Przejdź do treści
Źródło artykułu

Bez porozumienia ws. zadośćuczynień po katastrofie śmigłowca SG

Bez porozumienia zakończyło się we wtorek w sądzie pierwsze posiedzenie ugodowe ws. zadośćuczynień dla rodzin funkcjonariuszy Straży Granicznej, którzy dwa lata temu zginęli w katastrofie śmigłowca na granicy z Białorusią.

Strony spierają się o wysokość kwoty.

Pieniędzy od Komendy Głównej SG domaga się 15 osób - rodzice, wdowy i dzieci trzech funkcjonariuszy, którzy stracili życie, gdy 31 października 2009 r. spadła na ziemię maszyna patrolująca granicę polsko-białoruską. Każdy z bliskich funkcjonariuszy, którzy wówczas zginęli, wystąpił z roszczeniem na kwotę 1 mln zł. Podobnie czyniły rodziny wojskowych, którzy stracili życie w katastrofach samolotów CASA w styczniu 2008 r. i Bryza w marcu 2009 r. Ugody zawarte z MON, podobnie jak porozumienia Skarbu Państwa z rodzinami ofiar katastrofy smoleńskiej, opiewały jednak na 250 tys. zł dla każdego z bliskich.

We wtorek posiedzenie ugodowe dot. roszczeń rodziny pierwszego z funkcjonariuszy SG odbyło się przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa. Do porozumienia jednak nie doszło. Komenda Główna Straży Granicznej nie godzi się bowiem na wypłatę świadczeń na takich warunkach, jak w przypadku katastrof pod Smoleńskiem i Mirosławcem. "Tamte ugody dotyczyły wypłaty świadczeń tytułem zadośćuczynienia i odszkodowania. Tymczasem rodzinom funkcjonariuszy poległych w katastrofie wypłacono już odszkodowania, a jedną z wdów w ramach pomocy zatrudniono w Straży Granicznej, mimo że nie spełniała stosownych wymogów" - argumentował reprezentujący SG radca prawny Roman Comi.

"Co do zasady Komendant Główny Straży Granicznej jest gotów rozmawiać o ugodzie i zadośćuczynieniu. Chciałby też załatwić sprawę polubownie" - podkreślał Comi. Jednocześnie ocenił, że kwota 1 mln zł jest "kompletnie abstrakcyjna". "Czekamy na rozsądną propozycję dot. zadośćuczynień" - mówił prawnik SG, dodając, że nie jest upoważniony do określenia kwoty.

Na prośbę reprezentującego rodziny radcy prawnego Sylwestra Nowakowskiego posiedzenie ugodowe odłożono do piątku. Wtedy przed sądem ma też być rozpatrywana sprawa rodziny kolejnego funkcjonariusza, który zginął w katastrofie. Ostatni termin sąd wyznaczył na koniec listopada.

Należący do Straży Granicznej śmigłowiec PZL Kania (wersja rozwojowa śmigłowca Mi-2), który wykonywał lot patrolowy wzdłuż wschodniej granicy z Białegostoku do Mielnika, rozbił się 31 października 2009 r. około godz. 18. Po nocnych poszukiwaniach, jego szczątki znaleziono po stronie białoruskiej, ok. 200 metrów od granicy, na wysokości miejscowości Klukowicze (Podlaskie). Zginęły trzy osoby: doświadczony 49-letni pilot z wieloletnim stażem, nawigator (35 lat) i operator (34 lata).

Specjalnie powołana komisja uznała, że przyczyną wypadku był "błąd w technice pilotowania w wyniku naruszenia przepisów lotniczych i warunków wykonywania zadania". Pilot w trakcie lotu utracił orientację w przestrzeni w wyniku wykonywania lotu w warunkach atmosferycznych poniżej minimalnej widzialności i podstawy chmur, przy których mógł latać. Pilot miał nieświadomie doprowadzić do lotu śmigłowca bokiem "z prędkością przekraczającą dopuszczalne wartości eksploatacyjne", a w konsekwencji przekoziołkował i zderzył się z ziemią.

Ustalono, że na katastrofę nie miał wpływu ani stan techniczny śmigłowca, ani warunki jego eksploatacji. Oględziny wraku wykazały też, że maszyna nie była ostrzelana ani zestrzelona w związku z przekroczeniem granicy z Białorusią.

Część materiałów w śledztwie w ramach pomocy prawnej była zbierana na Białorusi. Oddzielne śledztwa prowadziły prokuratury w Polsce i na Białorusi. Prokuratura Okręgowa w Białymstoku umorzyła swoje śledztwo pod koniec czerwca 2010 r., przyczyną tej decyzji była śmierć sprawcy, czyli pilota. (PAP)

ral/ pz/ gma/

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony