W.Brytania: klienci Thomasa Cooka skarżą się na wzrost cen biletów lotniczych
W poniedziałek brytyjski rządu rozpoczął operację sprowadzania do kraju ok. 155 tys. turystów, którzy w momencie upadku Thomasa Cooka przebywali na zagranicznych wycieczkach. Ale bankructwo firmy dotknęło także tysiące innych klientów, np. tych, którzy wykupili w niej same przeloty na przyszłe terminy, a teraz muszą albo rezygnować z planów, albo kupować nowe bilety - przeważnie po znacznie wyższych cenach.
BBC opisuje przypadek 53-letniego Frasera Mallena, który niedawno kupił bilety na przelot do Nowego Jorku z żoną w styczniu przyszłego roku za 779 funtów, a po upadku Thomasa Cooka firma rezerwująca bilety zaproponowała mu alternatywny przelot - za ponad 6000 funtów. Przy czym nie jest to odosobniony wypadek, bo takich relacji oburzonych klientów - informujących o dwu-, trzy- czy nawet czterokrotnym wzroście cen - jest znacznie więcej.
Turyści wyjeżdżający z Thomasem Cookiem na zorganizowane wycieczki byli automatycznie objęci ubezpieczeniem, ale ci, którzy kupili same bilety lotnicze, mogą liczyć co najwyżej na zwrot ich pierwotnej ceny, a nie na rekompensowanie wyższych kosztów chyba, że wykupili dodatkowe ubezpieczenie).
Wielu klientów uważa, że inne linie wykorzystują sytuację i na trasach obsługiwanych dotychczas przez Thomasa Cooka specjalnie podnoszą ceny.
Sprawa jest jednak bardziej złożona. Na cenę biletów wpływa kilka czynników, takich jak ile miejsc jest dostępnych, ile osób wyszukuje biletów na danej trasie, popularność danej trasy, pora dnia czy historia sprzedaży w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Ponadto linie lotnicze sprzedają bilety w transzach, w ten sposób, że im sprzedaż idzie lepiej, tym ceny są zwykle wyższe. Komputerowe algorytmy biorą pod uwagę te wszystkie czynniki i na bieżąco aktualizują ceny.
Zatem gdy po ogłoszeniu bankructwa Thomasa Cooka klienci w poniedziałek rano rzucili się, by szukać alternatywnych przelotów, automatycznie podbili ceny. A im więcej osób kupowało bilety po wyższych cenach, tym one jeszcze bardziej rosły.
Ale też nie jest tak, że linie lotnicze nie korzystają z sytuacji. "Pasażerowie mogą doszukiwać się innych motywów, lecz to jest po prostu kwestia popytu i podaży. Byłoby naiwne zakładać, że jeśli jest pięć osób chcących kupić bilet w to samo miejsce, będzie ono w tej samej cenie, gdyby chciała go jedna" - mówił w stacji BBC Peter Morris, główny ekonomista firmy konsultingowej Ascend, która zajmuje się rynkiem lotniczym.
Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)
Komentarze