Blog Sebastiana Kawy: Tajna misja Mortusia myszowatego
Ola i Marta wysłały Mortusia na tajną misję. Myszowaty,wyruszył na mistrzostwa Szybowcowe Mistrzostwa Świata Grand Prix i ma wszystkiego dopilnować. W ostatniej chwili przykleił się przyssawką do szyby i pojechał do Francji. Ponieważ po drodze na Słowacji małemu lemurkowi było bardzo zimno wśliznął się niepostrzeżenie do środka samochodu gdzie ukrywał się w schowku na mapy. W Austrii wyszedł z ukrycia i miał ogromną ochotę pohałasować, ale zobaczył ogromne krzesło Austriaków z Villach i postanowił się shcować przed wielkoludami. Ale żaden wielkolud nie przyszedł go pożreć, więc już dizarsko zabrał sie do nawigowania. Pomachał łapką Włoskim celnikom, pooglądał wyciągi narcirskie w Alpach i górską rzekę. A potem nudził się, nudził i nudził. Oj, jakie te Włochy długie , jak włoski makaron. W końcu obudziły go komentarze innych pasażerów, którzy podziwiali piękną szybowcową pogodę w okolicy Aosty i ładne domki. Wyobraźcie sobie, były też pola ryżowe. Ale bez ryżu.
W końcu się Włochy skończyły jak słońce pochyliło się na zachód. Najpierw trzeba było podjechać bardzo mocno do góry i było bardzo ładnie w wiosce olimpijskiej na przełęczy Mongenevre. Pięknie było wszystko widać i przestało wiać, więc lemurek mógł sobie posiedzieć na barierce i podziwiać widoki. Potem było już z górki. Briancon, jakieś pola. Szef mówił o lądowisku, ale nic nie było widać, tylko trochę łąki z kwiatkami. Na następnej łące, koło Embrun panowie pakowali w plecaki wielkie kolorowe szmatki. Szef mówił, przy tym o startowisku, ale też nie było niczego takiego widać. Tylko góry i góry. Potem wyjechał samochód z takimi plastikowymi wanienkami. Podobno tak się tu teraz jeździ z miasta do miasta w dół rzeki, bo ostatnio dużo padało. W górę chyba końmi, bo pełno ich przy rzece. Bałem się trochę deszczu, ale nad tymi górami były tylko płaskie chmurki bez deszczu i jakaś konwergencja. To chyba jakieś tajne spotkanie w cieniu tych chmurek. Spotykają się agenci o pseudonimie Wiatr i Bryza. (…)
Powyżej opublikowaliśmy fragment tekstu, artykuł w całości przeczytasz na blogu Sebastiana Kawy.
Komentarze