70. rocznica zniszczenia Drezna przez aliantów - mity i fakty
W przeciwieństwie do Kolonii czy Hamburga, Drezno pozostawało niemal przez całą wojnę poza zasięgiem alianckiego lotnictwa. Władze miasta przekonane, że Zachód nie odważy się na zniszczenie „nadłabskiej Florencji”, nie zatroszczyły się o odpowiednie zabezpieczenie przez atakiem z powietrza.
Tym większe zaskoczenie wśród świętujących karnawał Drezdeńczyków wzbudziło pojawienie się w nocy z 13 na 14 lutego na niebie alianckich samolotów. Pierwszy atak z udziałem 250 brytyjskich bombowców rozpoczął się o 22.03, w drugim nalocie, zaraz po północy, uczestniczyło ponad 500 maszyn. W ciągu kilku godzin na miasto zrzucono 2,5 tys. ton bomb. W następnych dwóch dniach doszło do kolejnych ataków, tym razem lotnictwa USA.
Stolica Saksonii z jej barokowymi zabytkami z czasów Augusta Mocnego, w tym z będącą symbolem metropolii protestanckim kościołem Frauenkirche przestała istnieć. Pastwą płomieni padło 25 tys. domów i 90 tys. mieszkań.
„Celem ataku było wywołanie paniki i chaosu w mieście” – mówi brytyjski historyk Frederick Taylor. „Akcja przebiegła nadspodziewanie gładko. Widoczność była dobra, miasto było bezbronne” – dodaje autor monografii o zniszczeniu Drezna.
„Moja rodzina miała szczęście, bo nikt z nas nie zginął” – powiada Eberhard Renner – wówczas 12-letni chłopiec. „Siedzieliśmy w piwnicy. Myślałem tylko o tym, by uratować moje białe myszki” – wspomina w rozmowie z PAP. „Było potwornie gorąco, chciało mi się pić. Na zewnątrz palił się asfalt” – opowiada Renner.
"Z mojej klasy przeżyło tylko trzech kolegów" - mówi o dwa lata starszy Gerhard Zimmermann. Hans-Joachim Dietze, wówczas 15-latek, utrwalał z aparatem fotograficznym w ręku skalę zniszczeń. "Z piwnicy wybiegła kobieta z dzieckiem. Chociaż krzyczeliśmy, by biegła w lewo, ona skręciła w prawo, w stronę płonącej hali dworca. Gorąca fala uniosła ją w górę, sprawiała wrażenie jakby płynęła w powietrzu, po czym stała się żywą pochodnią" - wspomina Dietze w rozmowie z telewizją ARD.
„Moral bombing” nazywali Brytyjczycy strategię obowiązującą od 1942 roku, której celem były dywanowe naloty na niemieckie miasta w celu złamania morale niemieckiej ludności. Twórcą tego sposobu walki był Arthur Harris - RAF Bomber Command. "Chodziło o to, by nie niszczyć fabryk, lecz zabijać pracujących w nich ludzi" - opisuje brytyjską taktykę historyk Matthias Neutzner.
Szef hitlerowskiej propagandy Joseph Goebbels wykorzystał bombardowanie do bezpardonowego ataku na aliantów. „To był mord, zbrodnia” - mówił Goebbels w przemówieniu radiowym. „Diabelska żądza niszczenia cechująca naszych wrogów zgładziła kwitnące życie" - mówił hitlerowski dygnitarz, określając Drezno mianem "miasta-ofiary".
To wtedy nazistowski władze nakazały niemieckim ambasadom w innych państwach forsować wyssaną z palca liczbę 200 tys. ofiar nalotów. W obiegu pojawiły się pogłoski o pół milionie, a nawet 750 tys. zabitych.
Upadek III Rzeszy nie oznaczał kresu mitologizacji martyrologii Drezna. W czasach zimnej wojny komunistyczna propaganda NRD wykorzystywała tragedię miasta do walki z „amerykańskimi imperialistami”, którzy zniszczyli "niewinne miasto". "Odczuwamy ból i nienawiść wobec sprawców tej masowej zbrodni" – komentował uroczystość złożenia wieńca ofiarom drezdeńskich nalotów dziennikarz enerdowskiego radia w 1950 roku. Mieszkańców Drezna utożsamiano z wietnamskimi chłopami - ofiarami napalmu, stosowanego przez oddziały USA w Wietnamie.
Po zjednoczeniu kraju temat zniszczenia Drezna odkryły dla siebie środowiska nazistowskie. Rocznica bombardowań 13 lutego stała się dla skrajnej prawicy pretekstem do organizowania marszów i wieców z udziałem tysięcy neonazistów z Niemiec i innych krajów europejskich.
Joerg Friedrich - autor książki "Pożoga", w której napiętnował naloty alianckie na niemieckie miasta jako niepotrzebne, sugeruje, że zniszczenie Drezna było - podobnie jak zrzucenie bomby atomowej na Hiroszimę - rezultatem niepotrzebnego pokazu siły Wielkiej Brytanii wobec Stalina.
W nalotach alianckich w czasie wojny zginęło pół miliona Niemców. Większe straty niż Drezno poniósł Hamburg, gdzie w 1943 roku ciągu dwóch dni zginęło 35 tys. mieszkańców. Również Kolonia, Berlin i Pforzheim oraz Kassel ucierpiały równie mocno jak Drezno. Nigdzie jednak, poza Dreznem, nie doszło do powstania kultu ofiar na taką skalę.
Dopiero w 2004 roku władze miasta powołały komisję historyków, której celem była weryfikacja obiegowych danych o liczbie ofiar i ustalenie prawdziwej liczby. Po pięcioletnich badaniach historycy ustalili, że podczas lutowych nalotów zginęło od 18 do 25 tys. osób.
Przeciwnicy teorii o "niewinnym mieście" podkreślają, że Drezno było bastionem nazistów. To w stolicy Saksonii hitlerowska NSDAP szybko zdobyła władzę, tu odbyło się pierwsze publiczne palenie nieprawomyślnych książek i tu po raz pierwszy zorganizowano wystawę sztuki wynaturzonej. Drezno było poza tym ważnym węzłem kolejowym oraz siedzibą ważnych zakładów zbrojeniowych.
"Roztkliwianie się nad sobą jest typową postawą drezdeńczyków, którzy uważają się za coś szczególnego, lepszego od innych" - mówi historyk Thomas Widera, członek komisji badającej liczbę ofiar. Apeluje, aby nie zapominać, że atak na Drezno był następstwem rozpętanej przez Niemcy wojny. Jak zaznacza, bombardowanie zmusiło SS do przerwania deportacji Żydów do obozów koncentracyjnych. Dzięki temu przeżył m.in. Victor Klemperer - autor demaskującej językowe manipulacje nazistów książki "LTI-notatnik filologa".
Od pięciu lat burmistrz Drezna Helma Orosz wzywa mieszkańców miasta do utworzenie 13 stycznia wokół drezdeńskiej starówki łańcucha ludzkiego na znak sprzeciwu wobec wykorzystywaniu rocznicy zniszczenia miasta przez skrajną prawicę. Tak będzie i w tym roku. W tegorocznych obchodach weźmie udział prezydent Niemiec Joachim Gauck. "Fakty są znane i dostępne dla każdego, ale mit +niewinnego miasta+ żyje nadal" - mówi Widera.
Z Drezna Jacek Lepiarz (PAP)
lep/ ala/
Komentarze