Kpt. Wrona: była awaria hydrauliki, ale mogliśmy lecieć dalej
Jak tłumaczył w środę na konferencji prasowej kpt. Wrona, po starcie z nowojorskiego lotniska Newark, komputery samolotu zasygnalizowały wykrycie awarii jednego z niezależnych systemów hydraulicznych, a załoga zareagowała zgodnie z zawartą w specjalnej instrukcji producenta procedurą.
Kapitan podkreślił, że cały lot przebiegał bezpiecznie. "Po wykonaniu wszystkich punktów na tej naszej liście czynności na okoliczność wystąpienia jakiejś usterki dla nas jedyną kwestią było nadal lecieć. Nie było wtedy żadnej przesłanki do awaryjnej procedury. W mojej ocenie - ponieważ nie było innego powodu, by zmieniać decyzję - lot kontynuowaliśmy. Nie było powodu, by go przerwać" - podkreślał kpt. Wrona.
Jak tłumaczył, Boeing 767 ma trzy niezależne systemy hydrauliczne: "prawy", "lewy" i "centralny". Samolot sygnalizował ubytek płynu - nie wiadomo, z jakiego powodu - i spadek ciśnienia w instalacji "centralnej" - dodał. Procedura przewiduje w takim wypadku m.in. wyłączenie pomp hydraulicznych z uszkodzonej instalacji. Jak mówił pilot, taka pompa pracując bez płynu mogłaby np. się przegrzać lub nawet zapalić. Ta część procedury została wykonana - stwierdził.
Procedura przewiduje kolejne działania dopiero przed lądowaniem - podkreślił kapitan samolotu dodając, że dwie pozostałe instalacje hydrauliczne były sprawne. Zaznaczył, że po wykryciu awarii załoga konsultowała się z serwisem technicznym LOT i odpowiedź brzmiała, że należy ściśle przestrzegać procedury z instrukcji producenta.
Jak mówił pilot Boeinga, o problemie z podwoziem załoga dowiedziała się dopiero w czasie podejścia do lądowania w Warszawie. Kpt. Wrona podkreślał, że pierwsze podejście było normalne, momentem krytycznym stała się nieudana próba wypuszczenia podwozia. Podejście przerwano - relacjonował - przed wejściem w tzw. ścieżkę schodzenia, a maszyna została skierowana przez kontrolę lotów do obszaru, w którym załoga mogła spokojnie ocenić sytuację i próbować rozwiązać problem. Kpt. Wrona podkreślał, że był na to czas, bo maszyna miała wystarczającą ilość paliwa.
O możliwości awaryjnego lądowania piloci poinformowali wieżę kontrolną po drugiej nieudanej próbie wypuszczenia podwozia. "To było jakieś 30-35 minut przed lądowaniem; zadeklarowaliśmy, by służby zaczęły przygotowywać lotnisko na ewentualność awaryjnego lądowania" - powiedział kpt. Wrona.
Podkreślił też, że w ciągu tych 30 minut było jeszcze "bardzo dużo" nieudanych prób wysunięcia podwozia, również w sposób grawitacyjny, co oznacza, że podwozie podczas nich miało rozłożyć się i zablokować w pozycji do lądowania pod własnym ciężarem. Nie dało to efektu, podobnie jak próba wspomożenia procedury grawitacyjnej odpowiednio gwałtownym poderwaniem maszyny - opowiadał kpt. Wrona.
Dopiero po wyczerpaniu tych możliwości załoga skierowała samolot na lotnisko. Mówiąc o samym manewrze przyziemienia kpt. Wrona podkreślił, że piloci zawsze starają się lądować delikatnie. "Ulgę poczuliśmy, gdy (...) samolot się zatrzymał i można było rozpocząć ewakuację (...). Pełną ulgę odczułem, gdy szef pokładu zameldował, że pokład jest pusty" - dodał kapitan.
Boeing z 231 osobami na pokładzie wylądował bez podwozia na dłuższym pasie warszawskiego lotniska. Ewakuacja pasażerów trwała ok. 90 sek., nikomu nic się nie stało.(PAP)
wkr/ drag/ gma/
Komentarze