Przejdź do treści
Źródło artykułu

Ekspert: Starship zmieni zasady gry

SpaceX zapowiada orbitalny test rakiety Starship. Powodzenie próby tego kosmicznego giganta może oznaczać kolejną, po wprowadzeniu rakiet wielokrotnego użytku Falcon, rewolucję w dziedzinie lotów kosmicznych: orbitalnych, księżycowych i dalszych – mówi Łukasz Wilczyński, prezes Europejskiej Fundacji Kosmicznej.

Łukasz Wilczyński jest prezesem Europejskiej Fundacji Kosmicznej, współtwórcą największej w Europie otwartej imprezy robotyczno-kosmicznej European Rover Challenge. Jest też ekspertem i komentatorem w zakresie upowszechniania wiedzy o sektorze kosmicznym i nowych technologiach.

PAP: SpaceX zapowiada orbitalny test swojego największego swojego pojazdu, Starshipa. Wielu spodziewa się po tym rewolucji w kosmicznych lotach. Czy faktycznie można na nią liczyć?

Łukasz Wilczyński: Zdecydowanie tak. Po pierwsze dlatego, że Starship jest pojazdem i rakietą zupełnie innego rodzaju, niż największe stosowane obecnie. Mowa na przykład o SLS, którą zademonstrowano podczas pierwszego lotu misji Artemis - dookoła Księżyca. Technologia SLS jest przestarzała - rakiety nie da się odzyskać, a po drugie - korzysta z bocznych boosterów, które stosowano kiedyś w lotach wahadłowców. Jednocześnie koszty budowy SLS są ogromne. W mojej skromnej opinii nie wyciągnięto wniosków po programie Apollo, który skończył się m.in. ze względu na jego koszty.

PAP: Czym więc może skutkować wprowadzenie Starshipa?

Ł.W.: Według mnie po pierwsze powtórzy to, co dla wynoszenia ładunków na orbitę zrobiły rakiety Falcon SpaceX. Chodzi o ścięcie kosztów transportu ładunków na orbitę. Rakiety i kapsuła Dragon pozwoliły USA nie tylko uniezależnić się od Rosji, ale też umożliwiły wynoszenie na orbitę towarów, a potem ludzi, o wiele taniej. Mieliśmy do czynienia z taką rewolucją rynku, że dzięki nowym możliwościom powstały setki firm, które teraz mogą wynosić na orbitę swoje urządzenia.

Tymczasem Starship, jeśli testy się powiodą, będzie największą rakietą, jaką zbudował człowiek. Jego ładowność jest olbrzymia. Mówi się nawet, że kiedyś na Księżyc miałby wozić nawet 500 osób za jednym razem. A przy tym można go odzyskiwać. Dramatycznie zmniejszy więc jeszcze koszty wynoszenia towarów oraz ludzi na orbitę okołoziemską. Dzięki rozmiarom ładowni będzie też można wynosić duże elementy, na przykład części nowych, prywatnych stacji kosmicznych, czy konstelacji satelitów. Pomysłów na zagospodarowanie niskiej orbity okołoziemskiej jest wiele.

Orbitę trzeba też będzie sprzątać.

PAP: To znaczy?

Ł.W.: Będą musiały latać na nią statki, by usuwać z niej zużyte urządzenia, tzw. kosmiczne śmieci. Mówi się o takich pomysłach, jak wysyłanie "śmieciarek", które będą chwytały np. stare satelity i sprowadzały je do atmosfery, albo będą je odrzucały dalej od Ziemi. Jednak kto wie, być może Starship będzie je zabierał z powrotem na Ziemię.

PAP: Czy dzięki swoim rozmiarom i możliwości wielokrotnego użycia Starship nie będzie mógł działać trochę jak wahadłowiec, na przykład latać na kilkudniowe misje z astronautami na pokładzie?

Ł.W.: Instalacje pozwalające na pobyt na orbicie już mamy. Jest ISS, jest chińska stacja, planowane są kolejne. O Starshipie więc myśli się raczej jak o de facto kosmicznej windzie, która będzie się poruszała w górę i w dół, czy jak o kosmicznym autobusie, zapewniającym powtarzalny transport. Z tego powodu rozwinie się też orbitalna turystyka. Ten pojazd to będzie "gamechanger".

PAP: A jeśli chodzi o loty na Księżyc?

Ł.W.: Księżyc znajduje się teraz na ustach wszystkich, głównie za sprawą programu Artemis. Firma SpaceX oczywiście też jest na tym polu aktywna - uzyskała wart 3 mld dol. kontrakt na dowiezienie na miejsce astronautów. NASA dysponuje drogim systemem SLS, w programie ma uczestniczyć też Boeing, który cały doświadcza kolejnych problemów. Jednak wielokrotnego użytku Starship może spowodować, że loty będą dużo tańsze, a przez to na Księżycu będzie można robić więcej. Program Artemis nie polega przecież już tylko na zatknięciu na Księżycu flagi, ale na ustanowieniu stałej obecności ludzi.

PAP: Otwiera się więc droga do księżycowego biznesu?

Ł.W.: Flota Starshipów zapewni stałe połączenie z Księżycem. Tego kosmiczny sektor potrzebuje i to przyciągnie prywatnych inwestorów. Mówi się na przykład o wydobyciu i rafinowaniu Helu-3, albo toru, który można transmutować w uran potrzebny w energetyce jądrowej. Na Księżycu jest też woda - a to oznacza możliwość produkcji wodoru i tlenu, a więc także rakietowego paliwa. Od kilku lat widać wyraźny wzrost zainteresowania inwestorów właśnie Księżycem.

PAP: Mają tam też dotrzeć turyści. SpaceX mówi o misji dearMoon, w której japoński miliarder i grupa zaproszonych przez niego osób ma okrążyć Księżyc na pokładzie Starshipa.

Ł.W.: Według mnie to czysta reklama i prezentacja pewnych możliwości. Nie należy w tym upatrywać jeszcze masowego trendu. Porównałbym to pierwszych lotów przez Atlantyk, kiedy tylko najbogatsi mogli pozwolić sobie na taką podróż, z kelnerem podającym szampana. Zwykły człowiek, nawet gdyby sprzedał cały dobytek oraz dobytek krewnych, nie mógłby sobie na taki przelot pozwolić. Dzisiaj praktycznie każdy może odbyć podróż klasą ekonomiczną. Jednocześnie sądzę, że turystyczne loty kosmiczne mogłyby być tańsze, niż są, ale rządzą tutaj prawa rynku. Jeśli miliarderzy chcą zapłacić tak ogromne ceny, to za takie kwoty się te usługi oferuje.

PAP: A co z Marsem? Elon Musk mówi, że Starship nawet tam miałby latać, a nawet lądować na powierzchni Czerwonej Planety lądować.

Ł.W.: To przemawia do wyobraźni. Kiedyś na pewno tak się stanie, ale raczej nieprędko. Nie wiadomo, co właściwie na Marsie mielibyśmy teraz robić, a przy tym leci się tam nawet 9 miesięcy. Z lotów na Marsa obecnie nie byłoby żadnych korzyści biznesowych. Jak najbardziej, takie misje też są potrzebne. Dalsze fazy programu Artemis mają właśnie dotyczyć lotu na Marsa. Ludzkość wchodzi bowiem w erę międzyplanetarną. Jednak to dalsza przyszłość.

PAP: A inne misje w daleką przestrzeń - na przykład do asteroid czy na Ceres?

Ł.W.: Takie misje także mogą mieć charakter eksploracyjny, choć myśli się też o tym, aby wydobywać z tych ciał surowce. Jednym z nich może być woda, która w przestrzeni może być na wagę złota. Transportowanie jej w daleką przestrzeń z Ziemi zupełnie nie ma sensu.

PAP: A co, jeśli Starship okaże się porażką?

Ł.W.: Wtedy wszystko będzie droższe, ale eksploracja się nie zatrzyma. Będzie się toczyła własnym życiem. Mamy przecież inne, sprawdzone launchery. Na Księżyc będą na przykład latały rakiety SLS. Starship pozwoli jednak wszystko zoptymalizować.

PAP: Co według Pana w nadchodzącym teście stwarza największe ryzyko? Czy zagrożenie katastrofą rośnie z rozmiarami rakiety?

Ł.W.: Nie wiem, czy ono od tego zależy. Wiemy o wcześniejszych katastrofach rakiet Falcon, ale myślę, że SpaceX wyciągnęło wnioski z tamtych testów. Starship jest jednak dużo droższy w budowie i eksploatacji, więc myślę, że firma będzie bardziej uważała w jego przypadku.

PAP: Czy zapowiedzi firmy o tym, że już w marcu ma się odbyć lot, można brać serio?

Ł.W.: Ostatnio Elon Musk zaczął się zachowywać dosyć kontrowersyjnie, szczególnie, jeśli chodzi o różne zbyt optymistyczne zapowiedzi, w tym daty. Jednak mówi o marcu i myślę, że w pierwszym półroczu można spodziewać się startu. Kto wie, być może będzie to marzec.

PAP: Pokusi się pan o określenie szans na powodzenie?

Ł.W.: Z tego co wiem, w niedawnych statycznych testach silników nie było większych problemów. Zobaczymy, jak zachowa się cała konstrukcja. To dużo większe wyzwanie. Start SLS pokazał, że nawet, gdy wszystko wydaje się gotowe, o misji może zaważyć choćby niewielki wyciek. Myślę jednak, że szanse na powodzenie są duże i w tym roku Starship poleci na orbitę.

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony