Sąd dostał już opinię ws. katastrofy CASY, wkrótce podejmie proces
W marcu 2011 r. prokuratura rosyjska prowadząca śledztwo ws. katastrofy smoleńskiej zwróciła się do Polski o przekazanie prawomocnego orzeczenia kończącego postępowanie karne w sprawie katastrofy CASY. W 2013 r. Naczelna Prokuratura Wojskowa podała, że tego wniosku strony rosyjskiej o pomoc prawną z Polski nie zrealizowano (bo proces wciąż trwa przed sądem I instancji).
Wojskowy samolot transportowy CASA C-295M rozbił się 23 stycznia 2008 r., podchodząc do lądowania w 12. Bazie Lotniczej w Mirosławcu (Zachodniopomorskie). Maszyna rozwoziła uczestników konferencji bezpieczeństwa lotów wojskowego lotnictwa. Na pokładzie było czterech członków załogi i 16 wysokiej rangi oficerów Sił Powietrznych. Wszyscy zginęli.
W kwietniu 2011 r., po ponad trzyletnim śledztwie, Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Poznaniu oskarżyła o umyślne niedopełnienie obowiązków por. Adama B., byłego kontrolera zbliżania i precyzyjnego podejścia w Wojskowym Porcie Lotniczym w Mirosławcu. Grozi mu kara do 3 lat więzienia.
"Mając obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa samolotu CASA, poprzez kontrolowanie ruchu samolotu na ścieżce zniżania, przekazywania załodze samolotu informacji o pozycji statku w stosunku do ścieżki zniżania, nie egzekwował tych powinności" - uznali wojskowi śledczy. Według nich akceptował on "sytuację braku określenia odchyleń w wysokości pozycji samolotu i sytuację braku korekty tego stanu przez załogę, co stwarzało zagrożenie dla bezpiecznego przyziemienia samolotu przez załogę i stanowiło działanie na szkodę załogi i pasażerów".
Zdaniem prokuratury zachowanie Adama B. nie miało bezpośredniego wpływu na katastrofę. Po stronie załogi stwierdzono bowiem błędy w sztuce pilotażu, brak synchronizacji wysokościomierzy, nieobserwowanie przyrządów. Efektem było doprowadzenia do przechylenia i pochylenia samolotu, utraty siły nośnej i w efekcie katastrofy. Zdaniem śledczych piloci byli przekonani, że zniżają się w prawidłowy sposób na prawidłowej ścieżce i nie odczuli przechylenia samolotu. Z uwagi na śmierć sprawcy umorzono śledztwo wobec kapitana CASY, kpt. Roberta K, który miał nieumyślnie spowodować katastrofę.
Proces B. ruszył w Wojskowym Sądzie Garnizonowym w Warszawie latem 2011 r. W lutym 2012 r. świadek, który szkolił kontrolerów, w tym i B., mówił, że nie zgadza się z tym, że oskarżony nieumiejętnie sprowadzał samolot. "Jeśli podawał kursy i odległości, to podawał prawidłowe. Można mu zarzucić, że robił przerwy w podawaniu komunikatów, ale ja do tego zastrzeżeń nie mam" - zeznał por. Szczepan Messyasz. Jego zdaniem, błąd był po stronie załogi CASY, która w tej sytuacji ewidentnie nie zwracała uwagi na przyrządy nawigacyjne, lecz próbowała lądować, orientując się na obiekty naziemne. "Gdyby patrzyli na przyrządy, to by zauważyli, że są nad ścieżką" - uważa świadek.
Obrońca B., który nie przyznaje się do zarzutu, mec. Czesław Więckowicz wyjaśnił PAP, że sąd zamówił uzupełniającą opinię cywilnych biegłych w całej sprawie. Na jej złożenie strony czekały wiele miesięcy - ostatnio wpłynęła ona w końcu do sądu; w najbliższych dniach sąd ma wyznaczyć termin rozprawy. Adwokat dodał, że jeszcze nie wie, co zawiera ta opinia.
Po katastrofie stanowiska straciło pięciu wojskowych bezpośrednio odpowiedzialnych - w ocenie ministra obrony - za decyzje, które do niej doprowadziły.
Każda z osób najbliższych - wdowy, rodzice i dzieci - otrzymała po 250 tys. zł. Ponadto części osób, jeśli o to wnioskowały, przyznano też renty. Łącznie MON miał wypłacić 19,5 mln zł rodzinom ofiar katastrofy.(PAP)
sta/ pz/ mag/
Komentarze