Detektywi lotniczych katastrof
Samoloty błądzą w chmurach, psują się podczas startu, lecą wprost na siebie. Średnio raz na rok grozi nam katastrofa podobna do smoleńskiej. Gdyby nie komisja badania wypadków lotniczych, nikt by się nie dowiedział, dlaczego tak się stało. Ani też, że w ogóle się stało.
Samolot ATR linii lotniczych LOT w rejs do Warszawy wystartował z Bydgoszczy bladym, grudniowym świtem 2006 roku. Na pokładzie, oprócz pary pilotów, dwie stewardessy i 14 pasażerów. Nagle, tuż po starcie, w kokpicie przestały działać przyrządy nawigacyjne.
W mlecznej pierzynie pilot nie był w stanie określić położenia maszyny, która zaczęła wymykać mu się spod kontroli. Przez dobre kilkanaście minut, podróż przypominała jazdę na rollercoasterze, a nie lot samolotem pasażerskim. Maszyna to nabierała wysokości, to znów pikowała, gwałtownie przechylając się na skrzydła, przekraczając dopuszczalne przeciążenia oraz prędkość.
Czytaj całość artykułu na stronie Polityki.
Komentarze