Przejdź do treści
Źródło artykułu

Doświadczyłem, przeżyłem, opisałem: „Start z zaciągniętym hamulcem…”

Poniżej publikujemy kolejny artykuł z cyklu "Doświadczyłem, przeżyłem, opisałem", który otrzymaliśmy od jednego z naszych Czytelników.


Artykuł:

Nie jestem jakimś ultra doświadczonym lotnikiem. Ale nie jestem też jakimś hiper świeżakiem. Mając nalot pod 300h czuję się jak ktoś kto już trochę przeżył, paru przygód już doświadczył. Ponad to latając tylko jednym konkretnym egzemplarzem samolotu przez większość swojej kariery lotniczej, wydawało mi się, że w tym samolocie już mnie nic nie jest w stanie zaskoczyć. Ale miałem się o tym przekonać, że jestem w dużym błędzie.

Po wielu tygodniach bycia przygniecionym do ziemi przez natłok obowiązków, spraw, i innych rzeczy zdecydowanie przyziemnych, w końcu znalazłem chwilę by doświadczyć lotnictwa w inny sposób niż tylko patrzenie w niebo. Wygospodarowałem 4 godziny sobotniego poranka, zdzwoniłem się z kolegą i umówiliśmy się na latanie. Pogoda szykowała się piękna, a prognozę potwierdziły sobotnie cavoki: milion na milion.

O jak mnie tu dawno nie było! No to do dzieła. Zaczęliśmy z kolegą powoli organizować wylot: a to otworzyć hangar, a to zrobić przegląd, weight and balance wyliczyć.. W końcu, z racji temperatury (prawie -9C), przyszła kolej na podgrzewanie silnika. Farelka w ruch, maksymalne obroty - czekamy. A że z kolegą dawno się nie widzieliśmy to zaczęliśmy oddawać się rozmowom i gadulstwie.

W końcu rzucamy farelkę w kąt, wytaczamy ptaszka na płytę przed hangar i od śmigła! Siedzę na lewym i widzę, że mimo długiego podgrzewania strzałka temperatury oleju średnio ma ochotę wtoczyć się na zielony zakres. No cóż. No to nie ma wyboru. Ustawiamy się pod wiatr i grzejemy. My gadu-gadu a strzałka, bardzo, bardzo powoli, niczym leniwiec, wędruje w kierunku upragnionej zieleni. Widać, że jest dziś szczególnie zaspana, ale podejmuję decyzję, że już podkołuję na próg i tam ją dogrzeję definitywnie.

- "Radio, Sierra Papa ..., wkołowuję na pas i po gotowości startuję" - ruch dziś zerowy, więc nie mam oporów przed takim rozpychaniem się na pasie. Ale strzałka jakby się przestraszyła koloru zielonego i jakby się nawet cofnęła. Myślę: "skoro ty nie grasz fair, to ja też nie", i daję obroty na 2000 RPM. Zapominam jednak, że to już jest moc przy której Cessna zaczyna nabierać ochoty na toczenie się. Więc po pierwszych 2 metrach hamuję i zaciągam ręczny. W końcu po co mam nogi męczyć i naciskać te niewygodne pedały. No to stoimy. W końcu zmuszona strzałka, pdstawiona pod murem już się nie broni...

Kiedy czubeczek dotyka pierwszych punkcików zielonego łuku, na chwilę przerywamy dyskusję z kolegą, i wykonuję szybki zbiór czynności, które wykonuję zawsze, żeby wystartować: próba silnika, olej, ciśnienie na zielonym, świała są, podgrzew wyłączony, mieszanka na bogato, klapy są, fuel selector na both, no to jazda!

Samolot średnio chętnie, ale jednak się zbiera. W końcu ja i kolega ważymy pewnie koło 200 kg, więc ma prawo trochę marudzić. W końcu po trochę większym niż zwykle rozbiegu samolot w górze. Ale fajnie! Dawno mnie tu nie było. Ale na początek, zanim oddamy się zwiedzaniu okolicy, jeden krąg z pełnym lądowaniem. Z wiatrem, potem prosta, klapy 30, wyrównanie..... i samolot staje dęba. Prędkość wytraca prawie momentalnie! Zawracam, ale i ten manewr idzie mu coś słabo. Zrzucam winę na pas: "Na pewno jest mokry i jak zwykle pod nami jest błoto". Ale rzut oka przez okno przekonuje mnie że się mylę. Pas suchuteńki. Zresztą ostatnio nie padało. Co jest!?

W tym momencie widzę palec kolegi wskazujący na dźwignie pomiędzy kolanami. Dzwignia hamulca ręcznego zaciągnięta, szczęśliwie sobie leży w pozycji włączony. O jasny gwint! Wylądowałem i co gorsza wystartowałem z włączonym ręcznym.

Pierwsza reakcja, hahaha, hihihi, ale śmiesznie... potem przychodzi refleksja. A co by było gdyby nasze klocki były w lepszym stanie? Czy miałbym na tyle wewnętrznego samozaparcia, żeby przerwać start? A gdybym nie leciał z kolegą ale z trójką kolegów każdy po 100 kg. Czy wtedy też byśmy tak fajnie wystartowali? Czuję, że po plecach spływa mi kropelka potu...

Do tej pory używałem checklisty do odpalenia samolotu i koniec. Do samego startu miałem zawsze przygotowaną swoją pamięciową checklistę złożoną z kilku punktów. Lecz tym razem, sprawy przed tartem potoczyły się trochę inaczej niż zwykle: dużo gadulstwa, podgrzewanie w nieskończoność, ręczny... wiele rzeczy potoczyło się inaczej niż podczas mojego typowego startu. I to dało efekt!

Po tej sytuacji mam 3 opcje, żeby to już się nigdy nie powtórzyło: 1. Wymontować ręczny
2. Do mojej pamięciowej checklisty dorzucić nowy punkt - ręczny!
3. Z powrotem zaprzyjaźnić się z checklistą do Cessny i używać jej zawsze! ZAWSZE!

Opcja numer 1 nie wchodzi w grę. Nie chce wydawać na mechanika, a poza tym nie wiem czy samolot jest wtedy w stanie zdatnym do lotu. Ktoś zobaczy że ręcznego nie ma i samolot uziemiony.

A więc 2 lub 3. Jasne - mógłbym dorzucić nowy punkt do mojej pamięciowej listy, ale co jeżeli kiedyś się okaże, że moja pamięciówka nie zawiera jeszcze jakiegoś elementu? Co jeżeli następnym razem ta nowa, jeszcze niezidentyfikowana czynność objawi się w znacznie brutalniejszy sposób niż dzisiejszy ręczny.

Podjąłem decyzję. Nie ryzykuję. Zaufam innym. Przeproszę się z checklistą. Wracam do checklisty. Na zawsze. A Ty? "


Dziękujemy wszystkim za dotychczasowe zgłoszenia. Są one ważnym elementem budowania bezpieczeństwa lotniczego i umożliwiają uczenie się na błędach popełnianych przez innych. Doceniając trud włożony w napisanie artykułu, osoby, których teksty zostaną opublikowane na naszym portalu, będą honorowane specjalną koszulką „Aviation Safety Promoter”.


 

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony