Ciche niebo, piękne bloki...
A więc będziemy mieć ciche niebo nad Warszawą. Nie pojawi się na nim żaden szybowiec, żaden lekki samolot szkoleniowy i turystyczny. Nie wzlecą prywatne maszyny ultralekkie ani śmigłowce. Mieszkańcy nowych apartamentowców na dawnym lotnisku Babice wprowadzą się do pięknych, błyszczących nowością i bielą bloków osiedla Silent Sky Estates, przeciętego wpół trasą S7, z ryczącymi nad głową czarterowymi odrzutowcami pasażerskimi startującymi z Okęcia.
Podpisanie przez prezydenta Trzaskowskiego decyzji ograniczającej ruch małych samolotów na lotnisku Babice (aka Bemowo) wywołało prawdziwą burzę (choć niebo ponoć ciche). Z jednej strony oczywiście miło, że pyrgających nad Trasa Armii Krajowej cessn (tak to się odmienia?) będzie mniej. Z drugiej – decyzja nijak nie wpłynie na rzeczywiście uciążliwe dla mieszkańców Bielan i Bemowa ciężkie śmigłowce wojskowe, których załogi nic sobie nie robią z ciszy nocnej. Ani na wieczorne loty z/na Okęcie (jest taki jeden, ok. 23:00, który bardzo umila mieszkańcom zasypianie).
Warkot nad głową – trochę podobny do odgłosu wydawanego przez traktor. Narasta do 80-90 dB. Po chwili cichnie. Po jednej, dwóch, trzech minutach znowu coraz głośniej, znowu wycie 80 dB. I cichnie. Gdy dłużej niż 5 minut nic nie nadlatuje zaczynasz się niepokoić – chińska tortura. I tak całe dnie od 6ºº do 22ºº, od kwietnia do listopada. Nawet 300 razy dziennie. A jak pogoda dopisze, to do grudnia.
Głównym argumentem, który podaje (w bardzo alarmistycznej formie – cytaty wyżej i niżej) bliżej nikomu nieznane stowarzyszenie o poetyckiej nazwie Ciche Niebo nad Warszawą (a powtarza bezrefleksyjnie MJN), jest masowe cierpienie mieszkańców Bielan i Bemowa spowodowane lotniczym armageddonem i rozklekotanymi maszynami sportowo-turystycznymi, które z hukiem pędzą nad osiedlami, rozsiewając ołowiane spaliny. Jakoś tak się składa, że od lat mieszkam na Bielanach, nieopodal Trasy AK (która jest częścią jednego z lotniskowych kręgów) i – owszem – widzę przez okno i słyszę lekkie samoloty, ale generowany przez nie hałas nie przekracza tego, który dobiega z pobliskiej ulicy Żeromskiego. Nie mówiąc już o wieczornych decybelach z imprezowni na Serku Bielańskim, czy po prostu huku rejsowych samolotów z Okęcia. Szczególnie podczas okresowych zamknięć jednej z dróg startowych.
A więc śpię sobie latem przy otwartym oknie, a w niedzielę o 7 rano budzi mnie co najwyżej depczący mi po twarzy kot, domagający się jedzenia. Ewentualnie dogorywająca impreza u sąsiada albo dzwony nieodległego kościoła.
W komunikatach stowarzyszenia pojawia się też apokaliptyczne wręcz 90 decybeli. Nie jestem przekonany, skąd stowarzyszenie wzięło takie dane (być może nagrywało startujący samolot na końcu pasa startowego, przy pomocy smartfona), ale 70 (a nie 80-90) decybeli to poziom hałasu na końcu drogi startowej… na Okęciu. I jak bardzo by się deweloper… znaczy „aktywista”, ale o tym zaraz, nie starał – nie wmówi mi, że lecąca nad Trasą AK cessna zatruwa Bielany hukiem większym niż startujący pasażerski odrzutowiec.
Wykluczone spanie przy otwartych oknach – pobudka nawet w sobotę i niedzielę o 7ºº gwarantowana. Wykluczony wypoczynek po pracy. Wykluczony spokojny weekend we własnym ogródku. Weekendy są najgorsze. Bo w weekendy przy dobrej pogodzie lata się najwygodniej.
Zaraz, a może problemem jestem ja? Może lata słuchania metalu przytępiły słuch, a lata – po prostu – też zrobiły swoje? Posłuchałem więc radiowej rozmowy z burmistrzem Grzegorzem Pietruczukiem, który – choć z ostrożnością i pewnym dystansem – powołał się na wyniki badań prowadzonych wśród mieszkańców dzielnicy: „84% mieszkańców Bielan nie widzi tej uciążliwości”. Wskazał jednak też, że przekroczenia dopuszczalnych poziomów hałasu zdarzają się i są generowane w szczególności przez starsze maszyny.
Skoro więc lotnisko faktycznie przeszkadza (zaledwie) kilkunastu procentom mieszkańców Bielan – skąd gremialny entuzjazm i zgodność radnych i części aktywistów w kwestii pomysłu ograniczania (choć – nominalnie – tylko dla lotnictwa cywilnego, z pozostawieniem służb) działania lotniska? Przyczyn może być wiele, ale faktem jest, że tajemnicze „ciche” stowarzyszenie wykonało kawał doskonałej, lobbystycznej roboty. Po cichu. A ponieważ o samej organizacji niewiele wiadomo, czujni mieszkańcy Bielan (a przynajmniej te 84%) zabrali się za śledztwo metodami domowo-internetowymi. I wyszło im, że wspomniane stowarzyszenie mieści się pod tym samym adresem co firma zajmująca się – między innymi – deweloperką. Wprawdzie prawdopodobnie wyłącznie na papierze, podobnie jak hodowlą bydła i działaniami reklamowymi, ale jednak. Co więcej – firmę i stowarzyszenie, oprócz adresu, łączy osoba prezesa.
Nie możesz już wytrzymać w mieszkaniu? Zapomnij o wypoczynku w parkach i rezerwatach północnej Warszawy. Las Bielański, Młociński, bliższa Warszawy część Kampinoskiego Parku Narodowego, Dolina Wisły Natura 2000, oraz parki Kępa Potocka, Park Młociński, Park Kaskada, Stawy Kellera, Olszyna, Park Herberta – właściwie każdy znajduje się w pobliżu nieszczęsnego zaklętego kręgu.
Przypadek? Teoria spiskowa? Psychoza maniakalno-deweloperska? Naciąganie faktów? Być może. Ale wydaje mi się, że owe fakty same się tutaj naciągają do tezy i nikt tego specjalnie robić nie musi. Dodam jeszcze, dla porządku, że poszperanie przez pięć minut w dostępnych w KRS informacjach pozwala na dalsze łączenie osoby prezesa i innych osób powiązanych z nim w różnych spółkach (np. bukmacherskich) z inną firmą z obszarem działalności zdefiniowanym już wprost jako „nieruchomości, pośrednik nieruchomości” oraz z funduszem inwestycyjnym z Wrocławia (tudzież – z jego kilkunastoma odsłonami, z kolejnymi cyferkami na końcu nazwy), zajmującym się najzwyczajniej w świecie tematyką deweloperską. Nie będę snuł hipotez personalnych i rozrysowywał drzewek, bo to raczej rola watchdogów takich jak Miasto Jest Nasze.
Problem w tym, że MJN woli chwalić stowarzyszenie bezrefleksyjnie, w oderwaniu od bielańskiej rzeczywistości, a osoby zgłaszające masowo na Facebooku wątpliwości co do czystości intencji stowarzyszenia i sygnalizujące możliwość istnienia „scenariusza deweloperskiego” określa gremialnie mianem trolli i banuje. Ale umówmy się – gdybym ja był prezesem spółki zajmującej się m.in. deweloperką i miał powiązania z zajmującymi się tą samą tematyką funduszami inwestycyjnymi, lobbowałbym jak szalony za ograniczeniem (a docelowo – likwidacją) lotniska na tak atrakcyjnym terenie inwestycyjnym – wielkim, równym polu, w przyszłości znakomicie skomunikowanym (przez jego środek przebiegać ma trasa szybkiego ruchu), a do tego stanowiącym jeden z ostatnich klinów napowietrzających Warszawę (jak wiemy, deweloperzy osobliwie lubują się w zabudowywaniu klinów).
Zarzućcie więc mi (i licznym mieszkańcom Bielan i Bemowa) nadinterpretację i naciąganie faktów, ale… naprawdę trudno obronić czystość intencji stowarzyszenia, które zdaje się istnieć wyłącznie wirtualnie i inkasować na dzień dobry stówę za samą chęć dołączenia doń. Coś tu bardzo śmierdzi i nie jest to bynajmniej benzyna lotnicza.
Zdeterminowani mieszkańcy raz jeszcze pokazali, że w Warszawie da się skutecznie walczyć o własne zdrowie i komfort życia. Zajęło to ponad cztery lata, ale było warto!
Czytaj również:
Zorganizowane działania lobbystyczne na rzecz ograniczenia działalności lotniska Warszawa Babice
Komentarze