Przejdź do treści
Źródło artykułu

66.PGB z perspektywy Bartosza Nowakowskiego z ekipy wsparcia naziemnego załogi POL-2

8 października br., po wielu godzinach napełniania wodorem balonu Orzeł Biały, przez chwilę siedząc w koszu Bartosz Nowakowski – członek sztabu naziemnego załogi POL-2 startującej w 66. Pucharze Gordona Bennetta, kontrolował zachowania powłoki przy porywistych wieczornych podmuchach.

Potem odprowadziłem przyjaciół w ciemną noc aby przy dźwiękach Mazurka Dąbrowskiego pożegnać się może na zawsze może na kilka dni tylko kiedy ryzykując wiele zechcieli rywalizować o zwycięstwo w locie, w którym bez szafowania własnym życiem nie ma możliwości, aby zapisać się w historii.

Bartosz Nowakowski wraz z całym sztabem naziemnym gnał przez pustynie w pogodni za bańką wypełnioną wodorem wierząc, że uściska się szczęśliwie po bezpiecznym lądowaniu załogi POL-2 w składzie Jacek Bogdański i Przemysław Mościcki. 
Dla Bartosza bohaterami byli już wówczas. Zapraszamy do przeczytania relacji Bartosza z trochę innej perspektywy.

Wsparcie naziemne POL-2 podczas 66. Pucharu Gordona Bennetta

Piloci balonów gazowych to arystokracja lotników. Prekursorzy, którzy przez niemal 150 lat mieli wyłączność na wiedze w jaki sposób swobodnie unosić się w powietrzu. W Albuquerque traktowani są niemal jak książęta. Widzowie hołubią ich i podziwiają na każdym kroku. Trzeba niebywałej odporności aby wśród wszechobecnej atencji w prawidłowy sposób przygotować start, zaplanować lot i myśleć o zwycięstwie.

Na odprawie generalnej w piątek wyznaczono start na sobotnie popołudnie  Przez cały dzień napięcie narastało. Tankowanie kilkukrotnie przesuwano z powodów wiatru. Część ekip nie wypakowała balonów nie wierząc zapewne ze start w ogóle się odbędzie. W końcu rozciągnięto węże do tankowania i okrągłe czasze z wolna zaczęły przypominać kule. Tankowanie odbywało się z wysokociśnieniowych przewodów które połączone bez reduktora z wężami tradycyjnie używanymi w Europie powodowały zamarzanie tych drugich w procesie rozprężania się gazu. Zastanawiałem się czy zmrożony materiał nie ulegnie rozszczelnieniu.

Tłum widzów gęstniał.

Staraliśmy się od początku pracować jak jeden sprawnie funkcjonujący organizm. Rozdzielone zadania pozwoliły wszystkim zdobyć wiedzę o budowie balonu i sposobie przygotowania sprzętu przed startem. Przeważyliśmy kosz nadmiarem piasku, sklarowaliśmy linki nośne przez polaczenie ich z ringiem i proces napełniania postępował bez przeszkód. Podczas mocowania godła na boku kosza nasz amerykański przyjaciel Cameron Wall, który swoja obecnością wspierał nas w pracy, zapytał dlaczego Polacy przywiązują większą rolę do Orła Białego niż do flagi. Zastanowiło mnie to pytanie. Odpowiedziałem, że przed setkami lat, kiedy rycerstwo broniło naszej ojczyzny, a wiec wolności i tradycji w Europie robiono to pod sztandarami Orla Białego a nie flagi, której wtedy jeszcze nie  posiadaliśmy.
Nastrój był podniosły.

Jacek pozwolił mi utrzymywać klapę w ostatniej fazie napełniania i czułem narastającą siłę nośną powłoki, która wypełniona była wówczas w niewielkim stopniu. Przygotowując ostateczny balast do startu zrozumiałem jak istotnym czynnikiem jest waga pilota. Każdy kilogram ludzkiej tkanki  to kilogram pozostawionego piasku na ziemi który jest "paliwem" podczas długodystansowych lotów. Jacek i Przemek wyglądali jak herosi przy filigranowych reprezentantach innych krajów. Wiedzieliśmy, że we wspólnej gonitwie nie mamy szans. Ze sposobem na zwycięstwo jest taktyka, za którą odpowiedzialny był sztab 4 osób pracujących w Krakowie. To był mózg naszego przedsięwzięcia. Masa nowoczesnej sportowej powłoki również pozwala na zabranie kolejnych worków balastu więc fakt, że każdy balon ma dostarczoną równą ilość gazu jest czynnikiem obiektywnym ale nie wyrównującym szans każdego z uczestników.

Podczas kiedy powłoka stanęła nam już nad głowami ale wypełniana była wciąż wodorem zauważyłem skręcone linki powłoki. Przez moment zastanowiłem się czy wspominać o tym chłopakom i burzyć spokój, którego przed startem potrzebowali czy to nie ma znaczenia. Ale nie wybaczyłbym sobie gdyby fakt ten wpłynąć miał na bezpieczeństwo lotu.
– Musze Cię wqrwić?
– Co się stało?
– Linki przy ringu są skręcone ale nie mam pojęcia czy to jeszcze można poprawić i na ile ten fakt wpływa na bezpieczeństwo.
– które?
– trójka z czwórka na pewno ale nie wiem czy nie więcej.
– pokaż. Poprawimy to za chwile.

Spadł mi kamień z serca.

Z Przemkiem uwiesiliśmy się na linach nośnych powłoki, aby koledzy mogli odwrócić taśmy i nadać im równoległy, prawidłowy przebieg.

Kontrola sędziowska potwierdziła prawidłowość działania wszystkich instrumentów i odprowadziliśmy pilotów na miejsce startu. Przy 42 workach balastu balon zachowywał równowagę z niewielką tendencją do odrywania się od ziemi.
Nasz start poprzedzał start ekipy z Wielkiej Brytanii. Sędzia pozwolił, aby balon wznosił się bardzo powoli. Takie były założenia wszystkich, aby w pierwszej fazie trzymać się ziemi. Nie tracić balastu ponieważ zimny wodór ma mniejszą "udźwig" i każde wznoszenie ciężkiego balonu wiąże się z utratą gazu, balastu i potrafi wpłynąć na cały lot. Brytyjczycy niebezpiecznie zbliżyli się do masztów znajdujących się 2 kilometry od wspólnego pola startu irytując sędziego odważającego balon przed startem. Od razu na platformie poproszeni zostaliśmy o odłożenie 2 worków. Balon był "lekki" I po komendzie 
– Hands off
Zaczal się powoli odrywać 
Nie zadowoliło to sędziego. 
– Two bags please!
Widziałem niezadowolenie na twarzach pilotów. Odłożyliśmy dwa kolejne worki
– Hands off
Balon zadrżał przed planowanym startem
– Hold on. Keep it. One bag please.

Wywaliliśmy łącznie 5 worków!!! Jeszcze nie przelatując metra. Trudno. Takie zasady.

Hands of.

Wystrzelili. Poszli bardzo widowiskowo przy dźwiękach hymnu ale zdecydowanie za szybko i za wysoko niż zakładali. Widziałem że to wytrąci ich z równowagi. W milczeniu pakowaliśmy pozostały piasek. Przez ten pick w górę, którego nikt nie zakładał od samego początku, za bardzo zbliżyli się do wzniesień masywu Sandia Pick zużywając balast i tracąc gaz już na samym początku a nocą ominąć musieli wzniesienia z odpowiednią separacją. Pierwszym i podstawowym założeniem początkowej fazy lotu było ominiecie wzniesień na jak najmniejszej wysokości. To było wbrew wszystkim założeniom.

Zdecydowaliśmy się na powrót do hotelu i przeczekanie pierwszej nocy w cywilizowanych warunkach. Obserwowaliśmy dalsza część lotu. Po obniżeniu lotu i korekcji kierunku balon powoli przemieszczał się w kierunku górskiego pasma Thompson Peak, którego ominięcie było istotnym założeniem przed startem. Zawody Gordona Bennetta wygrywa się spokojem o czym Jacek wielokrotnie nam powtarzał, tymczasem już w pierwszych godzinach gwałtowne wchodzenie w celu ominięcia przeszkód topograficznych i uporczywa walka o utrzymanie kierunku były pogwałceniem pryncypialnych zasad będących kluczem do zwycięstwa. Zimny wodór nie ma energii i utrata balastu przy zyskiwaniu wysokości jest bezpowrotna i kosztowna.

Balon Orzeł Biały (fot. Bartosz Nowakowski, Facebook)

Ruszyliśmy wczesnym rankiem nieświadomi jeszcze jak wiele worków z piaskiem kosztowała naszych kolegów pierwsza noc. Słońce bardzo szybko zamieniło rześkie powietrze w trudny do zniesienia skwar. Zziębnięty grunt gromadzący wilgoć ogrzewany promieniami słońca szybko zamienił spokojną atmosferę w turbulentną, a wiec pełną bąbli odrywającego się od ziemi ogrzewanego powietrza. Chłopaki postanowili oszczędzać balast pozwalając aby balon swobodnie unosił się niesiony zmieniającymi się warunkami panującymi wokół. To była chyba błędna decyzja. Jak pokazuje track zmiany kierunku i wysokości samoczynnie otwierały klapę spadochronową automatycznie wyrównując ciśnienie gazu wewnątrz powłoki. Bezkresna preria i siły natury bezlitośnie egzekwowały swoje. Traciliśmy gaz i balast w sytuacjach zagrażających kontaktem z ziemią.

Koszmar nocy stal się koszmarem dnia kiedy energia słoneczna, zamiast samoczynnie i bez zbędnych kosztów balastu wspomagać powinna lot, miotała balonem raz poniżej a za chwile powyżej cumulusów, które po południowej stronie nieba wyrastały z wyjątkową dynamiką, która dla balonów lecących bardziej na północ była mniej nasilona. Pędziliśmy osławioną autostradą 66. Obserwowaliśmy balon, który w godzinach wieczornych przemieszczał się spokojnie nad gruntem i kolejny raz mieliśmy pecha. Kanion Palo Duro wychładzał się wolniej niż równiny otaczające zagłębienie. Przed wieczorem oddawał energię w postaci turbulencji które kolejny raz wystrzeliły Jacka i Przemka nieoczekiwanie w górę. Ponowne nerwy i ponowna walka zamiast odcinania kuponów z wypracowanej pozycji. Noc przebiegała spokojnie. Zmienialiśmy się za kierownicą kierując się przez TEXAS w kierunku Oclahoma City.

Bartosz Nowakowski przy znaku autostrady 66. (fot. Bartosz Nowakowski, Facebook)

Około 4 dostaliśmy niepokojącą wiadomość, że z kosza zamiast balastu koledzy pozbywają się jedzenia wody i niepotrzebnych sprzętów. Zmroził mnie strach. To nigdy nie znaczy nic dobrego. Minęli nas świecąc szperaczem a ja nerwowo sprawdzałem godziny wschodu słońca dające szanse bezpiecznego lądowania. Ciszę w samochodzie przerywały kolejne wiadomości długości i szerokości geograficznej miejsc, w których lądowały kolejne elementy wyposażenia a ja z każdą minutą umierałem coraz bardziej w obawie o bezpieczne lądowanie. Wstawiając kolejne posty zauważyłem jak drżą mi nerwowo palce i wyobraziłem sobie jaki poziom stresu musiał panować w koszu, który kolejny raz nad nami przelatywał. I wtedy nastąpiło coś zupełnie nieoczekiwanego.

Na godzinę przed wschodem, kiedy balon nie miał innej energii poza odrzuceniem balastu, zauważyliśmy nagle wznoszenie i zmianę kierunku. Balon tracił wyraźne kształty i zniknął na niebie w czeluściach nocy a wznoszenie obserwowane przez nas na aplikacji osiągnęło niebezpieczny poziom 5500 metrów. W samochodzie zapadła cisza. Nikt nie rozumiał tego zjawiska. Wiedzieliśmy, że wydarzyło się coś nieoczekiwanego i mieliśmy nadzieję, że nie wpłynie to na bezpieczeństwo przyjaciół. Wstało słońce. Balon stopniowo opadał i wiedzieliśmy, ze wiązać się to musi z wentylowaniem powłoki i utratą wodoru. W samochodzie było gęsto od emocji. Strach malował się na naszych twarzach choć to zagrożenie nie dotyczyło żadnego z nas.

Stan Oclahoma to nareszcie zieleń w odróżnieniu od złotej i zakurzonej prerii. Powietrze nagrzewa się wolniej i dynamika ruchów mas powietrza nie jest już tak chaotyczna. Balon osiągnął równowagę i przemieszczał się w warstwie laminarnie bez zmian wysokości. Odetchnęliśmy. Dostaliśmy informacje, że po znalezieniu bezpiecznego pola lądowanie planowane jest za około 2 godziny. Atmosfera zrobiła się piknikowa. Odetchnęliśmy wszyscy. Zakupiliśmy szampana i śledziliśmy powolnie przemieszczający się balon świecący pięknie w blasku poranka.

Bartosz Nowakowski, Jacek Bogdański i Przemysław Mościcki po lądowaniu balonu (fot. Bartosz Nowakowski, Facebook)

Lądowanie miało miejsce na pagórkowatym terenie farmy w okolicy Magnetic Hill Oclahoma Oczywiście zapytaliśmy się o zgodę na wjazd. Entuzjazm. Radość. Trudno opowiedzieć jakie emocje towarzyszyły nam po nocnym dreszczowcu i kłopotach, które napotkaliśmy. Emocje były rozbujane jak ten balon, który raz szybko opadał, żeby za chwile niekontrolowanie się wznosić. Pakowanie zajęło nam około 3 godzin. Resztę dnia zajęło nam podejmowanie pozostawionych w polach a porzuconych podczas lotu kurtek worków wody i pożywienia.

Gonitwa po bezdrożach trwała do czasu aż napotkaliśmy właściciela farmy, który przestraszył nas wszystkich swoją agresją, nerwowością i wizją konfrontacji, a może nawet siłowych rozwiązań. Wypowiedziane z południowym akcentem słowa: „it is my property and you come inside without permition. People living around dont like this shit” na dobre wybiły nam z głowy dalsze poszukiwania. Znaleźliśmy umęczeni przydrożny hostel w prawdziwie amerykańskim stylu i pozwalaliśmy aby piwo gasiło emocje. I wtedy dotarła do nas informacja o problemach POL-1. Filmy płonących w koszu po wybuchu kolegów wywołały grobowy nastrój. Próby kontaktu i niesienia pomocy okazały się niemożliwe. Jacek z Przemkiem padli nieprzytomni a my w nocy pozwalaliśmy, aby alkohol łagodził nerwy i bezsilność w sytuacji, której przewidzieć nikt nie mógł, doceniając decyzję naszych pilotów, aby w sytuacji braku gazu i balastu nie ulegać presji wyniku, stawiając bezpieczeństwo na pierwszym miejscu. Tak skończyło się dla nas współzawodnictwo.

Na zdjęciu głównym: Bartosz Nowakowski - członek sztabu naziemnego załogi POL-2 - po lewej odprowadza balon - po prawej w balonie (fot. Bartosz Nowakowski, Facebook)

Piloci POL-2 i ekipa wsparcia naziemnego (fot. Bartosz Nowakowski, Facebook)

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony