Smoleńsk: miejsce katastrofy Tu-154 odwiedzają głównie Polacy
Granitowy kamień przywieźli po katastrofie pracownicy Urzędu Budowy i Remontu Dróg (DSRU). "Waży jakieś 4-5 ton" - powiedział PAP pracownik Urzędu Władimir, który w poniedziałek pracował za płotem odgradzającym miejsce katastrofy od pobliskiej stacji benzynowej. "Przywieźliśmy go z kamieniołomów, które znajdują się 40 km stąd. Specjalnie został wybrany taki duży" - mówi.
Władimir po raz pierwszy był na miejscu katastrofy w poniedziałek 12 kwietnia. Jak mówi, jeszcze wówczas zbierane były szczątki ofiar. "Trwało to co najmniej tydzień" - opowiada. Sam nie widział fragmentów zwłok, tylko worki, w które je wkładano.
Więcej widział inny pracownik DRSU Aleksandr, który był na miejscu katastrofy już w niedzielę. "To było nie do opisania. Wszystko w strzępach, nie było żadnej kabiny pilotów, żadnej części pasażerskiej, same kawałki. Tak samo z ciałami, widać było oderwane uszy czy dwie nogi bez tułowia" - mówi.
Aleksandr prowadził buldożer, który ciągnął na miejsce katastrofy dźwig. "Było błoto i inaczej dźwig by tam nie dojechał. Podnoszą fragment samolotu, a pod spodem trzy trupy. Tak to wyglądało" - mówi. Specjalnie po to, żeby można się było dostać na miejsce katastrofy, jego firma ułożyła drogę z płyt.
Obaj opowiadają, że na początku ludzie codziennie przychodzili na miejsce katastrofy, i Polacy, i Rosjanie.
Do granitowego głazu upamiętniającego ofiary katastrofy przymocowana jest przygotowana przez Stowarzyszenie Rodzin Katyńskich tabliczka z napisem: "Pamięci 96 Polaków na czele z prezydentem RP Lechem Kaczyńskim, którzy 10 kwietnia 2010 roku zginęli w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem w drodze na uroczystości upamiętnienia 70. rocznicy sowieckiej zbrodni ludobójstwa w lesie katyńskim, dokonanej na jeńcach wojennych, oficerach wojska polskiego w 1940 roku".
W poniedziałek przy pamiątkowym głazie leżał wieniec i przyniesiony niedawno znicz.
Kilkanaście metrów od kamienia stoi duży krzyż z napisem "Ofiarom tragedii 10 kwietnia 2010 r. stowarzyszenie rodzin", a obok kilka mniejszych, przywiezionych przez różne grupy Polaków. Są też wieńce i polskie flagi, w tym jedna z czarną wstążką, a także obłożone folią zdjęcia ofiar. U podnóży krzyży stoją znicze, jest też sporo wiązanek świeżych kwiatów.
Do wielu krzyży i wiązanek przymocowano tabliczki lub kartki informujące o tym, kto oddał cześć ofiarom. "Polskim patriotom, ofiarom katastrofy lotniczej 10 kwietnia 2010, których śmierć pokonała fałsz historii uświadamiając światu dramat Polaków zamordowanych bestialsko w - Katyniu" - głosi napis na wieńcu pozostawionym przez mieszkańców powiatu gnieźnieńskiego. "Panie Prezydencie, informujemy, że twoje idee dla Polski zachować pragniemy" - brzmi z kolei napis przymocowany do jednego z krzyży postawionych przez PiS z Inowrocławia.
Miejsce, w którym upadł polski samolot, oznaczone jest nadal słupkami i siatką oraz taśmą rozpiętą między drzewami. Tuż obok stoi drzewo, w którego pniu nadal tkwi trudny do zidentyfikowania niewielki - najprawdopodobniej metalowy, fragment samolotu. Złożono tu kwiaty oraz znicze, a na samym pniu taśmą klejącą przymocowano zdjęcia niektórych ofiar katastrofy oraz różaniec.
Miejsce katastrofy Tu-154 z 10 kwietnia zeszłego roku w Smoleńsku zasypane było w poniedziałek grubą warstwą śniegu. Ślady stóp widać tylko przy kamieniu upamiętniającym ofiary, przy stojących obok krzyżach oraz przy brzozie, w którą wbił się odłamek samolotu.
Teraz codziennie pełni tam służbę policja. W poniedziałek przy brzozie stał policyjny samochód z dwójką funkcjonariuszy. "Jesteśmy tu codziennie, przez okrągłą dobę, od momentu katastrofy. Pilnujemy, żeby nikt nie chuliganił" - powiedział PAP jeden z policjantów, który nie chciał zdradzić nawet swojego imienia. Zapytany, czy ktoś chciał "chuliganić", podpowiada jednak zdecydowanie, że nie.
Jak dodał, tuż po katastrofie miejsce upadku samolotu odwiedzało bardzo dużo osób: Polaków i Rosjan. "Teraz jest już dużo mniej ludzi. Są dni, kiedy nikt nie przychodzi, a jeśli już, to zjawiają się raczej Polacy" - powiedział policjant.
Dodał, że on sam tuż po katastrofie pomagał chronić miejsce upadku Tu-154. Zastrzegł jednak, że nie może o tym rozmawiać: tak zarządzili jego przełożeni.
Anna Kisicka i Małgorzata Wyrzykowska ze Smoleńska (PAP)
aks/ mw/ ala/ mhr/
Komentarze