Wspomnienie o Piotrze Sikorskim, pilocie z Aeroklubu Częstochowskiego
Prawie sięgnęliśmy gwiazd
Kochał lotnictwo nad życie. I przez tę swoją wielką pasję stracił życie. Aeroklub Częstochowski uczcił jesienny memoriał lotniczy jego imieniem. Na lotnisku w Rudnikach wiedzą, że Piotr Sikorski zginął nie przez brawurę. Że bezpieczeństwa przestrzegał przede wszystkim. – To ironia losu – mówią piloci z Aeroklubu Częstochowskiego o wypadku, w którym zginął ich kolega.
Ze zdjęcia patrzy uśmiechnięty blondyn siedzący w kabinie samolotu. Słuchawki na uszach, zza okularów widać radosny wzrok szczęśliwego, spełnionego w życiu człowieka. Za chwilę wzbije się w powietrze. Droga do realizacji marzenia o lataniu prowadziła Piotra Sikorskiego od dziecka. Modelarstwem interesował się jego ojciec, który swoją pasją zaraził synów: starszego Piotra i młodszego Adama. Chłopcy godzinami przesiadywali w osiedlowej modelarni w Opolu, gdzie wtedy mieszkali. Kleili latawce, balony, składali najpierw rzutki, później modele szybowców i samolotów. Każdy numer „Skrzydlatej Polski” czytali od deski do deski. Snuli plany, że kiedyś sami zasiądą za sterami samolotu. Marzenia się spełniły. Dorośli, założyli własną firmę. I kiedy pojawiły się możliwości szkolenia lotniczego, wykorzystali je.
Na chwilę przed startem
– Uczestniczyliśmy w teoretycznym kursie prowadzonym przez aeroklub zimą, a wiosną zaczęliśmy pierwsze loty. Od tego czasu brata pochłonęło lotnictwo. Świata poza tym nie widział – mówi Adam Sikorski, brat Piotra. – Liczyła się dla niego przede wszystkim przyjemność latania i to, że się samemu pilotuje. A do tego kurs dał nam wiedzę, dlaczego samolot lata, nauczył oceny zjawisk meteorologicznych. Szkolili nas najlepsi instruktorzy: Darek Jaworski, Włodek Skalik – mistrzowskie ręce. Dużo nas nauczyli. Wielki nacisk kładli na bezpieczeństwo – jak mi się wtedy wydawało, aż do przesady. W Aeroklubie Częstochowskim spotkaliśmy fantastycznych ludzi. Latanie opiera się w dużej mierze na zaufaniu, wierze w drugiego człowieka. To mechanicy sprawdzają samolot. Często się lata z drugą osobą. Nie wsiada się do samolotu z kimś przypadkowym. To zaufanie jednoczy. Bratu bardzo się ta atmosfera podobała. Zaangażował się w działalność społeczną w aeroklubie.
Sikorscy zdobyli licencję pilota po dwóch-trzech latach szkolenia – w 2003 roku. Adam miał wówczas 31 lat, Piotr 33 lata. Prowadzona przez nich firma paliwowa coraz lepiej prosperowała. Zdecydowali się na kupno samolotu. Piotr wielką wagę przywiązywał do bezpieczeństwa latania, dlatego kilkanaście miesięcy czekali na okazję kupna nowego, dobrze wyposażonego samolotu. Kupili – jak przyznaje Adam Sikorski, wówczas z pewnym wysiłkiem finansowym – piękną maszynę amerykańskiej produkcji Piper PA-32 Cherokee Six.
Był szczęśliwym, spełnionym człowiekiem
– Spełniliśmy swoje marzenia. Mogliśmy latać. Prawie sięgnęliśmy gwiazd – wyznaje Adam.
Feralnego dnia 22 lipca 2007 roku Piotr Sikorski wyleciał z żoną Olą i starszym synkiem Mikołajem z lotniska w podczęstochowskich Rudnikach. Pół godziny później wylądował na lotnisku w Muchowcu, skąd zabrał dwoje przyjaciół. Polecieli w kierunku Bieszczad. W miejscowości Weremień koło Leska zaczął podchodzić do lądowania. Poinformował zarządzającego szybowiskiem, że wykona jeszcze lot widokowy nad Zalewem Solińskim. Jak wynika z raportu Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, po kwadransie wrócił, zrobił dwa kręgi w lewo na wysokości około 300 m, po czym znajdując się nad Leskiem zgłosił długą prostą do lądowania. Po chwili nawiązał łączność i poinformował, że przed lądowaniem wykona niski przelot nad szybowiskiem. Kierujący lotami przekazał pilotowi informację, że ze względu na przeszkodę terenową – górę na końcu pasa, przelot nie może być wykonany na wysokości mniejszej niż 100 m. Samolot – jak wynika z raportu – przeleciał wzdłuż pasa lądowań na stałej wysokości około 100 m lub nieco niżej (nad kwadratem około 85 m), z prędkością około 150-160 km/h, nie wykonując żadnych manewrów i nie zmieniając parametrów pracy silnika. W odległości około 700 m za kwadratem wpadł w las. Eksplodował przy zderzeniu. Całkowicie spłonął. Wszyscy zginęli.
– Uderzył w górę tak, jakby się zagapił, jakby nie zauważył. Czy przyczynił się do tego brak dużego doświadczenia, czy się czymś zajął wtedy na pokładzie, ustawiał urządzenia? Czy był pod presją, wiózł przyjaciół i może chciał się pokazać? Czy zadziałała podświadomość, że przeleciał 100 godzin i już poczuł się bezpiecznie w powietrzu? Wydawało mu się, że wszystko już umie? – Adam Sikorski wciąż zadaje sobie te pytania, choć zna raport Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych i zgadza się z jej ustaleniami.
Zdaniem Komisji głównymi przyczynami wypadku były: błędne przyjęcie przez pilota informacji przekazanej przez kierującego lotami o minimalnej wysokości przelotu nad pasem jako wysokości zapewniającej bezpieczny przelot nad przeszkodą terenową znajdującą się na przedłużeniu pasa oraz prawdopodobnie chwilowe przeniesienie uwagi pilota z pilotowania samolotu na obserwację terenu szybowiska. Jako okoliczności sprzyjające wypadkowi komisja wyliczyła: mało precyzyjną informację przekazaną przez kierującego lotami o minimalnej wysokości przelotu, która mogła być zrozumiana przez pilota jako wysokość zapewniająca bezpieczny przelot nad przeszkodami, brak doświadczenia w lataniu w terenie górskim, cechy konstrukcyjne samolotu utrudniające widoczność do przodu w locie poziomym, szczególnie z małą prędkością i dużym obciążeniem. Komisja nie wykluczyła też, że pilot działał pod silną presją psychiczną pasażerów, dla których zaplanowany lot był wygodnym i oczekiwanym sposobem dotarcia na zaplanowany wypoczynek nad wodą.
– Ten wypadek to przekorność życia – mówi Adam Sikorski. – Brat był fanatykiem bezpieczeństwa, począwszy od zapinania pasów, zachowywania ostrożności w samochodzie, po drobiazgowe przestrzeganie procedur, zasad bezpieczeństwa w samolocie. Był skrupulatny, wyważony, spokojny. I aż do przesady pedantyczny. Dbał o rodzinę. Nie lataliśmy razem. Tylko raz nam się to zdarzyło. Nie w głowie mu były takie wypady z żoną, synem i przyjaciółmi jak tego feralnego dnia trzy lata temu. Był na to zbyt ostrożny, a jednak tego dnia tak zrobił. To kompletna sprzeczność wobec jego ostrożnej, czujnej, przezornej osobowości – podkreśla Adam Sikorski.
Przyznaje, że ten wypadek to przestroga i trudne wydarzenie na memoriał lotniczy. Niedoświadczony pilot popełnia błąd. Często jest to odbierane jako brawura, nieodpowiedzialność, lekkomyślność. Mogą pojawić się opinie, że nie powinno się organizować memoriału imieniem sprawcy takiego wypadku, że zamiast uczczenia jego nazwiskiem zawodów, należy potępiać takich pilotów.
– To powierzchowna ocena. Nikt z Aeroklubu Częstochowskiego tak nie mówi, bo oni znali Piotra, jego charakter: to, że nie latał brawurowo, przestrzegał procedur i nieustannie dbał o bezpieczeństwo. Znam pilotów, którzy szarżują w powietrzu. Ale nie on. Ja poszedłbym na kompromis, on nie. Dlatego nie było kompromisu – mówi Adam Sikorski. – Warto na ten wypadek spojrzeć głębiej. Miał świetnych instruktorów, doskonałą podbudowę teoretyczną, wiedzę o pilotażu, wspaniały samolot, a jednak zdarzył się taki wypadek. To szokujące do dnia dzisiejszego. Los jest ślepy.
Lubił podróżować
– To ironia losu – przyznają częstochowscy piloci i dlatego Jurajskie Zawody Samolotowe rozgrywane jesienią na lotnisku w Rudnikach koło Częstochowy nazwali memoriałem Piotra Sikorskiego. W tym roku te zawody rajdowo-nawigacyjne odbędą się od 30 września do 3 października. Ma to być impreza dla amatorów i dla zawodowców. Aeroklub Częstochowski ma nadzieję, że wystartują w niej rodziny lotnicze. Organizator obiecuje, że regulamin memoriału da szansę wszystkim: i początkującym, i doświadczonym pilotom.
– Chcemy pokazać tym memoriałem, że latanie jest bezpieczne – mówi Michał Braszczyński, dyrektor Aeroklubu Częstochowskiego. – To taki swoisty pomnik lotnika – uważa. – To także przestroga dla lotników: tych młodych, którzy zaczynają swoją przygodę z lotnictwem i tych, którzy latają od lat.
– W przestworzach potrzebna jest pokora – przyznaje Adam Sikorski. – Powietrze to inny żywioł. W lotnictwie nie ma drogi na skróty. Czasem jest ciężko: zmieniają się warunki atmosferyczne, jest trudny teren, nie ma gdzie wylądować. Trzeba cały czas o tym myśleć. Samolot to nie jest samochód, w którym się włączy kierunkowskaz i zatrzyma na poboczu. W samochodzie nawet mimo urwanego koła można zahamować, w samolocie nie. Od momentu oderwania od ziemi trzeba być czujnym. Każda sekunda lotu to przygotowanie się do sytuacji awaryjnej.
Piotr i Adam mieli świadomość, że lotnictwo to sport bardziej niebezpieczny niż inne, że może zdarzyć się wypadek. Rozmawiali o tym nie raz. Byli dla siebie wszystkim.
Piotr Sikorski (drugi z lewej), z ojcem (w środku), bratem Adamem (drugi z prawej) oraz instruktorami: Włodzimierzem Skalikiem i Dariuszem Jaworskim
– Brat jest dla mnie ikoną. Starszy ode mnie dwa lata. Wciągnął mnie we wspólne pasje. Gdy teraz lecę, wiem, że nie mam bezpiecznika na ziemi – mówi Adam Sikorski. – Jeden wylatywał, a drugi był na ziemi. To dawało poczucie bezpieczeństwa, że gdyby doszło do wypadku, ten drugi wszystkim się zajmie – rodziną, biznesem. Przez tę świadomość lepiej się nam latało – przyznaje. – Teraz latam tylko tyle, ile jest potrzebne do utrzymania uprawnień lotniczych. Głównie ze względu na rodziców, nacisk z ich strony. Ale nie przestanę latać. To pasja, której się nie rzuca. To zbyt wspaniałe i silne odczucie – dodaje brat Piotra. (wik)
Komentarze