Przejdź do treści
Źródło artykułu

Klich: lądowanie z autopilotem niemożliwe przy braku ILS na lotnisku (aktl.)

Płk Edmund Klich uważa, że analizując ostatnie sekundy lotu polskiego Tu-154M trzeba brać pod uwagę m.in. wcześniejsze rozmowy pilotów i przyjęte przez nich założenie, że będą odchodzić na autopilocie. W poniedziałek wieczorem Klich powiedział w TVP2, że kontrolerzy lotów ze Smoleńska kontaktowali się z Moskwą.

Według niego, przy braku systemu ILS na lotnisku w Smoleńsku odchodzenie Tu-154M na autopilocie było niemożliwe.

Polski przedstawiciel akredytowany przy MAK odniósł się do jednej z polskich uwag do projektu raportu MAK dotyczącej właśnie stwierdzenia, że dowódca polskiego samolotu nie podjął decyzji o odejściu na drugi krąg, gdy Tu-154M minął tzw. minimalną wysokość zniżania (100 metrów).

Polscy eksperci ustalili, że w czarnej skrzynce zapisała się wypowiedź kapitana Arkadiusza Protasiuka, która temu przeczy. Tuż po minięciu 100 metrów kapitan powiedział: "odchodzimy". Jak zaznaczono w polskim stanowisku, nie wydał jednak zdecydowanej komendy. Stwierdzenie "odchodzimy" potwierdził drugi pilot.

Pytany o to Klich powiedział, że analizując ostatnie sekundy lotu trzeba brać pod uwagę także wcześniejsze rozmowy pilotów i ich założenie, że będą odchodzić na autopilocie. "Przy tym samolocie i braku ILS (Instrument Landing System - radiowy system nawigacyjny wspomagający lądowanie - PAP) na lotnisku w Smoleńsku taki wariant jest niemożliwy. Naciskają więc przycisk i jest zaskoczenie. Oceny psychologów wymaga określenie, jak długo czekali na podjęcie kolejnej decyzji - czyli o ręcznym wyprowadzeniu samolotu" - dodał pułkownik.

Jak zaznaczył, trudno też stwierdzić czy wypowiedź Protasiuka "odchodzimy" była komendą, czy np. "zapytaniem, sugestią". "Trzeba by było sprawdzić, jaka była intonacja" - zaznaczył Klich. Nie chciał natomiast oceniać, dlaczego piloci zdecydowali się na korzystanie z autopilota.

Z kolei w TVP2 w programie "Tomasz Lis na żywo" Klich poinformował, że planowany jest "lot doświadczalny". Jak mówił, ma on wyjaśnić, czy włączenie autopilota pozostawia ślad na rejestratorze lotu.

"Wprost" opublikował w poniedziałek wieczorem na swojej stronie internetowej fragmenty rozmów kontrolerów ze Smoleńska. „Trzeba Polakom powiedzieć: jaki dla nich, k..., wylot" - tak według "Wprost" mówił płk Nikołaj Krasnokutski do kierownika lotów Pawła Plusnina. Słowa te miały paść po tym, jak rosyjski transportowiec Ił-76 po raz pierwszy podchodził do lądowania. Z kolei Plusnin miał powiedzieć: „Gdzie tu, do ch..., się Polacy pchają".

Kransokutski, zobaczywszy nieudaną próbę lądowania Iła, miał także powiedzieć: „Job twoju mać, o k..., ale jaja!". "Wprost" podkreśla, że po konsultacjach z Moskwą na wieży kontroli lotów pada też zdanie: „Nie trzęś się, ni ch..., nie trzęś się". Nie wiadomo, kto wypowiada te słowa.

"Tak, to są te rozmowy po pierwszym próbnym podejściu samolotu Ił-76, który jak wynika jeszcze z wcześniejszych rozmów – bo tam jest kilka takich też bardzo ostrych stwierdzeń – wynika to też z zeznań niektórych świadków, prawie się nie rozbił. Bardzo nisko przeleciał nad przeszkodami terenowymi, ale wtedy nasz samolot, Tupolew, był już w powietrzu, z tym, że Rosjanie o tym jeszcze nie wiedzieli. Kontrolerzy na lotnisku nie mieli jeszcze informacji, że wystartował z Warszawy" - mówił Klich w programie "Tomasz Lis na żywo".

"To wszystko jest w tej pierwszej fazie, jeszcze początku pracy na wieży kontrolnej i tam była zdecydowanie atmosfera przeciwko lądowaniu" - dodał pułkownik. Zaznaczył też, że Krasnokutski i Plusnin, byli "bardzo przeciwni, zdecydowani, żeby nie dopuścić tego samolotu do sytuacji, w której będzie nawet podejście". "Plusnin monitował w Moskwie, żeby w ogóle nie wchodził on na łączność z lotniskiem Smoleńsk-Północy, tylko żeby Moskwa od razu, (...) natychmiast skierowała na lotnisko zapasowe ten samolot" - powiedział Klich.

Dodał, że po pewnym czasie "następuje zmiana stanowiska Krasnokutskiego, który potem zaczyna jak gdyby zachęcać, czy stanął na stanowisku, że trzeba im dać szansę na podejście". "Podejrzewam, że tu już były rozmowy z jakimiś czynnikami, osobami z zewnątrz, ale tam się pojawia taka komenda: +panie generale, jest na trawersie+ (...), więc gdzieś w tym procesie decyzyjnym brały udział bardzo ważne osoby" - mówił Klich.

Zdaniem pułkownika, sprawę mogłoby wyjaśnić ponowne przesłuchanie Krasnokutskiego. "Zastrzegaliśmy sobie prawo do kolejnych rozmów, ale potem już niestety była blokada" - podkreślił.

Pułkownik zaznaczył w rozmowach kontrolerów ze Smoleńska "jest bardzo dużo informacji jeszcze niewyjaśnionych". "Tam jest jeszcze jeden aspekt, który jest istotny, Jak-40 też lądował w warunkach poniżej minimum, ale centralnie wyszedł, był trochę za wysoko, wtedy dostał tę komendę Plusnina odejścia na drugi krąg, ale pilot jak zobaczył pas (...) wylądował. Dostał jeszcze pochwałę +mołodjec+ od Plusnina" - mówił Klich.

Poinformował także, że strona polska posiada dokument, w którym są określone zasady działania kierownika lotu w warunkach atmosferycznych poniżej minimum. "Ale tam brakuje jakichś kartek. Jest jedna, potem przerwa i kolejna. Co było w tym dokumencie nie wiadomo. Dalej mamy zeznanie, chyba meteorologa, że istnieje procedura zamykania lotniska ze względu na warunki atmosferyczne" - powiedział pułkownik.

W załączonych do raportu MAK polskich uwagach znajduje się fragment powołujący się na odczytane przez stronę polską zapisy z rejestratora dźwięku (CVR – Cockpit Voice Recorder). „Dowódca załogi zgłosił, po minięciu wysokości 100 m, że odchodzi na drugi krąg. Drugi pilot to potwierdził. Brak jest jednak zdecydowanej komendy dowódcy (pilota lecącego) inicjującej ten proces”.

Zamieszczony w uwagach odczyt zapisu dźwiękowego strony polskiej pochodzi z grudnia. 100 metrów wynosiła wysokość decyzji - na tym pułapie dowódca miał zdecydować, czy kontynuować zniżanie, czy je przerwać. W opublikowanym latem ubiegłego roku stenogramie sporządzonym na podstawie rosyjskiej analizy nagrań z kokpitu, słowo "odchodzimy", wypowiedziane na kilkanaście sekund przed katastrofą, zostało przypisane drugiemu pilotowi. Na 10 sekund przed zderzeniem z ziemią, kiedy samolot był na wysokości 40 metrów, kontrola lotów podała komendę "horyzont". Jak mówił wtedy akredytowany przedstawiciel Polski przy MAK Edmund Klich, załoga odliczała wysokość dochodząc do 20 metrów.

Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) w swoim raporcie końcowym do bezpośrednich przyczyn katastrofy zaliczył m.in. zejście Tu-154M znacznie poniżej minimalnej wysokości odejścia na drugi krąg (100 m), niezareagowanie na ostrzeżenia systemu TAWS i brak decyzji o odlocie na lotnisko zapasowe. (PAP)

pru/ pro/ sto/

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony