Przejdź do treści
Źródło artykułu

Zespół Laska: to nie błędy cywilów były kluczowe dla katastrofy smoleńskiej (wywiad)

Komisja Millera stwierdziła wiele uchybień cywilnych urzędników przy organizacji lotów do Smoleńska. Nie miały one wpływu na zaistnienie katastrofy, ale sprzyjały błędom popełnionym przez pilotów wojskowych - mówią Maciej Lasek i Wiesław Jedynak z zespołu smoleńskiego przy KPRM.

Nagranie wideo: http://www.x-news.pl/#footageId=230662

PAP: Niedawno prokuratura prawomocnie umorzyła śledztwo dotyczące organizacji lotów do Smoleńska 7 i 10 kwietnia 2010 r. przez cywilnych urzędników. Prokuratorzy wprawdzie stwierdzili, że doszło do nieprawidłowości, ale nie wystarczają one do postawienia konkretnym osobom zarzutów. O nieprawidłowych działaniach wspomina też raport komisji Jerzego Millera. Czy były one błahe, czy raczej poważne?

Maciej Lasek: W raporcie komisji Millera wskazaliśmy szereg uchybień w przygotowaniu, w organizacji obu wylotów. Te uchybienia polegały na niezastosowaniu się choćby do instrukcji HEAD, nieprzekazywaniu informacji zgodnie z zapisami instrukcji, mówiącej o przewozie najważniejszych osób w państwie. To były informacje takie jak liczba pasażerów, rodzaj ładunku i ile tego ładunku będzie. Nie przekazano także do Biura Ochrony Rządu, MON i 36. specjalnego pułku lotnictwa transportowego informacji o liście pasażerów.

Generalnie tych uchybień było bardzo dużo, natomiast poziom tych uchybień, poziom tych nieprawidłowości nie miał wpływu na zaistnienie wypadku. My już nawet na pierwszej prezentacji wyników naszych prac zawarliśmy odniesienie się do błędów organizacyjnych w tzw. części cywilnej, ale jednocześnie podsumowaliśmy to, że nie miały one wpływu na zaistnienie wypadku.

PAP: W raporcie napisano m.in., że dokumenty regulujące loty najważniejszych osób w państwie były ze sobą sprzeczne, że w ostatniej chwili zmieniano samoloty, że załogi z Warszawy i Krakowa leciały do Smoleńska bez wiz i że nagminnie zapotrzebowania na loty składano zbyt późno. Czy gdyby tutaj nie było błędów, to udałoby się uniknąć tragedii?

Wiesław Jedynak: Wypadek to suma zaistnienia szeregu błędów, pokonania wielu zabezpieczających przed nim barier. Musimy to rozumieć w ten sposób, że błędy popełnione przez instytucje, które przygotowywały ten lot, w sensie jego organizacji w oparciu o instrukcję HEAD lub też inne dokumenty regulujące tę kwestię, przekładały się również na presję, która występowała, na organizatora końcowego, czyli pułk. Musimy pamiętać o tym, że procedura zakłada to, że wszystkie elementy tego procesu są ulokowane odpowiednio w czasie, dają osobom, które te czynności mają wykonać, odpowiedni czas na to, żeby je przygotować i potem wdrożyć w życie. Natomiast jeżeli następuje skrócenie tego terminu, mamy zdecydowanie do czynienia z występowaniem presji czasu, co na pewno nie jest bez znaczenia pod kątem bezpieczeństwa lotów. Bezpośredniego przełożenia tutaj nie znajduję, natomiast fakt, że pierwsza taka podstawowa bariera polegająca na właściwym przygotowaniu rejsu przez instytucje państwowe została pokonana, powodował potem kolejne błędy lub też sprzyjał powstawaniu kolejnych błędów po stronie wykonawców tego lotu.

PAP: Wyłania się z tego taki obraz, że wiele osób popełniło drobne błędy, które złożyły się na to, że doszło do tragedii. Koniec końców, nikt nie jest winny...

M.L.: Myślę, że jest to pewna nadinterpretacja, ponieważ prokuratura umorzyła postępowanie w tzw. wątku cywilnym. Natomiast jest prowadzone postępowanie w zakresie niedopełnienia obowiązków, niewłaściwego nadzoru, spowodowania katastrofy, kto się do tego przyczynił. Dopiero po zakończeniu tego postępowania będziemy mogli powiedzieć, czy elementarne społeczne oczekiwanie sprawiedliwości w sensie skazania winnych będzie przez prokuraturę lub sąd zaspokojone.

Dużo większe znaczenie niż błędy cywilów miał chociażby niewłaściwy nadzór nad 36. specjalnym pułkiem lotnictwa transportowego, którego piloci wykonywali lot w tym feralnym dniu.

PAP: Prokurator generalny Andrzej Seremet w wywiadzie dla PAP powiedział, że o ile nic nadzwyczajnego się nie wydarzy, to śledztwo smoleńskie potrwa jeszcze co najmniej rok. Już przy pracy komisji Millera pojawiały się zarzuty, że to badanie trwa o wiele za długo. Śledztwo prokuratury trwa jeszcze dłużej. Czy nie dało się tego zrobić szybciej?

W.J.: Proszę pamiętać, że prokuratura musi przygotować materiał, który potem będzie poddany ocenie przez sąd. Natomiast komisja badająca wypadek opiera się na nieco innych zasadach, a jej celem jest jak najszybsze wyjaśnienie przyczyny, oczywiście po pełnej analizie faktów. W przypadku prokuratury nie ma tego elementu, mającego bezpośredni wpływ na bezpieczeństwo wykonywania lotów. Stąd te dwa procesy trudno ze sobą porównywać.

M.L.: Liczę na to, że termin zakreślony przez pana prokuratora generalnego jest realny. Z oświadczeń prokuratury wynika, że spodziewa się już niedługo końcowej opinii zespołu biegłych. Myślę, że można się spodziewać, że pod koniec przyszłego roku śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej zostanie zakończone.

PAP: Co teraz robi zespół Laska? Nie ma co ukrywać, że propozycja tej rozmowy wyszła od państwa.

M.L.: Zespół na bieżąco analizuje wszystkie hipotezy dotyczące katastrofy, które pojawiają się w opinii publicznej, w szczególności lansowane na konferencji smoleńskiej organizowanej przez grupę osób współpracującą z zespołem parlamentarnym. Oprócz pracy opisującej w szczegółach, jak badaliśmy ten wypadek, pokazującej dodatkowe zdjęcia opisujące, w jaki sposób dochodziło do rozpadu samolotu, jaki był rozrzut szczątków, staramy się odnosić do hipotez alternatywnych. W sumie naliczyliśmy ich ponad sto - ani jednego dowodu na ich potwierdzenie.

Jednocześnie pokazujemy, że niezależnie prowadzone analizy potwierdzają to, co zostało zawarte w raporcie komisji Millera. Na stronie faktysmolensk.gov.pl odnieśliśmy się np. do prac pana prof. Wiesława Biniendy i opublikowaliśmy materiał z analizą łamania brzozy, w jaki sposób to zamodelować. Przedstawiliśmy wszystkie możliwe dane, które każdemu zespołowi wystarczą, by zweryfikować nasze ustalenia. Chcielibyśmy, żeby osoby, które uważają, że przebieg katastrofy smoleńskiej był zupełnie inny, swoje opinie dokumentowały dokładnie w ten sam sposób.

PAP: Widziałem to opracowanie i jako człowiek bez wykształcenia inżynierskiego nic z niego nie zrozumiałem, pewnie podobnie jak większość społeczeństwa. Od ponad pół roku nie zorganizowaliście np. żadnej konferencji prasowej, ostatnio zespołu nie ma w mediach.

M.L.: Większość społeczeństwa nie ma w tej chwili problemu ze zrozumieniem przyczyn katastrofy smoleńskiej. Już długo nie było żadnego sondażu w tym zakresie, ale brak tego tematu w mediach wskazuje, że już nie jest on palący. Ostatnie sondaże, jakie znamy, wyraźnie wskazują znacznie malejącą liczbę osób wierzących w inne przyczyny niż fakt, że 10 kwietnia mieliśmy do czynienia z wypadkiem. Myślę, że jest to również efekt półtorarocznej pracy naszego zespołu. Zaczynaliśmy pracę, gdy w mediach królowały wszelkie spiskowe teorie i nie było nikogo, kto by to w jakiś sposób dementował.

PAP: W takim razie, czy nie czas już na zakończenie pracy? Kiedy będzie na to dobry moment?

M.L.: Jako zespół mamy umowę do końca roku i to nie od nas zależy, czy nasza praca będzie kontynuowana. Tę decyzję podejmie premier. Bardzo bym chciał, żeby zakończyć już tę pracę, żeby nie trzeba było wyjaśniać tych oczywistych faktów, które zostały zawarte w raporcie i żeby można było się skoncentrować na innych sprawach związanych z bezpieczeństwem lotów. Ale z drugiej strony musimy pamiętać, że podważanie ustaleń komisji badającej wypadki lotnicze to podważanie zaleceń profilaktycznych, czyli systemu poprawy bezpieczeństwa lotniczego.

Naszą rolą jest przypominać, dlaczego doszło do tej katastrofy. Proszę zwrócić uwagę, że zespół pana posła Antoniego Macierewicza i osoby, które ten zespół wspierają, cały czas dyskutują o ostatnich pięciu sekundach lotu. O przyczynie katastrofy nie decyduje pięć sekund lotu. Przyczyny katastrofy szuka się dni, miesiące, a czasami lata wstecz. I tak była badana katastrofa w Smoleńsku. Analizowaliśmy pięć lat działań 36. specjalnego pułku lotnictwa transportowego w zakresie nadzoru, kontroli, szkoleń, nadawania uprawnień. Dopiero po analizie tych wszystkich elementów można było zrozumieć, dlaczego w tym feralnym dniu załoga popełniła tak dużą liczbę błędów. Proszę zwrócić uwagę, że zespół posła Antoniego Macierewicza unika odpowiedzi na kluczowe pytania. Dlaczego samolot zszedł poniżej 100 metrów, mimo że minimalna wysokość, do której mógł się zniżać, wynosiła 100 metrów nad poziom lotniska? Dlaczego załoga nie reagował na to? Dlaczego załoga nie reagowała na ostrzeżenia systemu TAWS, a w szczególności komendy PULL UP, kiedy natychmiast musi skonfigurować samolot do lotu wznoszącego, i nie ma żadnego odniesienia w czynnościach załogi do tych komend, które są zresztą bardzo dobrze słyszalne? To jest element, który myśmy zawarli w raporcie, i to są zagadnienia, których zespół pana posła Antoniego Macierewicza unika, bo wie, że nie znajdzie na nie odpowiedzi, bo trzeba być specjalistą w zakresie lotnictwa, badać wypadki lotnicze od wielu lat, analizować cały proces, a nie tylko ostatnie pięć sekund lotu. Pięć sekund lotu to był skutek wypadku, skutek błędów, które do tego doprowadziły, a nie przyczyna. I zapominanie o tym jest obniżaniem bezpieczeństwa lotów.

W.J.: Ludzie, którzy nie znają mechanizmów badania wypadków, bardzo często ulegają atrakcyjnej formie przekazywania informacji – że był wybuch, nastąpiło coś wyjątkowo spektakularnego – natomiast uciekają od meritum. A meritum jest takie, że powinniśmy się skoncentrować na błędach, a nie szukać usprawiedliwienia. Widzimy tu budowanie mitu, który mówi tak: mieliśmy wspaniale wyszkoloną załogę, która nie popełniła najmniejszego błędu, natomiast czynniki zewnętrzne, niezależne od struktur organizacyjnych itd., spowodowały destrukcję tego samolotu. To jest działalność wręcz szkodliwa. Tak naprawdę jest zupełnie inaczej. Mamy udokumentowane bardzo dokładnie niedociągnięcia związane ze szkoleniem załóg z 36. pułku. Dokładnie zidentyfikowaliśmy błędy popełnione podczas tego lotu.

Proszę mnie dobrze zrozumieć. Absolutnie nie zgodzę się z tym, by wskazać pilotów i załogę jako winnych, co osoby z zespołu pana posła Macierewicza często nam zarzucają. Mówimy tutaj o popełnionych błędach. Skąd się one wzięły? Z błędnego szkolenia, z braku właściwego nadzoru, z atmosfery, która panowała wokół pułku i w pułku. O tym musimy mówić. Musimy mówić o prawdziwej przyczynie wypadku, a nie tylko znajdować kolejnych bardzo egzotycznych ludzi czy to z Danii, czy to ze Stanów Zjednoczonych, czy z Australii, czy skądkolwiek bądź jeszcze, którzy będą mówili o kolejnych wybuchach, które już nawet trudno policzyć.

Proszę spojrzeć na postawę ludzi w mundurach. Przyznanie się, że prowadzono tak niewłaściwie działalność w tak odpowiedzialnym miejscu, jakim jest transport najważniejszych osób w państwie, wymagało od nich odwagi cywilnej. Łatwiej było powiedzieć: polski oficer nie popełnia błędów, wojsko jest tutaj czyste, to politycy, którzy żądali od nas zbyt wiele, to inni. Tymczasem oni nie unikali dyskusji na ten temat, wprowadzili działania, które mają doprowadzić do zdecydowanego podwyższenia poziomu bezpieczeństwa. I to jest właśnie to. Tutaj trzeba po prostu odważnie powiedzieć, jak było naprawdę.

Rozmawiał Rafał Lesiecki (PAP)

ral/ itm/

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony