Przejdź do treści
Piotr Mieszczak
Źródło artykułu

Sukces jest pochodną ciężkiego treningu…

O zdobyciu tytułu paralotniowego Mistrza Polski 2012, pięknie tego sportu oraz niebezpieczeństwach z nim związanych, z paralotniowym Mistrzem Polski 2012 Piotrem Mieszczakiem, rozmawia Marcin Ziółek.

Piotr Mieszczak, ur. 1971 w Żywcu. Absolwent Wydziału Turystyki i Rekreacji na Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu. Z lotnictwem, a ściślej – z paralotniarstwem – związany od 1991r., nalot ogólny 1500 godzin. Od 1998r. instruktor paralotniowy szkolący czynnie w szkole paralotniowej „Beskid Paragliding”. Przygodę z lataniem sportowym rozpoczął w 2003r., jednakże poświęcając się głównie pracy szkoleniowej, rzadko miał okazję startować w zawodach. W 2012r. strona sportowa dominuje nad zawodową owocując częstszymi startami oraz zdobyciem w Macedonii tytułu paralotniowego Mistrza Polski. Oprócz pasji latania interesuje się podróżami, fotografią, kulinariami.

Marcin Ziółek: Zdobyłeś tytuł paralotniowego Mistrza Polski 2012. Która z czterech
rozegranych konkurencji była dla Ciebie najtrudniejsza i dlaczego?

Piotr Mieszczak:
Każdy start w zawodach to dla mnie niełatwy czas. Mocno przeżywam wewnętrznie to co się dzieje i ma się dziać podczas konkurencji. W przypadku Paralotniowych Mistrzostw Polski 2012 najbardziej chyba dała mi w kość ostatnia, czwarta konkurencja, która mogła zaważyć na przebiegu klasyfikacji. Będąc na pozycji lidera wiedziałem, iż muszę pilnować Pawła Bartonia, który cały czas mógł odrobić straty. Zapowiadający się pysznie początkowo wyścig zamienił się jednak w walkę o przetrwanie w momencie dolotu z płaskiego do gór z punktem zwrotnym. W rejonie tym doskonała większość pilotów musiała lądować nie będąc w stanie przebić się na nawietrzną. Podobna sytuacja spotkała także mnie, a nie wiedząc początkowo jak daleko doleciał Paweł i czy odrobił straty, długo jeszcze obgryzałem paznokcie. Mimo, iż byłem na ziemi, konkurencja dla mnie trwała nadal. Szczęśliwie lądowaliśmy z Pawłem ok. 1.5 km od siebie, co nie zaważyło znacząco na wynikach.

MZ: Polacy zdobywają mistrzowskie tytuły w wielu lotniczych dyscyplinach. Według Twojej opinii jest to pochodną ciężkich treningów, dobrego sprzętu czy może predyspozycji?

PM:
W przypadku szybownictwa czy latania samolotowego te sukcesy są rzeczywiście wielkie. W paralotniarstwie póki co jeszcze takimi osiągnięciami nie możemy się pochwalić. Sukces jest pochodną ciężkiego treningu, predyspozycji i sprzętu. Liczy się nawet predyspozycja danego dnia. Sprzętowo w paralotniarstwie nie odbiegamy od czołówki. Nie brakuje nam zawodników ambitnych z talentem i predyspozycjami. Problemem w Polsce natomiast jest niestabilna pogoda i niemożność wylatania odpowiedniej ilości godzin, czyli wdrożenia właściwego treningu.

MZ: Ile lat trenowałeś, aby osiągnąć poziom umożliwiający zdobycie najwyższego trofeum w Polsce?

PM:
Szczerze mówiąc moja praca instruktorska paradoksalnie nie pomaga mi w żaden sposób na płaszczyźnie sportowej. Latam 21 lat, ale od 14 lat pracując jako instruktor i nie mogę się pochwalić wielkim nalotem rocznym, bowiem dni pogodne wykorzystuję na szkolenie, kiedy to inni mogą trenować. Zostaje okres zimowy, ale wtedy trzeba odwiedzić cieplejsze klimaty. Pod kątem tegorocznych zawodów zmieniłem sprzęt, aby już na wejściu nie odstawać. Mistrzostwa Polski poprzedziłem startem w zawodach w Słowenii, gdzie jeszcze byłem niewlatany w skrzydło i wszystko popsułem w pierwszej konkurencji. Potem Mistrzostwa Czech również w Macedonii. Ze startu w tych zawodach byłem bardzo zadowolony zajmując finalnie piątą lokatę, dzięki wygraniu ostatniej konkurencji. Udział w tej imprezie dodał mi pewności siebie oraz pozwolił rozpoznać teren przed Mistrzostwami Polski. Nie ukrywam też, iż od początku roku starałem się odpowiednio przygotować mentalnie do sezonu, który z założenia miał być sezonem sportowym. Polegało to na określeniu priorytetów, poukładaniu sobie w głowie paru rzeczy, wprowadzenia pewnej dyscypliny. Myślę zatem, iż to wszystko oraz mentalne przygotowanie złożyły się na sukces, który de facto mocno przerósł moje własne oczekiwania. Mój dobry znajomy też pół żartem pół serio stwierdził, że ten sukces to zasługa godzin spędzonych na symulatorze szybowcowym Condor. Zimową porą rzeczywiście zdarza mi się spędzać przy nim sporo czasu.

MZ: Jakie następne cele stoją przed Tobą. Walka o Mistrzostwa Świata?

PM:
Kolejne cele to kwestia kolejnego sezonu, bowiem ten praktycznie chyli się już ku końcowi. Bardzo chciałbym móc wystąpić na zawodach rangi Mistrzostw Świata czy Europy i mam nadzieję też do tego czasu jeszcze mocno się przygotować, ale póki co ta kwestia nie jest jeszcze otwarta. Mam nadzieję na powołanie do kadry na rok 2013, co pozwoli mi myśleć o konkretach.

MZ: Czy planujesz starty w zawodach Red Bull X-Alps 2013?

PM:
Zdecydowanie nie. To piękna impreza i morderczy wyścig zarazem. Wymaga przygotowania o wiele bardziej wszechstronnego niż do zawodów stricte paralotniowych. Zostawiam to fachowcom w tej dziedzinie. Wiem, ze będzie w tym roku kilka ciekawych aplikacji z Polski, więc będzie komu kibicować. Szkoda tylko, że prawdopodobnie dostanie się tylko jeden kandydat z naszego kraju.

MZ: Lotnictwo jest jak kobieta. Wymagające i niecierpliwe. Jak radzisz sobie z czasem na treningi. Czy Twoje prywatne środowisko to akceptuje?

PM:
Nie ma kłopotu z akceptacja ze strony środowiska. Znajomi, przyjaciele, rodzina – wszyscy są wyrozumiali i kibicują. Mam spory konflikt niestety na płaszczyźnie zawodowej. Częste wyjazdy i kursy na miejscu nie pozwalają poświęcić tyle czasu ile bym chciał. Generalnie niektóre z zawodów traktuję jako trening, staram się tez wyjeżdżać jak najwięcej w miejsca, gdzie pogoda jest stabilniejsza. Zdarza mi się spędzać część zimy w Nepalu. Dopisują warunki lotne, nadal jest stosunkowo tanio, a wtedy mam sporo wolnego czasu nie pracując w Polsce.

MZ: Paralotnie i tylko? Który rodzaj lotnictwa na miejscu drugim i trzecim?

PM:
Praktycznie ujmując rzecz tylko paralotnie na chwile obecną. Taką koronną dla mnie dyscypliną w lataniu swobodnym jest szybownictwo, ale z wielu względów póki co jest ono dla mnie nieosiągalne. Przyszłość natomiast pokaże, czy nastąpi ewolucja w tym kierunku.

MZ: Jesteś również instruktorem paralotniowym. Co Twoim zdaniem jest najważniejsze na etapie szkolenia? Jakie nawyki trzeba przede wszystkim w sobie wyćwiczyć?

PM:
Początki są zawsze wyboiste. Szkolenie nie kończy się na etapie kursów. Trochę porównałbym to do kursu na prawo jazdy. Po zdanym egzaminie wchodzimy na głęboką wodę jeżdżąc samemu, bez instruktora. W paralotniarstwie na tym etapie przede wszystkim polecałbym zakup sprzętu i jak najczęstsze obcowanie z paralotnią. Zarówno latając jak i w treningu naziemnym. Dzięki temu nauczymy się właściwych reakcji, nabierzemy zaufania do skrzydła i naszych umiejętności.

MZ: Jaki jest najczęściej popełniany błąd przez pilotów paralotniowych?

PM:
Początkujący piloci w pierwszych powiedzmy dwóch latach swojego latania popełniają szereg błędów. Często sama technika startu pozostawia wiele do życzenia. Latanie w warunkach przerastających umiejętności także wrzuciłbym do tego worka.

MZ: Na co najbardziej zwrócić uwagę wybierając sprzęt?

PM:
Stan techniczny, rozmiar i klasyfikację skrzydła. Wykłady podczas kursów paralotniowych kładą nacisk na uświadamianie kursanta odnośnie sprzętu, więc przeciętna osoba uczestnicząca w kursie posiada podstawową wiedzę na ten temat. Zawsze też dodatkowo można poprosić swojego instruktora, aby pomógł w doborze sprzętu.

MZ: Czy używane paralotnie zapewnią nam wymagany stopień bezpieczeństwa?

PM:
Tak, pod warunkiem, że nie kupujemy kota w worku. Obecnie możemy podeprzeć się przeglądem technicznym, który o skrzydle powie nam bardzo dużo.

MZ: Co sprawia, że jest się dobrym paralotniarzem?

PM:
Hm, dobre pytanie. Tak naprawdę sam chciałbym to wiedzieć, wtedy skoncentrowałbym się na tym aspekcie. Co wiem na pewno, to że procentują wylatane godziny, czyli trening, trening i jeszcze raz trening. To wyrabia zarówno intuicję, jak i zdolności manualne. Po drugie - mentalne nastawienie. Latanie to jednak psychika. Oczywiście nie zapominajmy o wrodzonym talencie, który zawsze był, jest i będzie kluczowym czynnikiem, a niestety niemożliwym do wypracowania.

MZ: Czy zdarzyły Ci się jakieś zabawne przygody w powietrzu?

PM:
W Nepalu 3 lata temu podczas przelotu dołączyły do mnie w locie dwa orłosępy, może sępy, towarzysząc mi dobrych kilka minut w bezpośrednim sąsiedztwie skrzydła. Finalnie, jakby założyły się ze sobą czy dadzą radę i dokonały próby lądowania na skrzydle. Dotknąwszy go szponami odpuściły momentalnie, ale dreszczyk emocji był. Po lądowaniu czasami zdarza mi się odpowiadać na pytania typu: Z jakiego pan wyskoczył samolotu.

MZ: A niebezpieczne?

PM:
Początek mojego latania był bardziej obfity w takie wydarzenia, obecnie staram się bardziej korzystać z worka z doświadczeniem niż ze szczęściem. Ze dwa razy tyłek uratowały mi drzewa, innym razem zaś szczęście. Z takich ostatnich wydarzeń z dreszczykiem pamiętam zawody w rumuńskich Karpatach, kiedy to zaryzykowałem przelot ponad przełączą, która była zamykana przez budującego się cumulusa. Nie zdążyłem i włos zjeżył mi się na karku na myśl o granitowych skałach gdzieś tam wokoło mnie, w terenie mi nowym, nieznanym. Wtedy właśnie chyba sporo ubyło z tego worka ze szczęściem.

MZ: Sporty lotnicze niezbyt często goszczą w ogólnopolskich mediach. Czy Twój wyczyn został przez nie odnotowany?

PM:
Tak, to smutny fakt, bo na arenie lotniczej Polacy naprawdę pokazują się z jak najlepszej strony, a kiedy Kawa czy Nieradka zdobywają największe trofea, możemy tylko o tym usłyszeć wzmiankę. Informacje o Mistrzostwach Polski można było znaleźć na stronie m.in. Polskiego Stowarzyszenia Paralotniowego, portalu Dlapilota.pl i Lotniczej Polski. O ile mi wiadomo, to jedyne odnotowania przez media w tym temacie.

MZ: Na koniec "firmowe" pytanie: jakiej słuchasz muzyki i czy słuchasz jej latając?

PM:
Muzyka jest dla mnie bardzo ważna i potrafię w wielu gatunkach znaleźć coś dla siebie. Niemniej jednak największą słabość mam do muzyki elektronicznej i ambientowej. Jej wachlarz jest szeroki, ale np. nuta grupy Carbon Based Lifeforms bardzo porusza moją duszę. Nie słucham nigdy muzyki latając, ale bardzo często wspomnienia z latania stanowią tło do słuchanej muzyki.

MZ: Dziękuję za rozmowę!

PM:
Dziękuję!

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony