Sebastian Kawa: Jak tu nie kochać Prievidzy?
Zawody w Prievidzy dały dobry start do lotniczego sezonu.
Dwie ostatnie konkurencje zawodów FCC w Prievidzy dały pilotom dużo cennych doświadczeń. Nad Europą środkową, jak pizza z grubym ciastem, pojawił się wysoki wyż i raczej jak w kuchni, a nie według sztuki meteorologicznej, placek ten przeciął na pół mało aktywny front, którego tam być nie powinno. Kreskę rysował komputer, więc znajdując dwie różne masy nakreślił ją nie zważając na zasady meteorologii.
W takim układzie nie można się było spodziewać zjawisk typowych dla frontu, ale inne atrakcje dopisały.
Z północy wiał silny wiatr, a do tego napływ chłodnego powietrza na małej wysokości psuł termikę i znikały chmury cumulus. Odszedłem więc na trasę z kilkoma kolegami bez oglądania się na innych. Do Dolnego Kubina dolecieliśmy gdy było już bezchmurnie. Bez trudu dogoniliśmy Petra i Romana z Czech, którzy lecąc z przodu wpadli w pułapkę zastawioną na bezchmurnej przez niewidoczne szlaki i stracili nieco wysokości lecąc w duszeniu do tego punktu zwrotnego.
Powrót z wiatrem na południe, do Szuran, wydawał się dość łatwy. W Wielkiej Fatrze krążyliśmy aż do pułapu. Wystarczyło teraz znaleźć coś pod Ciglem w dolinie Prievidzy, by skutecznie polecieć dalej. Niestety. Tym razem na mnie silny wiatr i szeroko rozstawione bezchmurne szlaki zastawiły pułapkę. Nie mogłem niczego konkretnego znaleźć i odbijając się od gałęzi drzew turlałem się aż do ramienia góry Wielki Tribec w połowie drogi do Nitry. Tymczasem lecący z tyłu i nieco z boku Zdzisław trafił na silny komin, który wyniósł go i grupę innych do wysokości inwersji. Walec znów mnie przejechał.
Wiatr układał niewidoczne pasy wznoszeń i duszeń skośnie do kierunku trasy, więc niewiele później w tej loterii ja trafiłem dobrą kartę. Był bardzo długi szlak, który zaczynał się jeszcze gdzieś w Czechach, potem zbierał energię z Dubnicy, Magury, przez Tribec skręcał na wschodnią stronę trasy. Zaznaczony był tylko kilkoma zamgleniami, ale wkrótce i te zniknęły, bo wysoko pojawiły się weloniki cirrusa, tłumiącego nico dopływ energii słońca niezbędnej do nagrzewania ziemi i tworzenia kominów termicznych. W efekcie poza szlakiem nie było żadnych noszeń. Czołówka lecąca wprost przez Nitrę do punktu zwrotnego w pobliżu Dunaju spadła do parterowych wysokości. Ratowali się w anemicznych podmuchach termicznych i tyko dzięki porywom wiatru posuwała sie dalej do punktu.
Dogoniłem ich tam. Nad samym punktem dotknęliśmy prawdopodobnie szlaku przebiegającego po zachodniej stronie, bo udało się podreperować wysokość, ale to był koniec łatwej jazdy. Zaczęło się mozolne pełzanie pod wiatr w kierunku zbawczych gór. Doszedłem do wniosku, że nie mogę powtórzyć błędu czołówki i wracać przez Nitrę a należy spróbować szczęścia w hipotetycznym ciągu wznoszeń na wschód od niej. Założyłem też, że w okolicy Złotych Morawców po zawietrznej stronie pierwszego pasma gór wiatr będzie słabszy i wylecę spod ławicy cirrusem. Wszystko się sprawdziło. Widziałem po drodze dziesiątki szybowców lądujących po zachodniej stronie mej trasy. Niewiele brakło a i mnie brakłoby wysokości. Uratował mnie ciągnący jeszcze na południe Nimbus Vitalija Borowika z Nowosybirska. Zrobił jedno kółko. Noszenie dla niego było zbyt słabe, ale dla mnie była to ostatnia szansa. Ratujące zerko, potem pół metra do góry i wreszcie z Daneszem Grulą dostaliśmy prezent w postaci 1,5m/s. Dokręciliśmy na tyle wysoko, by ruszyć dalej.
Złote Morawce nie wydawały mi się teraz już tak dobrą opcją. Zapuszczając się w ten zaułek między górami mogłem nie przelecieć przez przełęcz w Skycowie. Do tego teren w tej dolinie się podnosił i zostawało niewiele wysokosci na lot po prostej pomiędzy kominami termicznymi. Było to ryzykowne. Zdecydowałem się na lot przez Tribec, by po nawietrznej stronie gór wiodących ku Prievidzy odszukać pasmo wznoszeń, które tak dobrze służyło mi w drodze nad Dunaj. Liczyłem też na to, ze może uda się odnaleeźć część szlaku przechodzacą na południe od Tribca i przeskoczyć pod wiatr bez utraty wysokości. Niestety plan nie wyszedł i leciałem ciągle w duszeniu, więc ledwo przemknąłem na drugą stronę pasma. Wznoszenie przesunęło się bardziej na wschód i znalazłem je dopiero po przeleceniu kilku kilometrów w stronę Prievidzy. Było marniutkie, ale leciałem!
Inni zgłaszali już doloty po uruchomieniu silników. Danesz uciekł na lżejszym ASG, a mnie skończyło się wznoszenie. Postanowiłem znów poszukać szczęścia, ale los wystawił mnie na próbę wytrwałości. Trudno było mówić o planowanej akcji. Pełzałem, pełzałem i dopiero 80m nad polem do lądowania na grzbiecie malutkiej górki podparło mnie słabiutkie noszenie, które na większej wysokości nabrało energii i z niesamowitą tego dnia prędkością 3m/sek. wywindowało mnie na wysokość dolotu. Doleciało nas 3-ch, oraz sześciu w klasie 15m, a reszta musiała wracać na holu za samolotami, lub na przyczepkach.
Finał. W ostatnim dniu pogoda miała się poprawić, ale masa powietrza była podobna. Nadal z północy wiał dość silny chłodny wiatr. Osłabiał termikę i powodował, że noszenia były turbulentne. Pojawiły się cumulusy, ale wznoszenia były trudne, do wykorzystania.
Po wyholowaniu postanowiłem przelecieć nad Vtacznik po wschodniej stronie doliny, skąd mieliśmy start. Bardzo się rozczarowałem. Razem z innymi szybowcami krążyliśmy godzinę i nie udało się uzyskać podstawy chmur, choć dzięki zmniejszeniu strefy lotniska kontrolowanego Sliać mogliśmy latać także po nasłonecznionej stronie tej okazałej góry.
Tymczasem Zdzichu zachwalał wspaniałe kominy i szlaki prowadzą przez zachodnią stronę doliny, klasztor nad Zniewą, Kozie Bobki i Małą Fatrę. Poleciał na trasę. Po naszej stronie doliny też były przepiękne cumulusy, ale dopiero głęboko nad Wielką Fatrą do której dostęp utrudniała świeżo utworzona strefa dla wojskowych dronów. Postanowiłem ścigać Zdzicha. Jednak jak pech to pech. Już w momencie przecinania linii startu widziałem, że piękne dotąd chmury rozpadają się. Nie znalazłem nic konkretnego, choć jeszcze kwadrans wcześniej było tam cudownie. Nie było szansy na powrót, ani na przeskok do Wielkiej Fatry.
Trzeba było zjeść tę żabę, ale kilka chmurek nad środkiem doliny pozwoliło mnie i towarzyszącym mi pilotom dotrzeć przez Martin pod Wielki Krywań. Liczyłem na to, ze w zaciszu od wiatru, po stronie zawietrznej zbocza mocniej się nagrzeją i powstaną wreszcie dobre kominy. Faktycznie, komin nad poligonem wyniósł naszą grupkę na wysokość umożliwiającą przeskoczenie kamiennego grzebienia Małej Fatry. Denerwował widok zregenerowanego szlaku, który następnym pilotom stwarzał fantastyczne warunki do pościgu. Chciałoby się cofnąć czas, ale nie było jednak powrotu i należało wykorzystać dobrą pogodę która pojawiła się nad granicznymi górami Polski. Przez Jaworzynę, Rycerzową i Krawców Wierch dolecieliśmy pod szlakiem do krańca strefy w okolicach Milówki.
Układający trasę Tomasz Bobok nie doszacował możliwości naszej klasy i widać było, będzie problem ze znalezieniem w strefach nawrotów dostatecznej przestrzeni dla wykorzystania limitu 3-ch godzin lotu. Po nawrocie ścigałem Zdzicha lecącego w kierunku Niżnych Tatr. Poleciał na wprost i uciekł mi trochę, bo trafił bardzo dobry komin na żebrach Demianowej, ale mnie się opłacił dłuższy lot na żaglu wzdłuż ich grani.
Prędkość średnia mocno rosła. Nie było wątpliwości, że należy dolecieć jak najdalej w głąb drugiej strefy pod Kralową Halę, bo południowa strefa nie wydawała się interesująca. Dogoniłem grupkę czołówki. Lepiej rozegrałem drogę przez Tatry bo nie zatrzymywałem się nawet w mocnych kominach a pędziłem przy grani wykorzystując prądy zboczowe. Było trochę turbulencji, ale po niedawnych mistrzostwach w Andach nie robiła ona wielkiego wrażenia. Zgodnie z kalkulacją warunki na południowej części trasy były słabsze. Grupa ze Zdzichem lecąć bliżej środka doliny Topolczan znalazła bardzo silny komin i wykręcała się, ale moja trasa wiodła po prostej, mniej kluczyłem i była optymalna.
Analogicznie jak w dniu poprzedzającym przed Nitrą pojawił się dylemat. – Co dalej? Szlak zakręcał nad Złote Moravce i był krotki. Po prostej w stronę Nitry nie było ani kłaczka, co przy silnym wietrze wróżyło kłopoty. Mimo to postanowiłem kolejny raz wypróbować doskonałość zatankowanego balastem wodnym szybowca. Oczywiście dusiło. Nie doleciałem nawet do miejsca które planowałem osiągnąć, bo komputer wyliczał, że spóźnię się już 2 minuty choćbym nawet znalazł spodziewane wznoszenie o wartości 2m/s, a on najczęściej się nie mylił. Po nawrocie poleciałem lepiej niż przewidywała elektronika. Żagiel na zboczach Tribca mocno mnie rozpędził, a komin w Skycovie osiągał 3m/s w efekcie przyleciałem znów ciut przed czasem.
Mimo to wygrałem – 6 na 8 rozegranych w tym roku wyścigów i po raz 6 spośród 8 dotychczasowych zawodów FCC Gliding.
Pogoda w Prievidzy nie zawiodła, a jej zróżnicowanie dowartościowało zawody. Było ciekawie. Lataliśmy w dobrych warunkach jak też i w bardzo słabych,W górach i na równinach. Latało 105 pilotów szybowców z różnych krajów Europy. oraz Australii i RPA.Były też niespodzianki. Pomimo dużego doświadczenia szybowcowego zaskoczyły mnie one i czegoś nowego nauczyły. To wszystko we wspaniałej scenerii Beskidów, Tatr i Fatry. Co roku jest to dla mnie ogromnie ważny trening. Właściwie są to jedyne zawody na które jadę bez obciążenia koniecznością walki o trofea mistrzowskie. Jedyna możliwość poeksperymentowania i nabierania nowych doświadczeń. Niezwykle cenna jest też wspaniała atmosfera zawodów jaką tworzą organizatorzy i ich uczestnicy. Myślę, że nie tylko dla mnie, ale i też dla całej naszej reprezentacji, bo sezon lotniczy otwieramy tam gdzie wiosna wita miesiąc wcześniej niż w Polsce.
Sebastian
Komentarze