Przejdź do treści
Źródło artykułu

Pilot Sebastian Kawa: chcę przelecieć nad Mount Everestem

W grudniu utytułowany pilot szybowcowy Sebastian Kawa próbował przelecieć nad najwyższym szczytem świata. Z przyczyn prawnych okazało się to jednak niemożliwe. W wywiadzie laureat nagrody PKOl opowiada o himalajskiej wyprawie i mówi, jakie są jego kolejne cele.

PAP: Jak opisałby pan emocje, które odczuwał, gdy patrzył pan z szybowca na najwyższe góry świata?

Sebastian Kawa: Z Krzysztofem Stramą, który leciał w drugiej kabinie, bardzo się cieszyliśmy, popłynęły nawet łezki wzruszenia. Czuliśmy się bardzo wyjątkowo, mogąc spoglądać na te góry z perspektywy, z której nikt chyba ich nie widział. Samoloty komunikacyjne nad Annapurną (8091 m n.p.m.) nie latają, a my byliśmy i tak wyżej niż wykonuje się loty widokowe w Himalaje. Mogłem zostać w jednym miejscu bardzo długo, bo nie byłem uzależniony od paliwa, tylko od wiatru, który wiał ze wściekłą siłą 170 km/h. Z obszernej kabiny szybowca widać dużo więcej niż przez porysowany iluminator samolotu - mieliśmy widoczność na 300 km, na cały Tybet i całe pasmo Himalajów. Początkowo byłem skupiony na lataniu, by bezpiecznie wznieść się w górę, ponad szczyty. Potem, w górze mogłem się już rozluźnić, napięcie opadło i dotarło do mnie, że jednak daliśmy radę.

PAP: Jakim wyzwaniom musieliście stawić czoła?

S.K.: Daliśmy radę urzędnikom, trudnościom z nierzetelnymi firmami, agentami, a także przyrodzie, która na koniec też chciała nas zatrzymać - zapowiadano deszcz na wszystkie trzy ostatnie dni naszej wyprawy.

PAP: Jak generalnie oceniłby pan swoją ostatnią wyprawę w Himalaje?

S.K.: Była częściowo udana. Niesamowite, że dysponując tylko jednym dniem niezbyt sprzyjającej pogody, daliśmy radę polecieć nad główne pasmo Himalajów, nad Machhapuchhare, Annapurnę i Dhaulagiri.

PAP: Co, z tego, co pan sobie założył, udało się zrealizować?

S.K.: Wyprawa miała kilka celów. Jednym z nich było zdobycie Mount Everestu sposobem szybowcowym, bez napędu, korzystając z prądów powietrznych. Tego nie dało się zrealizować z przyczyn prawnych. Pozwolenia na loty, które dostaliśmy z Ministerstwa Kultury, Turystyki i Cywilnej Awiacji okazały się na miejscu dopiero początkiem długiej drogi przez urzędy. Problemem jest brak ustalonych reguł dla małego lotnictwa i konieczność uzyskania zgód nie wiadomo od kogo. Pozostałymi celami były lot nad pasmem Himalajów, otwarcie Himalajów dla szybownictwa i odkrycie być może doskonałego miejsca na przyszłe zawody Grand Prix.

- W Himalajach jeszcze nikt nie przeleciał szybowcem nad głównym pasmem i to wyzwanie trzeba było podjąć. To potencjalnie bardzo ciekawe miejsce do rozwoju turystyki szybowcowej - ze względu na potężny masyw gór i brak ruchu samolotów komunikacyjnych. Ważne jest również to, że lata się tam w sezonie jesienno-zimowym, gdy w Europie pogoda jest nienajlepsza.

PAP: Jaki stosunek do pana himalajskiej przygody ma pana rodzina?

S.K.: Zacznę od tego, że przed moim wylotem do Nepalu, mojej żonie Ani, śniło się, że kupuje mi skafander kosmiczny. Generalnie, moja żona oraz córki Marta i Ola dzielnie radziły sobie z bez taty. Było trochę niepokoju, ale to nie pierwszy mój wyjazd. Tylko w zeszłym roku latałem w Argentynie, w Alpach Francuskich i w Ostrowie Wielkopolskim. Moje dziewczyny są raczej oszołomione medialną wrzawą, która powstała wokół tego projektu, a nie tym, że gdzieś pojechałem. W Nepalu towarzyszył mi mój tato. Wspierał nas, gdy biegaliśmy po urzędach w Katmandu. Ogromny podziw należy się mojej mamie i Ani, które pod naszą nieobecność musiały stawić czoła wielu obowiązkom.

PAP: Jak wygląda kwestia finansowania takiej wyprawy? Czy może pan przybliżyć koszt takiego projektu? Czy ma pan pomoc sponsorów?

S.K.: Około 1/3 kosztów udało się zebrać od sponsorów. Pomogły nam m.in. władze Bielska-Białej, bielskie firmy - jak FIAT, Pajak, Aqua, Klinika św. Łukasza oraz wielu przyjaciół. Reszta to pieniądze członków wyprawy. W internecie zebraliśmy 3 tys. euro. Największym wydatkiem był transport i depozyty celne - w Europie i w Nepalu. Mam nadzieję, że wyprawa zamknie się w kwocie 80-100 tys. zł.

PAP: Jakie są pana najbliższe cele?

S.K.: Wyprawa nie jest dokończona. Mamy jeszcze cel, którego do tej pory nie dało się zrealizować - Mount Everest. Cały czas pracujemy z Krzysztofem Trześniowskim nad rozszerzeniem zezwolenia również i na tę górę. Dostarczamy kolejne dokumenty, wyjaśnienia. Jest to trudne, bo urzędnicy stale chcą traktować nasze loty jak rozkładowe z użyciem silnika. Pomimo wielu spotkań i rozmów, na które poświęciliśmy pięć tygodni w Katmandu, w czasie których staraliśmy się wyjaśnić, na czym polega sportowe latanie szybowcem, dalej padają pytania, które świadczą, że nie zostaliśmy zrozumiani. Chcę wrócić do Nepalu w połowie lutego na miesiąc, ale być może będę musiał pojechać tam wcześniej, by przenieść kilka dokumentów z biurka na biurko. Pogoda z końcem lutego powinna się już poprawić i umożliwić regularne loty.

Sebastian Kawa został laureatem Wielkiej Honorowej Nagrody Sportowej PKOl im. Piotra Nurowskiego za rok 2013. Jako pilot szybowcowy zdobył piętnaście złotych medali mistrzostw Świata i Europy. Z zawodu jest lekarzem, specjalistą w zakresie ginekologii i położnictwa. Ma 41 lat. Mieszka w Międzybrodziu Żywieckim w okolicach Bielska-Białej. Jego ojciec też jest lekarzem i miłośnikiem lotnictwa.

Rozmawiał Andrzej Grabarczuk (PAP Life)

ag/ dki/ cegl/

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony