Rekompensata za podłe lato
Jesień przebiega dotąd tak jakby była personifikacją dobroci i chciała nagrodzić nam dolegliwości paskudnego lata. Nie dość, że daje nam sporo słońca, dla podkreślenia swych pięknych barw, to jeszcze tak steruje cyklami pogody, że weekendy przypadają na słoneczne dni.
Już jej pierwszy tydzień dał nam sporo radości. Przy niemal bezchmurnym niebie Bartczak, Błaszczyk i Tomczyński, głęboko wniknęli w błękit naszego oceanu i wyłowili piękne diamenciki.
Budujące wieści spod góry Żar zmobilizowały lotniczą brać do kolejnych wypadów w góry, ale miniony weekend przerósł wszelkie oczekiwania. Było tak jak w najlepszych czasach na szczycie Żaru: wczesna pobudka, długa kolejka do wzlotów, tłumek pilotów i kibiców na starcie, imponujący widok dziesiątków szybowców defilujących wzdłuż kolorowych zboczy i wzbijających się hen ku niebiosom. A później radosny gwar wieczornych rozmów i... podtrzymywanie tradycji lotniczych.
Była ku temu okazja, gdyż w piątek Robert Rospondek wzniósł się ponad 5000 m nad Żar, Leszek Ligęza uzupełnił warunek do złotej, a juniorzy - Jacek Flis, Maciek Siodłoczek - także mieli okazję do oglądania ziemi z wysokości większej od 3000 m. Wysokich lotów było oczywiście więcej, lecz w wykonaniu pilotów, którzy chlubią się już stosownymi odznakami.
Dzień ten stwarzał oczywiście okazje do pięknych przelotów, lecz Sebastian musiał w tym dniu pełnić rolę działu promocji AP, na spotkaniu z młodzieżą szkolną, więc pozostałe okrawki dnia wykorzystał tylko do zabaw z aparatem fotograficznym.
Inni piloci także nie walczyli o kilometry, lecz godzinami uprawili fascynujące harce, nad górami i wśród chmur.
Następny ranek zeszpeciła łacha brudnych chmur, wypchniętych znad Morza Tyrreńskiego, ale sporo pilotów wprawiała się w serfowaniu nad złocistymi zboczami Żaru.
Jednak gdy leniwe Eole wzięły się znów do roboty, rotor przemieścił się nad Meteo i kto nie zdołał uciec do przodu, nad Magurkę, musiał znów sięgnąć do kieszeni po pieniążki „na owies dla konia”. Wiatr przegnał resztki frontu i zawisły nad okolicą piękne układy falowe. Wśród pilotów i ich latających maszyn pracowity dzień spędziła ekipa polskiej telewizji. Będzie z tego dłuższy film dla programów sportowych.
W niedzielę, już przed wschodem słońca, otwarto hangary i stadko „Puchaczy” wcześnie wzleciało spod hangaru nad dach Szkoły - dając uczniom sposobność zaoszczędzenia na kosztach holowania. Słońce i wiatr halny – cóż chcieć więcej, toteż od razu wprzęgnięto drugiego JAK-a do podrywania smukłych letadeł. Wabiły w przestworza widoki klasycznych systemów rotorowych i wieńczących powietrzne fale. W takiej scenerii uczestnicy spotkania Rady Szkoły i przedstawicieli ZAP, debatujący nad sprawami GSS Żar, musieli się mocno dyscyplinować, aby nie zwiać na wagary.
Warunki były trochę trudniejsze, bo zmieniające się szybko chmury mogły łatwo wciągnąć w pułapkę, ale mimo to Tomasz Urban otarł się o 5000m, a innym tak podobała się ta zabawa, że wisieli w powietrzu łącznie 148 godzin. W sumie przez te trzy dni wylatano na szybowcach 316 godzin.
Tomasz Kawa
Artykuł ze zdjęciami znajduje się na stronie Górskiej Szkoły Szybowcowej.
Komentarze