Staramy się kontynuować tradycje lotnictwa polskiego…
O działaniach mających na celu zachowanie polskiej lotniczej przedwojennej myśli technicznej, o poszukiwaniu szczątków samolotów z tamtego okresu, bieżącej działalności, a także planach na przyszłość, z członkami Stowarzyszenia Lotnicza Warszawa, Adamem Kostyrą, Łukaszem Kucharewiczem oraz Krystyną Hebdą rozmawia Marcin Ziółek.
Adam Kostyra: Przygodę z lotnictwem rozpoczął pod koniec lat siedemdziesiątych. Wiele lat zajmował się modelarstwem redukcyjnym w ramach Klubu Śmigiełko w PKiN, a także fotografią lotniczą. Założyciel Stowarzyszenia Lotnicza Warszawa.
Łukasz Kucharewicz: Ze Stowarzyszeniem związany jest od 2011 r. Lotnictwem interesuje się od 6 roku życia. Absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie obronił pracę magisterską "Ochrona międzynarodowego lotnictwa cywilnego przed terroryzmem". Obecnie pracuje w Międzynarodowym Porcie Lotniczym im. Fryderyka Chopina w Warszawie.
Krystyna Hebda: Z Lotniczą Warszawą związana od maja 2012 r. Oprócz lotnictwa głównym tematem jej zainteresowań są służby i jednostki specjalne oraz...baseball. Niemiecki łącznik Lotniczej Warszawy.
Marcin Ziółek: Grupa Lotnicza Warszawa powstała w 2011 r. Przybliżcie proszę genezę jej powstania, skład, dotychczasowe działania i sukcesy.
Adam Kostyra: Nasza działalność obejmuje szerokie spektrum spraw lotniczych. Przyjęliśmy nazwę Lotnicza Warszawa, bowiem chodzi nam o upamiętnienie zdarzeń, które miały miejsce na terenie stolicy. Okazuje się, że pod względem zdarzeń lotniczych działo się tutaj bardzo dużo. Dlatego też stworzyliśmy profil na facebooku, gdzie prezentujemy wiedzę na ten temat. Posiadamy współpracowników zagranicznych, m.in. w USA, w Anglii, Niemczech, co zwiększa nasze możliwości we współpracy międzynarodowej. Dziedziną, na którą kładziemy szczególny nacisk w ramach naszych poszukiwań pamiątek przeszłości jest jednak archeologia lotnictwa, nie mylić z archeologią lotniczą. Zaczęliśmy eksplorację wojennych lotniczych pobojowisk od konstrukcji z dwudziestolecia międzywojennego, ponieważ było to związane z naszymi zainteresowaniami, a całość naszej tradycji lotniczej tak naprawdę wywodzi się właśnie z tego okresu. Łatwo to sprawdzić. Każdy umie wymienić nazwiska pilotów przedwojennych, natomiast powojennych już nie bardzo. Ogólnie staramy się kontynuować tradycje przedwojennego lotnictwa polskiego co prawdopodobnie zaowocuje powstaniem Grupy Rekonstrukcji Historycznej “Lotniczy Wrzesień `39”. Chętnych już teraz zapraszamy do współpracy.
Dopiero co wyciągnięta goleń podwozia głównego PZL.37 pod Wólką Radzymińską. Fot. Scaramanga/Lotnicza Warszawa.
MZ: Co jest głównym profilem Waszej działalności?
AK: Głównym profilem naszej działalności są wszystkie zagadnienia dotyczące historii naszego lotnictwa. Chodzi o propagowanie tradycji i historii lotnictwa polskiego. To odbywa się w powiązaniu z naszymi eksploracjami, tworzeniem lokalnych wystaw i ekspozycji, na których pokazujemy dorobek naszych dokonań. Chcemy zainteresować innych tą wiedzą.
Eksploracje archeologiczne są jedyną drogą po uzyskania szczegółowej wiedzy o naszych przedwojennych konstrukcjach lotniczych, ponieważ ich egzemplarze oraz dokumentacja poza nielicznymi wyjątkami nie przetrwały wojny, a to co ocalało zostało po wojnie celowo zdewastowane i złomowane. Niestety ta dewastacja ma również miejsce współcześnie, przez co świadectwo dorobku wielu światłych ludzi pracujących dla rozwoju polskiej myśli technicznej zostało zaprzepaszczone w przeważającej liczbie przypadków. Zginęła cała wiedza na temat wielu konstrukcji przedwojennych i powojennych. Dziś można ją odtworzyć szczątkowo na zasadzie inżynierii odwrotnej z ang. “Reverse Engineering” czyli wykonywaniu dokumentacji z zachowanych części i podzespołów.
Dzięki współpracy z ekipą programu Było Nie Minęło wyciągnęliśmy z głębokości dwóch metrów fragment goleni podwozia głównego PZL.37 “Łoś” i teraz wiadomo jaką miała ona średnicę w poszczególnych przekrojach oraz długość. Dotychczasowymi dostępnymi rysunkami tego elementu, a konkretnie jego części umiejscowionej wewnątrz komory podwozia Łosia można w tym momencie napalić w piecu...
Generalnie walczymy z absurdami i irracjonalnym podejściem do pewnych rzeczy. Przeprowadzane eksploracje to jedyna możliwość, żeby poznać polskie konstrukcje lotnicze namacalnie. Każda eksploracja jest inna i przynosi inne wyniki w postaci konkretnej ilości LSM br. (Lotniczego Śladu Materialnego bezpośredniego i ruchomego). Naszym zadaniem jest wspieranie lub wymóg pewnych działań na określonych instytucjach przy wykorzystaniu nawet aparatu Unii Europejskiej, ponieważ te instytucje, które są do tego urzędowo powołane nie wywiązują się prawidłowo ze swoich zadań. Chcemy tworzyć dokumentację z różnych dziedzin i osiągnięć lotniczych, które są w archiwach, ale do których dostęp jest przez te podmioty celowo utrudniony.
MZ: Czyli jednym słowem chcecie zachować lotnicze tradycje dla następnych pokoleń?
ŁK: Chodzi właśnie o propagowanie tej wiedzy wśród młodych ludzi, z których wielu nie ma świadomości, że polskie lotnictwo miało wybitne osiągnięcia. Wielu ludzi z młodszego pokolenia nie zdaje sobie sprawy, że przed wojną byliśmy w czołówce producentów konstrukcji lotniczych, że PZL P.24, “Łoś”, czy “Karaś”, to były samoloty na światowym poziomie, które z powodzeniem rywalizowały z podobnymi konstrukcjami czołowych producentów zagranicznych w swoim czasie. Właśnie przez portal Lotniczej Warszawy w sieci gdzie umieszczamy różne materiały, staramy się dotrzeć do tego pokolenia, które jest dosyć mocno zinformatyzowane i dla niego portale społecznościowe stanowią niejako cześć życia codziennego. Tak więc eksploracja w terenie to jedno, a propagowanie historii poprzez wystawy, czy imprezy takie jak np. Noc w Instytucie Lotnictwa lub czekająca nas jeśli pogoda dopisze budowa Karasia ze...śniegu to drugie :)
AK: Zauważamy spadek zainteresowania naszym lotnictwem przedwojennym, a także wiedzy o tym, jakie są dokonania naszej myśli technicznej i inżynierskiej. 20 lat temu w sklepach można było kupić jedynie modele Czapli, Łosia, co powodowało, iż na rynku modelarskim ludzie doskonali znali te konstrukcje. Dzisiaj jest dostęp do wszystkich możliwych modeli z rynku światowego, więc rzadko ktoś sięga po te polskie, bo są inne być może ciekawsze, lepiej wykonane i marketingowo bardziej kolorowe. W związku z tym faktem docelowo chcemy stworzyć portal, gdzie znajdzie się wirtualne muzeum przybliżające wszystkie zachowane przedmioty dotyczące polskiego lotniczego XX-lecia międzywojennego.
Dla ludzi zachodu polskie lotnictwo przestało istnieć w przeciągu trzech pierwszych dni września 1939 r. Na niemieckich kronikach propagandowych, jeśli widać polskie samoloty w walce powietrznej, to zwykle jest to za każdym razem jakiś archaiczny dwupłatowiec - albo nasz licencyjny czechosłowacki dwupłatowiec z końca lat dwudziestych lub również czechosłowacki, z początku lat trzydziestych, z domalowanymi już przez Niemców szachownicami do filmu “Kampfgeschwader Lutzow”. Tak to jest przedstawiane i brane za fakt obiektywny, mimo upływu tylu dekad. Jeżeli można by było wykonać jakieś repliki samolotów września `39, już nawet nie mówiąc o egzemplarzach latających, to wtedy można by je wystawić na lotniczych pokazach zagranicznych i niektórzy byli by mocno zaskoczeni poziomem naszych ówczesnych konstrukcji.
Krystyna Hebda: Chcemy też w Niemczech pokazać wszystkie materiały, które posiadamy. W Niemczech podoba mi się to, że jest to wszystko o wiele bardziej rozwinięte niż u nas w kraju, tj. wystawy w muzeach lub lokalne pikniki lotnicze, gdzie prywatne osoby zajmujące się zbieraniem części starych samolotów wystawiają swoje eksponaty. W tym roku nawiązałam kontakty z tymi ludźmi. Chcemy pojechać do Niemiec i zaprezentować na takich wystawach - jarmarkach muzealnych swoje zbiory i wymienić się informacjami. Może uda nam się zdobyć jakieś ciekawe informacje, zdjęcia czy eksponaty.
ŁK: To jest też kwestia mentalności, podejścia do tego tematu i przepisów. Tam to wygląda zupełnie inaczej. Teraz nasze muzea nie są tym zainteresowane bo widzą w tym jedynie jakiś nieeksponowalny relikt, nikomu niepotrzebne blaszki. Ładnie wygląda błyszczący hełm, miecz, karabin. Pokazanie szczątków samolotu w jakimś kontekście wymaga od muzealnika większego wysiłku, a nie każdy ma ochotę i chęć aby wykazać się inicjatywą i nie ograniczać się do zwykłego przedstawienia znanych już eksponatów.
Cylinder silnika Łosia: Bristol-Pegasus XXB. Fot. Scaramanga/Lotnicza Warszawa.
MZ: Co się dalej dzieje z wykopanymi przez Was eksponatami? Czy muzea chętnie przyjmują takie znaleziska?
AK: Według prawa eksponaty muszą trafić do jednostki muzealnej, gdzie powinien im zostać nadany numer inwentarzowy, a następnie po pieczołowitej i stosownej konserwacji powinny być eksponowane w muzeum. Niestety muzea nie są zainteresowane destruktami, a tylko jakimiś konkretnymi częściami, ewentualnie całym samolotem lub jego częścią np. silnikiem. Na pytanie dlaczego maja do tego takie podejście, zwykle odpowiadają, iż zachowują to co subiektywnie przedstawia dla nich wartość. Po prostu kustosz podejmuje subiektywną decyzję co jest “gruzem” i co nie będzie eksponowane, a co nadaje się do gabloty.
Oczywiście tylko wtedy gdy taka gablota istnieje, bo jest akurat miejsce w muzeum, aby ją tam specjalnie postawić. Wiele eksponatów nie zobaczyło do tej pory na światła dziennego i o ironio trafiło znowu pod ziemię do muzealnej piwnicy czekając na swoje lepsze czasy. Generalnie tylko niewielka część z tego co zostanie odkryte jest wystawiane na widok publiczny.
Jednak taki “gruz” w postaci blaszek z zachowanym kamuflażem może stanowić część bardzo wspaniałej ekspozycji. Udowodniła to nasza wystawa zorganizowana w muzeum w Radomsku. Wraz z rysunkami, zdjęciami oraz modelami danej maszyny i opisem jej załogi, może przybliżyć historię walki konkretnego statku powietrznego na danym terenie. Może to być naprawdę czymś ciekawym, czego ludzie do tej pory nie widzieli.
W Radomsku wystawę dotyczącą eksploracji niemieckiego samolotu Henschel-126 powiązaliśmy z naszymi eksploracjami samolotów bombowych PZL.23 Karaś, dzięki czemu spotkała się z tak nieoczekiwanie pozytywnym przyjęciem, że okazało się, iż była to najliczniej odwiedzana ekspozycja ze wszystkich, jakie były organizowane w tej placówce od początku jej istnienia. Staramy się robić takie wystawy, bo lokalne jednostki i muzea same nie są najczęściej w stanie ani zaprezentować, ani godnie zaopiekować się eksponatami.
Aktualnie współpracujemy aktywnie z jedynym muzeum, które jest w stanie przyjąć od nas wykopane przedmioty, a jest nim fundacja Fort Rogowo niedaleko Kołobrzegu. Ta jednostka ma dość duży potencjał rozwojowy. Inicjatywa prywatna gwarantuje podobnie jak na zachodzie Europy, czy w USA, że nikt raczej nie będzie chciał tracić pieniędzy przez brak opieki nad własnymi zbiorami. Muzealnicy są na pensji i jeśli ktoś pracuje od 8 do 16 za “te pieniądze” nie będzie raczej zostawał po godzinach, aby robić coś tylko dla sprawy. Tutaj zasada gratis accepistis, gratis date się nie sprawdza.
Lufa karabinu maszynowego Wz.37 "Szczeniak", jednego z dwóch istniejących. Fot. Scaramanga/Lotnicza Warszawa.
MZ: Dlatego zapewne większość poszukiwaczy ukrywa swoje znaleziska. Czyli w Polsce tak naprawdę ciężko wyrokować co zostało znalezione i jak wiele takich eksponatów jest wywożonych na Zachód?
AK: To jest prawie tak, że jeżeli znajdziemy goleń podwozia opartą o ścianę stodoły to możemy ją wziąć, kupić od właściciela lub otrzymać za darmo, bo niektórzy to przekazują i są bardzo zadowoleni, że mogą komuś pomóc nieść kaganek oświecenia techniczno-historycznego dalej. Niestety jeżeli coś jest milimetr pod ziemią to już należy do skarbu państwa i za zabranie takiego przedmiotu grożą sankcje karne. Takie mamy prawo. Dura lex, sed lex... Jeśli natomiast chodzi o takie rzeczy namacalne typu blachy to często ludzie mają je gdzieś tam poukrywane w swoich szopach.
Okazało się, że największą częścią zachowaną od Karasia było przykrycie okienka od komórki umiejscowione dosyć wysoko, dzięki czemu złomiarzom nie chciało się ryzykować złamania nogi, podczas gdy fragmenty fotela pilota ukradli podczas chwilowej nieobecności wiekowego już właściciela posesji, który pojechał do lekarza. To wszystko odbyło się nie kiedyś tam za Gomułki, ale zaledwie dwa lata temu. Ciemnogród i ślepa chęć zysku zniszczyła nie jeden nasz samolot wrześniowy w częściach. Zamierzamy także cyfryzować dotychczas zebraną wiedzę i znaleziska. Chcemy być transparentni i nie zamierzamy niczego ukrywać. Będziemy brali udział również w renowacji różnych pomników wrześniowych, które są obecnie zaniedbane. Chcemy angażować w to gminy. Niektóre wykazują zainteresowanie i są w stanie przeznaczyć na to jakieś środki. Mobilizujemy ludzi pokazując im co robimy. Planujemy w przyszłości założyć fundację i znaleźć sposób finansowania naszej działalności. Oczywiście zapraszamy wszystkich do współpracy. Nie jesteśmy grupą zamkniętą i organizujemy spotkania, gdzie są zapraszani wszyscy chętni.
Koniec części pierwszej.
W części drugiej m.in. o zdobywaniu informacji o lokalizacji wraków, uzyskiwaniu wymaganych zezwoleń, identyfikowaniu załóg, które zginęły w poszczególnych samolotach, a także planach na zagraniczne wyprawy.
Druga część wywiadu.
Komentarze