Norwegia: zestrzelenie jednego drona przez F-35 będzie drogie
Dowódca norweskiej eskadry, która z bazy w Krzesinach chronić będzie polskiego nieba, przyznał w poniedziałkowym „Aftenposten”, że walka z rosyjskimi dronami nie powinna być trudna. Może być za to bardzo kosztowna, bo cena jednego pocisku wielokrotnie przekracza wartość bezzałogowca.
Norwegia wysłała do Polski kontyngent wojskowy złożony z 4 samolotów F-35 z załogami i setki żołnierzy odpowiadających za obsługę naziemną maszyn. Według Ministerstwa Obrony w Oslo będą miały pozostać w Polsce co najmniej przez dwa miesiące. Na dowódcę misji został wskazany ppłk Morten Hanche.
„Nasi koledzy z Polski i Holandii napotkali cele, których na co dzień nie spotykamy na norweskim niebie. Wykorzystywane przez Rosjan drony są małe i powolne. Likwidację takich obiektów ćwiczyliśmy przed rozpoczętą w poniedziałek misją” – powiedział w rozmowie z norweskim dziennikiem Hanche.
Stwierdził jednak, że bezzałogowce, które dotarły nad Polskę na początku września, prawdopodobniej były tanimi „dronami-wabikami” typu Gerbera. Wykonane z plastiku i sklejki nie mogą się równać ceną z kosztem uzbrojenia użytego do ich zestrzelenia.
„F-35 ma na swoim wyposażeniu pociski powietrze-powietrze Sidewinder. W zależności od wersji kosztują one nawet 5 mln koron za sztukę (ok. 1,8 mln złotych). Cena jednego pocisku typu AMRAAM sięga 20 mln koron (ok. 7,5 mln złotych)” – wyjaśnił norweski dowódca.
Samoloty, które w ramach NATO przyleciały do Polski z Norwegii, na pokładzie mają 20-milimetrowe działko GAU-22. W ciągu sekundy może wystrzelić 50 pocisków, jednak myśliwiec przenosi ich tylko 181. Unika się ich użycia nad terenami zabudowanymi.
Cytowany przez „Aftenposten” szef norweskiego resortu obrony Tore O. Sandvik przyznał, że neutralizacja rosyjskich dronów nad Polską może być droga.
„Zestrzelimy je jednak tym, co mamy” – powiedział dziennikarzom norweskiej gazety.
Z Oslo Mieszko Czarnecki


