Tusk: katastrofa smoleńska obrasta kłamstwami
Tusk oświadczył, że teza o celowym rozdzieleniu wizyt przez rząd jest kłamstwem.
Premier zaznaczył też, że współpraca jego gabinetu z prezydentem Lechem Kaczyńskim i jego kancelarią w kwestii polityki międzynarodowej była "niezwykle trudna". Jak ocenił, być może strona rządowa wypowiadała się jak dotąd na ten temat - "zbyt delikatnie".
Premier podczas piątkowej konferencji prasowej oświadczył, że "kwestia katastrofy smoleńskiej obrasta kłamstwami". Jak mówił, autorami tych kłamstw są ci, "którzy chcą wmówić Polakom, że katastrofa smoleńska to wynik zamachu i spisku Tusk-Putin, Komorowski-Miedwiediew". Tusk ocenił, że w debacie publicznej pojawiła się już "każda fantazja".
"Takim samym kłamstwem jest teza o rozdzieleniu wizyt" - powiedział Tusk. Jak ocenił, "powinniśmy zakończyć ten przesadnie jak widać dyskretny i delikatny sposób komentowania organizowania nie tylko tej wizyty także przez ówczesnego prezydenta".
Według premiera fakt, że "kłamstwa na temat Smoleńska mają taką żywotność", wynika głównie z tego, że strona rządowa wykazywała "być może nadmierną delikatność w opisywaniu, jak naprawdę wyglądała współpraca prezydenta Lecha Kaczyńskiego z rządem" czy jak "wyglądało szanowanie konstytucji, kompetencji poszczególnych organów (przez prezydenta-PAP)".
Premier zaznaczył, że współpraca jego rządu z kancelarią Lecha Kaczyńskiego w kwestii polityki międzynarodowej była "niezwykle trudna".
"Między innymi dlatego, że nasi partnerzy nie respektowali konstytucyjnego zapisu, zgodnie z którym o polityce zagranicznej decyduje w Polsce rząd, a prezydent powinien wykonywać i reprezentować stanowisko rządu" - zaznaczył Tusk. Wśród tych partnerów wymienił Lecha Kaczyńskiego.
Premier dodał, że przypadki nierespektowania tego konstytucyjnego zapisu pojawiały się wielokrotnie, także przy organizacji wizyty w Katyniu. Zdaniem Tuska, zarówno kwestia upamiętnienia Katynia, jak i wiele innych, wcześniejszych zdarzeń w polskiej polityce zagranicznej "miało kontekst nieustannego sporu i napięcia konstytucyjnego".
Odnosząc się do "tezy o rozdzieleniu wizyt" w Katyniu Tusk powiedział: "Po ustaleniu, że jest wizyta premiera polskiego rządu na zaproszenie premiera rosyjskiego rządu, by wspólnie uczcić ofiary katyńskie, pojawił się także konkretny projekt drugiej wizyty (prezydenta-PAP)".
"To jest jedno z wielu kłamstw (o rozdzieleniu wizyt-PAP), które ma na celu nie tylko zniekształcenie prawdy na temat tych zdarzeń, ale, jak sądzę, także wyczyszczenie sumień tych, którzy czują się być może w głębi duszy bardziej odpowiedzialni, niżby to wynikało z ich oficjalnych wystąpień, za to co się stało 10 kwietnia" - powiedział Tusk.
Premier podkreślił, że gotowość ówczesnego premiera Władimira Putina do przyjazdu w 2010 r. do Katynia była traktowana jako bardzo ważny gest ze strony rosyjskiej.
"Po staraniach polskiej dyplomacji, by strona rosyjska zerwała to nieprzyzwoite z jej strony milczenie wokół Katynia, udało się uzyskać coś, co wszyscy ocenialiśmy jako poważny sukces tych polskich dyplomatów, którzy nad tym pracowali" - powiedział.
Tusk oświadczył, że "problem podwójnej wizyty tak naprawdę zaczął istnieć po ogłoszeniu informacji, że możliwe będzie spotkanie Putin-Tusk w Katyniu".
Jak powiedział, ze strony polskiego rządu nie było żadnych nacisków na ówczesnego prezydenta Kaczyńskiego ani też "żadnych oczekiwań związanych z jego ewentualnymi zamiarami", o których rządu nie informował. Tusk wyjaśnił, że chodzi o "ewentualne zamiary własnych obchodów uroczystości katyńskich".
"Prezydent Kaczyński także nie przewidywał - nie miałem żadnego takiego sygnału ani takiej informacji - że zamierza wspólnie ze mną, z rządem, obchodzić rocznicę katyńską" - oświadczył Tusk.
Premier przekonywał też, że nigdy nie otrzymał ani propozycji, ani informacji ze strony prezydenta Lecha Kaczyńskiego na temat "ewentualności wspólnej wizyty w Katyniu". "Nie miałem także informacji i nie było żadnej informacji na temat daty czy sposobu obchodów, czy konkretnej wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu" - mówił Tusk.
Jak zaznaczył, była natomiast informacja "o sondowaniu przez przedstawiciela Kancelarii Prezydenta ze stroną rosyjską - bez powiadomienia polskiego rządu - na temat tego, jak może wyglądać współpraca polsko-rosyjska przy takiej ewentualnej wizycie".
Jeden z dziennikarzy pytał Tuska o to, o czym rozmawiał z Putinem na sopockim molo 1 września 2009 r. Dziennikarz dopytywał, czy nie pojawił się tam wątek rozdzielenia wizyt w Katyniu.
"Rozmowa była dość krótka i głównie pokazywałem premierowi Putinowi gdzie mieszkam, pokazywałem trasę, którą często przebiegam jako jogger, pytaliśmy także siebie nawzajem jak wygląda kwestia życia prywatnego w kontekście ochrony. Premier Putin między innymi powiedział, że jego ochrona siedzi u niego w kuchni, ja mówiłem, że mam zdecydowanie większy komfort, bo mam większą swobodę" - relacjonował w piątek Tusk.
Jak dodał, "na tym wyczerpała się ta tajna rozmowa na molo, zaimprowizowana przez nas tylko po to, by móc pokazać delegacji rosyjskiej jak Sopot i Bałtyk wygląda z perspektywy mola".
Premier dodał, że wie, iż tych, "którzy uważają, że polityka polega na konspiracjach, spiskach, zabójstwach, zamachach ta wersja prawdopodobnie nie usatysfakcjonuje". Jak przyznał, ubolewa nad tym.
Tusk podkreślił też, że nie ma poczucia, iż Polskę ogarnęła fala manifestacji w związku m.in. z katastrofą smoleńską. "Wiem, że niektórzy by chcieli, żeby taka fala manifestacji się pojawiła" - dodał.
"Wszystkich, którzy uważają, że w Polsce można rozhuśtać nastroje społeczne i że warto to zrobić, odsyłam do doświadczeń innych krajów" - podkreślił Tusk. Jak zaznaczył, nie ma wrażenia, by Polskę ogarnęła "jakaś rewolucja czy kontrrewolucja".
"Myślę, że jesteśmy w stanie zapewnić wszystkim poczucie bezpieczeństwa i porządek" - oświadczył premier.
Tusk zapowiedział też, że państwo nie będzie reagować na słowa, ale gdy słowa rodzą niebezpieczne konsekwencje, państwo bezczynne nie będzie. Powiedział o tym w kontekście m.in. wypowiedzi Antoniego Macierewicza, który odnosząc się do katastrofy smoleńskiej, mówił o wypowiedzeniu Polsce wojny.
Premier mówił, że "kiedy słyszy się jednego z liderów opozycji, który mówi, że Rosja wypowiedziała nam wojnę, mordując elitę narodu, to trudno nazwać to żartami" i że kiedy słucha się Jarosława Kaczyńskiego na wiecach z okazji rocznicy katastrofy smoleńskiej, to też "trudno to nazwać to żartami".
"Wszyscy sobie zdajemy sprawę z tego, że sytuacja jest poważna, ale ona jest poważna nie dlatego, że ja mam czasami poważną minę, tylko dlatego, że niektórzy politycy opozycji uznali, że już nie ma żadnych granic, nie ma żadnych limitów" - powiedział premier.
Zaznaczył, że nie było i nie jest intencją jego rządu, aby komukolwiek ograniczać swobodę wypowiedzi. "Kiedy mówię, że słowa mają swoje konsekwencje, to nikogo nie straszę" - powiedział Tusk. Zaznaczył jednak, że jeśli ktoś mówi takie rzeczy jak Antoni Macierewicz, to trzeba sobie zdawać sprawę, jakie konsekwencje takie słowa przynoszą dla Polski.
"Oczekuję od wszystkich w Polsce dzisiaj, nie tylko od rządzących i opozycji, od wszystkich bez wyjątku, żeby wymusić odpowiedź na pytanie, co oznacza deklaracja Antoniego Macierewicza w sytuacji, w której np. PiS wygrywa wybory za dwa lata i przejmuje władzę. Co ma znaczyć dla Polski władza ludzi, którzy uważają, że jesteśmy w stanie wojny z Rosją, która zamordowała nam elitę, jakie to ma konsekwencje dla Polski" - pytał premier.
Premier stwierdził, że jeśli organizowana w sobotę w Warszawie manifestacja w obronie Telewizji Trwam - w której udział zapowiedzieli m.in. politycy PiS i SP - miałaby "przerodzić się w zamieszki tylko dlatego, że politycy opozycji uznają, że jesteśmy z kimś na wojnie, albo że państwo polskie nie jest już polskim państwem, a rządzą nim zdrajcy, to oczywiście państwo będzie reagowało".
"Ale na akty przemocy, łamania prawa czy naruszania prawa, a nie na słowa, nawet jeśli to słowa najgłupsze albo najbardziej niebezpieczne" - podkreślił premier.
"Nasza demokracja wytrzyma tę próbę sił tylko wtedy, kiedy wytrzymamy także tę próbę nerwów. Nikogo za słowa ścigać nie należy, ale należy działać konsekwentnie i twardo, jeśli politycy albo ktokolwiek inny, będą naruszali prawo i będą zagrażali bezpieczeństwu innych obywateli, wtedy z całą pewnością państwo będzie reagowało" - powiedział szef rządu.(PAP)
hgt/ mkr/ eaw/ gma/
Komentarze