Przejdź do treści
Źródło artykułu

Szczęśliwa trzynastka-czyli jesienny wypad na Żar

Żar… O tym miejscu słyszał chyba każdy, kto choć trochę zagłębił się w tematykę naszego pięknego sportu - na szczęście nie jestem tutaj żadnym wyjątkiem. Moja ostatnia tam wizyta miała miejsce w maju przy okazji lotów egzaminacyjnych do (nie świętowanej jeszcze!) licencji. Kto był ten wie… Miejsce śliczne, atmosfera świetna… no i latanie… Zważywszy na wszystkie powyższe oraz resztę nieobecnych w tym tekście argumentów, postanowiłem, że w tym roku muszę polatać na Żarze samodzielnie, a nauka żagla była akurat świetną wymówką aby zawitać tam na nieco dłużej.

Pierwszy turnus trwał pięć dni, choć nie wszystko szło gładko jak wieczorny lot na Bocianie…

21 września, najpierw brak miejsc w internacie, bo akurat wyskoczyło spotkanie miłośników Żaru, ten problem na szczęście pozwolił się rozwiązać dość szybko, kwater do wynajęcia w okolicy bez liku (i po przystępnej cenie), gorzej było później, gdy przed pierwszymi lotami z instruktorem coś mi wpadło do oka… Całość skończyła się wizytą u okulisty na izbie przyjęć w szpitalu w Bielsku Białej… Ale wszystkie nerwy zniknęły, gdy tego samego dnia powróciwszy późnym popołudniem do stanu używalności wyrwałem się na godzinny lot żaglowy wzdłuż zbocza Jaworzyny na Puchaczu, oczywiście z instruktorem. Z lotu najbardziej zapamiętałem, że na żaglu liczy się obserwacja, obserwacja i jeszcze raz obserwacja, a w przerwach w obserwacji należy prowadzić obserwację. Osiem, momentami dziewięć szybowców śmigających wzdłuż wcale nie długiego zbocza, do tego każdy chce zmieścić się w strefie noszenia… Trzeba się rozglądać i wiedzieć gdzie kto jest, o wykutych na blachę zasadach lotów żaglowych nie wspominając. A jako, że wszystkie (choć na razie ich niewiele) moje loty były dotąd po płaskim, to bliskość terenu, choć wysokościomierz pokazuje więcej niż u nas można nad lotniskiem, nieco deprymuje. No koniec zabawy, godzinka minęła, a kolejka do Puchacza spora, tak więc szybko zawitaliśmy do strefy esowania, chwilę potem wychodzimy na prostą, hamulczyki, ustalamy kąt szybowania, no i właśnie… Znowu przyzwyczajenia z płaskiego terenu, tutaj dobieg pod górkę, tak więc zatrzymujemy się szybciej…Na szczęście instruktor w porę poprawił i nie trzeba było pchać Puchacza pod górę.

22 września, nieco mniej intensywnie, bo ze względu na wspomniany zjazd przyjaciół Żaru, do Puchaczy spora kolejka na widokowe, a ja jeszcze solo polecieć nie mogę… Tak więc aby nie marnować czasu, zabrałem się za naukę rejonu. Na początek uzewnętrzniłem się artystycznie rysując i pięknie kolorując mapkę najbliższej i nieco dalszej okolicy oraz kroki lotniska, następnie wszystkie niezbędne informacje, elewacja lotniska, wysokości najważniejszych w okolicy gór, miejscowości, przełęcze, granice ATZ-u… To, plus przepytanie przez instruktora zajęło w zasadzie całe przedpołudnie, potem LS z instruktorem i mogę lecieć samemu… Tyle, że jutro, bo już prawie zachód…

Przeczytaj całość relacji Pawła "Szkodnika" Pyszno na stronie Aeroklubu Krakowskiego.

Obejrzyj też zdjęcia.
FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony