Śląskie: drugi dzień prac na miejscu katastrofy samolotu
W sobotę po południu w katastrofie maszyny używanej przez prywatną szkołę spadochronową zginęło 11 osób; ocalała jedna – ok. 40-letni mężczyzna.
Prace w miejscu katastrofy, przy wraku, trwają od soboty. Najpierw prokuratorzy przeprowadzili wstępne oględziny samolotu i miejsca katastrofy, a także zwłok. W sobotę wieczorem dołączyli do nich członkowie Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (PKBWL). W niedzielę specjaliści Komisji – przy pomocy strażaków - rozpoczęli rozbiórkę samolotu. Tego dnia udało się to zrobić w ok. 90. proc. Od wraku zostały oddzielone najbardziej newralgiczne – według PKBWL - elementy, czyli silniki i zespoły śmigieł z tzw. reduktorami. Część tych podzespołów była wbita na ponad pół metra w ziemię.
Podczas niedzielnego briefingu członkowie Komisji sygnalizowali, że mają podejrzenia m.in. co do sprawności silników maszyny. Wskazywali na informacje o kłopotach z silnikiem podczas niedawnego transportu maszyny ze Stanów Zjednoczonych, na „duże i gęste zadymienie tych silników” widoczne na posiadanych przez Komisję zdjęciach, a także na ustawienie i sposób zniszczenia łopat śmigła, czy stan techniczny oglądanych przez nich silników.
Odnosząc się do hipotez sugerujących, że do katastrofy mógł przyczynić się ciężar samolotu członkowie Komisji mówili, że przy wysokich temperaturach, jakie panowały w sobotę i ten element jest brany pod uwagę. Akcentowali jednak, że nie znają jeszcze ciężaru maszyny w chwili katastrofy.
Problemem jest fakt, że część dokumentacji samolotu w chwili katastrofy znajdowała się na pokładzie, m.in. pokładowy dziennik techniczny, w którym zapisywane są dane dotyczące np. ilości tankowanego paliwa (co przekłada się na ciężar), ciężaru skoczków czy spadochronów. Wrak uległ mocnemu zniszczeniu - niezależnie od uszkodzeń od uderzenia o ziemię, spłonął w ok. 80 proc.
Jeszcze w niedzielę eksperci PKBWL starali się dostać do zdeformowanego kokpitu maszyny, gdzie znajdują się główne elementy, z których część mogła rejestrować rejs samolotu i jego parametry. Z wraku wydobyto też zniszczony sprzęt nagrywający uczestników lotu. Nie wiadomo jeszcze czy urządzenia te przed katastrofą były włączone i czy katastrofę mogły przetrwać nośniki danych.
Specjaliści Komisji przypomnieli, że w ciągu 30 dni zobligowani są podać do wiadomości tzw. raport wstępny. Akcentowali też, że rolą PKBWL nie jest orzekanie o winie, lecz znalezienie przyczyny zdarzenia i wskazanie właściwych działań profilaktycznych.
Śledztwo pod kątem przestępstwa sprowadzenia katastrofy w ruchu lotniczym wszczęła w niedzielę formalnie częstochowska prokuratura. Główne kierunki postępowania dotyczą możliwości: awarii maszyny, błędu ludzkiego oraz nieprawidłowości przy organizacji i kontroli lotu.
Samolot wystartował w sobotę ok. godz. 16 z podczęstochowskiego lotniska w Rudnikach, rozbił się ok. trzech kilometrów dalej, w miejscowości Topolów, w gminie Mykanów. Po katastrofie wrak palił się. W chwili przyjazdu strażaków na miejsce poza samolotem znajdowały się trzy osoby, które zdołał wyciągnąć z wraku mieszkający w pobliżu b. strażak.
Choć pożar został szybko ugaszony, ciała dziewięciu ofiar, które znajdowały się we wraku zostały praktycznie zwęglone. Sekcje zwłok mają być wykonywane od poniedziałku. W przypadku ofiar, które po katastrofie pozostały w maszynie, konieczne będą badania DNA. Choć prokuratorzy mają wiedzę nt. tożsamości ofiar, nie ujawniają bliższych informacji na ten temat.
Uratowany mężczyzna został przetransportowany śmigłowcem do szpitala w Częstochowie. Lekarze stwierdzili u niego m.in. kilka złamań. 40-latek, gdy trafił do szpitala, był przytomny. W niedzielę był też już wydolny krążeniowo i oddechowo. Specjaliści zdecydowali jednak o pozostawieniu go na oddziale intensywnej opieki medycznej – ze względu na potrzebę monitorowania. Za niemożliwe uznali jego przesłuchanie.
Jak poinformowała PAP w poniedziałek Beata Marciniak, rzeczniczka Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. Najświętszej Maryi Panny w Częstochowie, w poniedziałek rano stan pacjenta pozostawał stabilny, nie pogarszał się - również psychiczny. Zdaniem lekarzy pozwalał już na przesłuchanie.
Na razie nie wiadomo, czy zeznania mężczyzny pomogą w określeniu przyczyny wypadku. Miejsce katastrofy leży w linii prostej ok. 3 km od lotniska w Rudnikach. Samolot spadł niedługo po starcie, w pewnej odległości od zabudowań. Był to dwusilnikowy Piper PA-31 Navajo o rejestracji N11WB – niedawno sprowadzony do Rudnik przez prywatną szkołę spadochronową Omega.
Samolot nie był zarejestrowany w Polsce, a w Stanach Zjednoczonych. Prokuratorzy mają wyjaśniać m.in. kwestię jego badań technicznych. Jeżeli okaże się np., że dokumenty znajdowały się w samolocie i uległy zniszczeniu, poproszą o pomoc służby amerykańskie.
Wyjaśniając kwestie związane z amerykańskimi oznaczeniami rejestracyjnymi, przedstawiciele PKBWL sygnalizowali w niedzielę, że są zobowiązani wysłać swemu amerykańskiemu odpowiednikowi informacje o zdarzeniu. W odpowiedzi powinny nadejść dane o rejestracji, a także informacje producenta. Choć samolot na amerykańskich znakach może wykonywać loty w polskiej przestrzeni powietrznej, powinno to być zgłoszone do Urzędu Lotnictwa Cywilnego.(PAP)
mtb/ lun/ pz/ mow/
Komentarze