Znojny wyścig
Katastrofa sprzed dwu dni zmieniła radykalnie nastrój zawodów. Niby wszystko wróciło do normy i życie toczy się dalej , ale ciągle nasuwają się jakieś skojarzenia i odczuwalny jest nastrój powagi. Pogoda jakby chciała zrehabilitować się za powodziowe miesiące, a słońce zdołało już tak wysuszyć ziemię , że powstały w niej głębokie szczeliny i roślinność żółknie jak na sawannie po odejściu pory deszczowej. Poranna inwersja długo trzymała dymy i kurze na wysokości szczytu komina elektrowni Novaky i choć słońce operowało z mocą godną Sahary. Dou Discus wysłany na zwiady co rusz brzęczał silnikiem ratując się przed lądowaniem. W tej sytuacji trzeba było opóźnić planowane odloty i skrócić ambitne trasy. Dłuży się takie oczekiwanie w spiekocie na moment kiedy energia prądów termicznych i ich zasięg pionowy wzrośnie na tyle , wysłać nad lotnisko i na trasy ponad 100 szybowców.
Świetnie współpracujący ze sobą Mikołaj Zdun i Jędrek Skłodowski ,w klasie światowej, wykorzystali dogodny moment odejścia i odmeldowali się wraz z pierwszą grupką szybowców , wpatrując się w chmurę na horyzoncie jak rozbitek w odległą wyspę. Gdy dotarli do niej , na ich trasie zaczęły wyrastać kolejne, związane podobnie jak wczoraj z lokalnym obszarem konwergencji. Bardzo trafnie wybrali również moment odejścia na trasę Tomek Krok i Leszek Duda w klasie klubowej.
Obie pary lecąc wysoko uniknęły kłopotów jakich doświadczali piloci startujący w dalszej kolejności. W przegrzanej przy ziemi warstwie powietrza coraz trudniej było spotkać prąd wznoszący , toteż coraz częściej zdarzały się powtórzenia startów .Kilku pilotów ponawiało starty a kilku zrezygnowało z wyścigu , gdyż nie zdołali się wznieść ponad poziom wyczepienia .Pojawiły się też pierwsze meldunki o lądowaniu w terenie. Doskonałą ilustrację do tego jak działa na pilota stress jest przykład NX. Po wyholowaniu długo walczył w parterze o utrzymaniu się w powietrzu a że ciągle nie mógł złapać odpowiedniego wznoszenia zdecydował się na ponowne wyholowanie za samolotem. Lądując z pełnym balastem wodnym ,w kierunku na start , nie wziął pod uwagę ogromnej bezwładności szybowca i tylnego wiatru i po wtoczeniu się na nasyp drogi graniczącej z lotniskiem wyskoczył w górę niczym Małysz. Przeleciał nad rowem po przeciwnej stronie drogi i spadł w owies. To niepowodzenie tak go zdekoncentrowało ,że nie był w stanie odpowiednio skoncentrować się podczas lotu i musiał lądować w niezbyt dogodnym terenie . Wyjątkowy pech nie opuścił go. Podczas lądowania na nierównościach rozbił szybowiec i doznał urazu kręgosłupa.
Sebastianowi i Piotrkowi przypadło dziś zamykanie kolejki startowej, toteż niewiele brakowało , aby musieli sięgać do kieszeni po kolejne 50 euro za ponowne holowanie , ale nie poddali się i walczyli o każdy centymetr wysokości. Po odlocie „światowców i klubowiczów” zaległa cisza , bo oddalili się oni poza zasięg stacji , a nasi piloci „standardowi” nie odpowiadali na wywołania. Już zacząłem się martwić , że zepsuła się kolejna radiostacja , gdy wreszcie odezwał się Sebastian - wyraźnie zadowolony ,że zdołał wyrwać się z przyziemnego ukropu. Nasze pary , w grupie światowej i club, wykorzystując dobre warunki szybko uporali się z obleceniem trasy . Jędrek prowadzący, wraz z Mikołajem, cały czas peletonik wygrał ten wyścig ale ... z Żabką na ogonie i Francuzowi przypisano zwycięstwo. Natomiast Tomek wywalczył 3- cie miejsce.Obaj wyraźnie awansowali w tabeli , a dzięki tym wynikom Polska prowadzi w honorowej tabeli rywalizacji drużynowej. Późna pora nie dawała szans na rozgrywki taktyczne , toteż Piotrek i Sebastian odlecieli w kierunku Spisza , nie licząc się z tym ,że dostaną się w niekorzystny układ ,między zwiadowczą grupę Niemców i pary pościgowej w składzie :Kiessling , Buchthal. Radzili sobie dobrze , ale rozeszły się ich drogi na Niżnych Tatrach a w dolinę Liptowa ,między Tatrami, wpłynęła już silna bryza ze wschodu, wypłukując skutecznie szeroki obszar z wszelkich wznoszeń. Piotrek zatrzymał się trochę we wznoszeniu na zachodnim krańcu N.Tatr . Na dalszym odcinku nie znalazł żadnego wznoszenia i zaowocowało to koniecznością , kolejnego odwiedzenia okolic Martina. Natomiast lecący samotnie Sebastian wysforował się mocno przed konkurentów. Brakło mu jednak około 100 m wysokości ,aby przeskoczyć grzbiet dzielący go od pierwszych chmur konwergencji ,ścielącej się pięknym szlakiem od Wielkiej Luki do samego lotniska. „Psim swędem”osiągnął jednak punkt zwrotny w okolicach Kubina i wśliznął się do głębokiego przełomu w którym Wag dzieli Małą Fatrę, by w tym nasłonecznionym i osłoniętym od wiatru kotle oczekiwać wznoszenia pozwalającego przesiąść się na grzbiet pasma wiodącego do mety. Poszukiwania komina przedłużały się , toteż dopadła go tu „grupa pościgowa” wzmocniona kilkoma pilotami. Sebastian po raz kolejny wybronił się , ale odzież trzeba było wyżymać , a spadochron i poduszkę siedzeniową z szybowca poddać intensywnemu suszeniu.
Tomasz Kawa foto: Czarek Drenda
Komentarze