relacji:)
Lecimy dalej z Batam, zachodnim wybrzeżem Malezji omijając niestaty Singapur oraz Kuala Lumpur z lewej strony, gdyż ze względu na intensywny ruch IRF oraz dużą ilość stref zakazanych nad rafineriami tamtejsze ATC (bardzo nieprzyjazne w naszym odbiorze) nakazało nam się trzymać nad wodą nie wyżej niż 1500ft AMSL, przez co w panującym zmętnieniu powietrza nad wielkimi metropoliami, nie był szans zobaczyć SIngapuru ani słynnych Petronas Towers w Kuala Lumpur.
Po 3,5h lotu w zmętnionym powietrzu przy temperaturach ponad 35⁰C docieramy do Malezyjskiego jeszcze Penang International Airport w którym odwiedziliśmy tamtejszą wieżę kontroli ruchu lotniczego.
Wycieczka na TWR w Penang nie była czysto towarzyska. Zaczęło się od tego, że tak jak zwykle, złożyliśmy przez AutoRutera plan lotu do VTBU - Pattaya International, jednak po chwili przyszedł do nas nasz agent handlingowy oznajmiając, że ATC odrzuciły nasz plan ale ponieważ nie jest w stanie nam wytłumaczyć powodu, proponuje nam wejście na TWR , gdzie pracuje jego brat, który nam z pewnością pomoże - takie rzeczy tylko w Tajlandii:)
Po pokonaniu kilkunastu pięter w klaustrofobicznej, trzyosobowej windzie idziemy po krętych schodkach na salę operacyjną Pattaya TWR, zdejmując po drodze obowiązkowo buty….
Problem z planem lotu polegał na tym, że ichniejszy system odrzucał plan na VFR z punktami IFR w trasie, co to tej pory z powodzeniem robiliśmy i nigdzie nie było żadnego problemu. Rozwiązania są dwa - siadamy z mapą i klepiemy koordynaty do planu VFR i po godzinie już możemy lecieć, pod warunkiem, że będziemy w stanie wymówić nazwy miejscowości, albo…. składamy plan na IFR i lecimy za 5 minut.
Problem był jeden, nasze nowozelandzkie licencje były skonwertowane tylko na VFR, dlatego też mieliśmy drobne obawy przed składaniem planu na IFR,ale ponieważ czas nas gonił, innej opcji nie było więc zaraz po starcie zmieniliśmy flight rules z IFR na VFR pozostawiając wszystkie IFR punkty po staremu:)
Zaliczając spore opóźnienie, w końcu startujemy z Penang w dalszą trasę przez Tajlandię zatrzymując się na tankowanie w Pattaya International Airport - VTBU do ostatniego w tym dniu miejsca z planowanym noclegiem jeszcze w Tajlandii - Chang Mai - VTCC ,które przez opóźnienie złapane w Penang witaliśmy już po zachodzie słońca. Pierwsze lądowanie po zachodzie słońca to była tylko zapowiedź tego, co nas czeka następnego dnia bo w planie przelot nad Birmą (Mjanma) do Bangladeszu i pierwszy nocleg w Indiach !!!!
13.04.2023 -VTCC ( Chang Mai Tajlandia) - VGEG ( Shah Amanat International Airport Chattogram) - VECC , Kolkata - 640NM. 640 NM to dystans w porównaniu do poprzednich dni zupełnie lekki i przyjemny, dwa odcinki, zero oceanu … nic bardziej złudnego. Kilkanaście minut po starcie z Talandzkiego Chang Mai, zbliżyliśmy się nieuchronnie do FIRu Birmy.
Birma (Mjanma) kojarzy się niezbyt przyjaźnie więc na wszelki wypadek mieliśmy nawet birmańskie wizy na pokładzie, gdyby z jakichś powodów trzeba było w tym kraju lądować.
Na około 10’ przed granicą FIR,poprosiliśmy Chang Mai Radar o częstotliwość Birmy ATC, gdyż oboje wiedzieliśmy, że ostatnią rzeczą jaką chcemy zrobić, to wlot do Birmy bez zgody i potwierdzenia od ATC kolejnych punktów trasu.
Bez problemu dostaliśmy od Thailand Control nawet dwie częstotliwości dla kolejnego FIR, było jeszcze kilka minut do granicy więc sprawdzamy pierwszą - nic, zero kontaktu, ustawiam drugą - to samo, cisza , zgłaszam więc, że na podanych częstotliwościach jest cisza, na co miła pani z Thailand Control powiedziała - “contiune according flight plan and try again and again, bye!!!” Super! przekraczamy granicę Birmy bez łączności i zgody - Ahoj przygodo !!
No to lecimy dalej, przekroczyliśmy w końcu granicę z Birmą bez jakiejkolwiek łączności. Próbowaliśmy kilkanaście razy na każdej z dwóch podanych sektor wcześniej częstotliwości. W swojej kilkuletniej karierze lotniczej pierwszy raz również użyłem 121,5 Mhz licząc, że może tam nas ktoś usłyszy, jeśli nie z ATC, to chociaż jakiś inny ruch w okolicy - NIC.
Radio działało, bo wyższe sektory z Tajandii nadal były słyszalne, ale z Birmy cisza… Lecimy więc zgodnie z sugestią od Thai Radar, trzymamy FL 80 i planu lotu, rozglądając się czy czasem nie lecimy już z jakąś parą dyżurną do przechwycenia, ale nie, spokój, cisza, nic się nie dzieje, tylko zamglenie coraz bardziej męczy i z naciąganego VMC robi się wyraźny już IMC.
Patrzymy raz po raz na siebie i na TCASA, dookoła pusto, zmęczenie coraz większe, zapada decyzja, zgłaszamy na ślepo i wchodzimy na FL100, żeby wrócić do VMC.
Na FL100 okazało się być trochę lepiej, na tyle lepiej, że tuż po osiągnięciu poziomu w kokpicie rozległo się - “Ty to widziałeś??!! NO !! Co to było ???!!
W końcu byliśmy nad górzystym terenem i do elewacji aż tak daleko nie było, ale żeby minąć się z jakimś wielkim drapieżnym ptakiem na FL 100!!! za krótko latam, żeby kiedykolwiek coś takiego wcześniej widzieć….
Trzymamy więc poziom i lecimy dalej po trasie, raz po raz nadając na ślepo na różnych częstotliwościach, ale już ciągle rozglądając się dookoła, czy czasem więcej takich ptaków w Birmie nie mają, powietrze robi się znów coraz mniej przejrzyste, a to wcale nie koniec atrakcji przewidzianych na ten mały, górzysty kraj….
Trzymamy FL100, wiemy że to powinno wystarczyć do przewyższenia gór, ale bez radia jakoś tak dziwnie nieswojo nad nimi, wtedy do kompletu na naszym Garminie pojawił się komunikat o awarii…
Wszelkie próby resetowania GPS okazały się nieskuteczne, lecimy w słabym VMC, ptaki jakieś w dodatku, a przez okno coraz wyraźniej majaczą sylwetki szczytów, surowych skalnych szczytów długiego na ponad 400km pasma Gór Arakańskich z najwyższymi szczytami pod 2000m n.p.m.
W takich sytuacjach trzeba przede wszystkim zachować spokój. Przeanalizowaliśmy co mamy a czego już nie, sytuację w powietrzu na tyle na ile TCAS pozwalał, darmową aplikacja AirMate, na której rewelacyjnie widać profil pionowy z ukształtowaniem terenu i podjęliśmy szybką decyzję - nadajemy na ślepo i idziemy do FL110 do pierwszego kontaktu radiowego z kolejnym sektorem - FIR Bangladesz, lub do poprawy warunków.
Po przekroczeniu Gór Arakańskich pogoda odmieniła się radykalnie i przede wszystkim ustąpiło zmętnienie powietrza. Coraz bliżej już do granicy z kolejnym FIRem Bangladesz, można wrócić do FL 80, zgodnie z którym mieliśmy przekraczać granicę.
Sporo przed osiągnięciem granicy Birmy i Bangladeszu, nasz Garmin 340 cudownie ożył, a radio wydało pierwsze optymistyczne dźwięki na częstotliwościach VGEG - Chattogram Approach - jesteśmy uratowani :) !!!
Po chwili nasłuchu na częstotliwości Chattogram APP mamy jasność, przestrzeń bez radaru, kontrola tylko proceduralna, ruch na radiu na tyle spory, że trzeba było się wstrzelić sprawnie do pierwszego kontaktu, ale na szczęście wszystko tym razem działa i nawet nikt nie jest zaskoczony naszą obecnością.
Chattogram to lotnisko cywilno-wojskowe położone przy samym wybrzeżu Zatoki Bengalskiej, całkiem malowniczej, gdyby nie dziesiątki tankowców, czekających w kolejce po tanią ropę z Bangladeszu.
Słysząc jaki ruch ma na radiu Pani Kontroler, która ogarniała wszysko od APP, po TWR i GND na jednym radiu, zaproponowaliśmy sprawnego Visuala co spotkało się z aprobatą choć nie obyło się bez niespodzianki w postaci short fuel zgłoszonego przez wojskowych oraz separacji pionowej z innym ruchem na pozycji z wiatrem!!!
W planie mieliśmy tylko szybkie tankowanie ale jak zwykle to był tylko plan… Po zakołowaniu na stanowisko, zauważyliśmy zwiększone zainteresowanie naszym samolotem na egzotycznych znakach. Jak się okazało po chwili, to nie o samolot chodziło.
“first tip, than fuel” - i wszystko jasne. Okazało się, że właśnie dotarliśmy do innej części tego ciekawego świata, innej niż swobodna Australia, zdyscyplinowana Malezja i Indonezja, w dodatku przeraźliwie biednej…
Po szybkich ustaleniach z naszym agentem handlingowym okazało się, że napiwki w lokalnej walucie nie wchodzą w grę, liczą się tylko dolary, w dodatku tylko te nowe, z emisji po 2017r !!!! Za paliwo, najtańsze z resztą w całej podróży, również nie możemy zapłacić żadną ze swoich kart bo dziwnym trafem wszystkie nie działały.
Nie pozostało nic innego, jak z plików dolarówek wyciągać te najnowsze żeby jakoś w końcu zapłacić i odlecieć w dalszą część tego nowego świata, który nazywa się INDIE!!!
Na pożegnanie postanowiłem jeszcze przekazać z wyrazami uznania dla pani z ATC, naszą wieżową naszywkę z EPKK, bo to co miała na radiu wymagało naprawdę sporego kunsztu.
Lecimy dalej na zasłużony odpoczynek w Kalkucie, pierwszym z trzech indyjskich lotnisk.
Do Kalkuty dotarliśmy sporo przed zachodem, ucieszeni na myśl o kuchni indyjskiej i jakimś tradycyjnym indyjskim trunku (siedem z dziesięciu największych światowych marek whisky to produkty indyjskie), ale to znów było tylko nasz plan, który życie chciało kolejny raz zmodyfikować….
Najpierw nie mogliśmy się doczekać na paliwo, jak już to ogarnęliśmy, to służba celna w białych jak śnieg mundurach i złotych gwiazdkach gdzie się da jechała na płytę GA dłużej niż pół godziny a na koniec, jak już chcieliśmy zostawić samolot, to wokół niego zrobiło się dziwnie tłoczno, jakby wszyscy czekali kiedy się w końcu oddalimy.
Trudno oceniać ale dziwna atmosfera wisiała w powietrzu a na naszą prośbę o zaplombowanie samolotu na noc, pan w bieli oznajmił, że nie mają żadnych takich plomb więc przywieźli zwykłą taśmę dziwiąc się w dodatku, czemu w ogóle chcemy to zamykać i dlaczego “zdziwiamy” żądając plombowania w naszej obecności - jacyś dziwni jesteśmy.
W końcu po wszystkich odprawach, pieczątkach od śmiertelnie poważnych celników dotarliśmy do hotelu w Kalkucie.
DWA ŚWIATY
Tak można w skrócie opisać Indie, przynajmniej taki obraz miałem ja, po wieczornym spacerze w poszukiwaniu jakiegoś dobrego baru, w którym podczas Ramadanu przybysze z innej cywilizacji odnajdą ukojenie…
Z jednej strony nasz hotel, wielki, złoty, gdzie obsługa nie pozwoli aby źdźbło trawy wystawało poza obrys trawnika (w ogóle to że jest trawnik to już przepych), a po drugiej stronie ulicy przygnębiająca bieda, z bezdomnymi dziećmi, ogólnie panującym chaosem i świętymi krowami w drewnianych koralach, spokojnie patrzącymi na to wszystko, no i oczywiście zero szans na popularny indyjski trunek!!!
Wróciliśmy na tarczy do pokoju hotelowego skupiając się na planowaniu kolejnych przystanków w tym rozległym kraju.
Nazajutrz plan był bardzo ambitny, wprawdzie bez oceanów, ale nad rozpaloną słońcem ziemią z lotniska w Kalkucie przedostać się na drugi koniec Półwyspu Indyjskiego do Ahmedabadu VAHH z międzylądowaniem w VAJB - Jabalpur, czyli dwa ambitne odcinki w sumie 870 NM lotu !!!
Poza wszystkimi innymi niedogodnościami w trasie, związanymi z temperaturą i dość monotonnym krajobrazem, przestrzeń powietrzna jak i poziom ATC były na całkiem wysokim poziomie, a samo latanie po Indiach nie przysporzyło nam żadnych dodatkowych stresów, a obsługa na lotniskach bardzo przyjazna i sprawna.
Jak w większości krajów, również w Indiach nasz samolot budził zainteresowanie z uwagi na śmiałe barwy, nie wspominając o załodze;)
VAHH - Ahmedabad International
Nasz ostatni przystanek w Indiach zaplanowany był w Ahmedabadzie - VAHH, podobnie jak poprzednie, mieście kontrastów i chaosu, gdzie przejście przez ulicę wymaga nadludzkiej odwagi i determinacji, jednak jakimś cudem w tym szaleństwie jest metoda, a wszystko odbywa się płynnie i bez strat własnych…
Korzystając z wygód hotelowych, postanowiliśmy skorzystać z pralni. Wcześniej to zazwyczaj my musieliśmy ogarnąć pralnię, bilon i potem pilnować, żeby wrócić na czas, ale nie tym razem…
Po zostawieniu torby z ubraniami w recepcji, następnego dnia o wskazanej godzinie ( tym razem 6 rano) do naszego pokoju wjechały wyprane i wyprasowanie w kantkę podkoszulki :)
Drinków lokalnych na mieście również nie dostaliśmy z okazji Ramadanu, ale tym razem obsługa hotelowa znalazła rozwiązanie…
W przyjaznej atmosferze pozostało nam się przygotować mentalnie na kolejny pikantny akcent naszej podróży - lądowanie w OPKC Pakistanie, Karachi i pewnie nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdybyśmy tam nie lecieli prosto z Indii…
Inny świat, kolejny inny, mimo, że na na tej samej planecie - Arabia Saudyjska !!
Jak odmienny od dotychczasowego znanego to zobaczycie sami…
Komentarze