Przejdź do treści
Źródło artykułu

Jak zbudować replikę Jak-a 1B – rozmowa z konstruktorem amatorem

O procesie budowie repliki samolotu Jak-1B, trudnościach z tym związanych, pokonywaniu kolejnych barier, a także pasji do lotnictwa, z Janem Markiewiczem, konstruktorem amatorem, rozmawia Marcin Ziółek.

Marcin Ziółek: Bez żadnego doświadczenia i zaplecza technicznego podjął się Pan budowy samolotu Jak-1B z czasów II Wojny Światowej. Skąd pomysł na to przedsięwzięcie i dlaczego akurat taka konstrukcja?

Jan Markiewicz:
Zaraz po wojnie, tam gdzie mieszkaliśmy na kresach wschodnich, znajdowało się radzieckie lotnisko wojskowe, gdzie latały te samoloty i tam właśnie lotnictwo mnie wciągnęło. Był czas, że kleiłem modele samolotów i stąd wziął się pomysł na budowę repliki. W 1961 r. ukończyłem kurs szybowcowy na lotnisku w gdańskiej Zaspie, gdzie zlokalizowany był wtedy Aeroklub Gdański, także już od dziecka marzyłem, żeby być lotnikiem, no i ostatecznie zostałem pilotem, ale pojazdów podwodnych w firmie Petrobaltic. W 2006 r., dwa lata przed końcem pracy zacząłem poszukiwać odpowiednich materiałów, a potem przeszedłem na emeryturę i postanowiłem działać dalej.


MZ: Na pierwszy rzut oka nie widać zbyt wielkich różnic repliki w stosunku do oryginału. Na ile jest ona wierną kopią Jak-a 1B?

JM:
Jeśli chodzi o wykonanie to jest ona bardzo prosta, bo zbudowana ze sklejki i kryta płótnem. To jest w zasadzie taka sama konstrukcja, z tym, że w skali 80%. Do pełnych wymiarów brakuje 2 m, bo mój samolot ma 6,50 m długości i 8 m rozpiętości, a oryginalny miał 8 m długości i 10 m rozpiętości. Ale w zasadzie wszystko jest wykonane we właściwej skali.


MZ: Złożoność konstrukcji powoduje, że w jej budowę musiał Pan włożyć wiele lat pracy…

JM:
Na burcie jest numer 74, co oznacza, że w tym roku urodził się mój syn i miałem 74 lata, jak ukończyłem ten samolot. No i 7 plus 4 to jest 11, a tyle lat go budowałem. Ale gdybym pracował przy nim codziennie to oczywiście mógłbym go skończyć w 2-3 lata, ale ja jeszcze byłem aktywny zawodowo i do tego musiałem znaleźć odpowiednie schematy i książki. No i zimą nie prowadziłem prac bo w szopie gdzie składałem kadłub nie było ogrzewania.


MZ: Wszystkie prace wykonywał Pan na podstawie zastępczej dokumentacji technicznej…

JM:
Tak, a sam pomysł był pochodną wydawnictwa Mały Modelarz z 2007 r., gdzie był wydany model Jak-1B w skali 1:33. To właśnie na podstawie tych wszystkich schematów i rysunków zacząłem powoli odwzorowywać każdą część we właściwej skali. Później zaczęło się zbieranie różnych materiałów. Co ciekawe, wszystkie schematy elektryczne opracowywałem sam na zasadzie prób i błędów i tak dochodziłem do pewnych rozwiązań. Część elementów, których sam nie byłbym w stanie wykonać, np. podwozia, zlecałem innym osobom.


MZ: Budowa takiego samolotu bez wcześniejszego doświadczenia w tej materii nie jest zadaniem łatwym, ale efekt końcowy pokazuje, że poradził sobie Pan z nim doskonale. Co jednak sprawiło najwięcej kłopotów i wymagało największych nakładów pracy?

JM:
Najwięcej kłopotów było z zamocowaniem silnika Yamaha 340 w kadłubie. Silnik kupiłem od motolotni, ale późniejsze jego zamontowanie zajęło mi ok dwóch miesięcy. Trzeba było go tam zmieścić i odpowiednio wyprofilować, żeby wał właściwie pracował. Silnik ma 34 KM i można go uruchamiać z kabiny. Nie jest specjalnie mocny, ale spełnia swoje zadanie. Duży problem był z układem wydechowym, bo ten silnik jest dwucylindrowy, a oryginał miał 12 cylindrów i trzeba było robić zawijasy rur wydechowych.


MZ: A pozostałe elementy? Widać, że mają one różne pochodzenie, również pozalotnicze…

JM:
Zamontowałem również imitację karabinu maszynowego, którym został pistolet z paintballa. Jest on w pełni sprawny i strzela kulkami, ale nie jest zsynchronizowany ze śmigłem. Materiały do budowy były bardzo różne, bo np. sklejki można było kupić w sklepie. Duże kłopoty miałem z wykonaniem owiewki bo nikt nie chciał podjąć jej uformowania, szczególnie tej kopułki z tyłu kabiny. W końcu wykonała ją firmy z Gdyni z trzymilimetrowego sztucznego tworzywa z którego robią butelki do napojów gazowanych.


Wszystkie zegary w kabinie są oryginalne od Jak-a, a trzy lub cztery pochodzą z innych samolotów. Nie było łatwo je zdobyć, ale skupywałem je na aukcjach, nawet te niedziałające. Potem przywracałem je do użytku. Działają również reflektory na skrzydłach. W środku są zamontowane dwa akumulatory od samochodów, które służą do rozruchu silnika. Klapy do podwozia były robione ze starych reklamowych plansz. Podstawa pedałów jest ze starej kosiarki, drążek sterowy od chodzika, podobnie jak pedały. Popychacze z tyłu do steru wysokości są wykonane z kijka do nart dziecięcych.  Fotel też lotniczy, ale nie jest oryginalny.


Wszystkie szczegóły odtworzone są tak jak powinny być. 

MZ: Malowanie nawiązuje do radzieckiego lotnictwa z czasów II Wojny Światowej…

JM:
Mam taką wydaną w ZSRR książkę skąd wziąłem opis konstrukcji. Jest też kilka pozycji, którymi się posiłkowałem odnośnie budowy płatowców, w tym „Polskie samoloty wojskowe 1918-1939”, „Miniaturowe lotnictwo część 2”. I tam właśnie znalazłem wzory malowania, które można było wykorzystać.

Samolot powinienem jeszcze raz przemalować, żeby dobrze trzymał farbę i wizualnie wyglądał na samolot z czasów II Wojny Światowej. Na stateczniku są gwiazdy symbolizujące zestrzelenia, bo ciekawostką jest, że Zachodzie malowano swastyki odnośnie ilości strąconych samolotów, a na wschodzie rosyjskie gwiazdy.


MZ: Samolot w zasadzie jest już na ukończeniu, jest o nim coraz głośniej i już budzi zainteresowanie w środowisku. Na pewno stanie się swego rodzaju atrakcją dla miłośników lotnictwa. Jaki ma Pan pomysł na jego późniejszą ekspozycję?

JM:
Samolot będzie wstawiony do hangaru Aeroklubu Gdańskiego i tam będzie wykorzystywany na wystawach i piknikach. Pierwszy raz ma być pokazany w czerwcu tego roku.

MZ: Warto wspomnieć o kosztach budowy takiej repliki. Jakim budżetem musiał Pan dysponować?

JM:
Przez te 11 lat musiałem wydać na prace przy samolocie ok. 30 tys. złotych, nie licząc oczywiście robocizny. Najdroższe w tym wszystkim były dwa śmigła (jedno zapasowe), silnik, przyrządy i elementy zlecone oddzielnie do budowy. To wszystko razem mniej więcej tyle wyniosło. Ale tego nie odczułem zbytnio bo całość była rozłożona na wiele lat.


MZ: I na koniec jeszcze wspomnijmy o kolejnym ciekawym pomyśle, czyli zamiarach przekształcenia repliki w swego rodzaju symulator samolotu bojowego…

JM:
W toku budowy samolotu dwa trzy lata przed jego ukończeniem pomyśleliśmy, że skoro ten samolot nie będzie latał to można przekształcić go na pewnego rodzaju instalację-symulator myśliwca z czasów drugiej wojny światowej. Założenie jest, żeby wchodziło się do kabiny i zakładało gogle wirtualnej rzeczywistości. W środku będzie również zainstalowany komputer stacjonarny. Całość będzie działała w trybie FPV, coś na zasadzie modelarzy wyposażających swoje samoloty w kamerki. My natomiast dodatkowo chcemy przenieść wszystkie stery i lotki do symulatora, żeby dana osoba miała wrażenie czucia sterów jak w rzeczywistym samolocie.


MZ: Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w dalszym rozwijaniu projektu.

JM:
Dziękuję.

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony