Dronem nad Mt Everestem
Lukas Furtenbach latał swoim dronem na wysokości ponad 8000 m n.p.m.
Jedni czują potrzebę, żeby wspinać się na najwyższe góry świata, a inni wysyłają tam drony. Do tych drugich należy Lukas Furtenbach – alpinista i filmowiec. 38-latek z Innsbrucku, przy pomocy specjalnie zbudowanego na tę okazję drona ustanowił nowy rekord w wysokości lotu. Poniżej rozmowa Sissi Pärsch z Lukasem Furtenbachem o rozbijaniu tych statków powietrznych, lotach w ciemno i zatłoczonym Evereście.
Luke, ile dronów udało ci się rozbić?
Kilka. Myślę, że około dziesięciu bardzo drogich modeli. Nie liczę tych małych. Zazwyczaj latamy w ekstremalnym terenie – od wysokich alpejskich akcji, po tunele przebiegające pod górami.
Latałeś też powyżej 8000 metrów nad zboczami Mount Everestu. Jakiego drona potrzebowałeś do tego?
Zbudowanie go było największym wyzwaniem. Najpierw musieliśmy wziąć pod uwagę jakie musi spełniać wymagania żeby latać w takim środowisku. Ciśnienie powietrza, wiatr, temperatura – wszystko miało znaczenie. Jaką musi mieć wielkość, ile potrzebuje silników i tak dalej. Do tego musieliśmy jeszcze nieść jego części.
Ostatnie poprawki (fot. Lukas Furtenbach)
Jak on wyglądał?
To był quadrocopter wykonany z włókna węglowego o rozpiętości 70 cm i wadze 3,5 kg z akumulatorem. Dodatkowo mieliśmy GoPro Hero4 Black na trójosiowym gimbalu z czujnikami ruchu i szybkimi serwomechanizmami.
Wystarczyło go zbudować, wypróbować i wykorzystać?
Nie do końca. Raczej wymyślić, zbudować, rozbić, powtórzyć.
Były dwa prototypy?
Tak. Pierwszy rozbił się podczas testów w Pitztal. 15000 euro i cała para poszła w gwizdek. W tamtej chwili to nie było dla nas przyjemne. Pomyśleliśmy, że potrzebujemy nowego. Potem chcieliśmy rozwiązać problem z akumulatorem, który wciąż był dla nas najtrudniejszy do przeskoczenia. Krótko przed wylotem zasymulowaliśmy wysokość w komorze ciśnieniowej i bateria eksplodowała razem z dronem. Nasi technicy pracowali dzień i noc. To było szaleństwo. Potem miałem 40°C gorączki i nie mogliśmy już więcej testować.
W drodze pod Mt Everest (fot. ProSieben Maxx)
Startowaliście po rekord w ciemno?
Tak, ale to zadziałało. Mieliśmy niesamowite szczęście. Byliśmy na 8000 m i były doskonałe warunki – świeciło słońce, nie było wiatru. Dron miał taką moc, że z łatwością osiągnęlibyśmy 8200 m. To było niesamowite. Rekord nie był dla nas najważniejszy, ale kiedy zobaczyliśmy zdjęcia, zbiło nas z nóg.
A sama góra powaliła was na kolana?
Cały czas byłem przeciwnikiem Mount Everestu. To niezwykle chętnie uczęszczana góra. Od strony alpinistycznej normalna droga nie była dla mnie interesująca. Gdyby nie projekt filmowy nie wybrałbym się tam.
Luke z rekordem (fot. ProSieben Maxx)
Musieliście kręcić na Mount Evereście?
Z początku tak. Te tłumy to szaleństwo. Większość ludzi ma małe doświadczenie wspinaczkowe i wchodzi na gorę z dużą pomocą Szerpów. Z bazy odlatuje codziennie od 50 do 100 helikopterów. Na pokładach mają cierpiących na chorobę wysokogórską i tych, którzy chcą naładować akumulatory w luksusowych hotelach w Katmandu. To szaleństwo! Jednak nie chcę się zachowywać jak jakiś autorytet i moralizować. Sam byłem coraz bardziej zauroczony tą górą…
Czy to było miłe doświadczenie pod kątem górskim?
To był mój pierwszy ośmiotysięcznik z dodatkowym tlenem więc doświadczyłem tego w pełni. Dla mnie to coś nowego. Przez 90 minut mogłem w pełni świadomie rozkoszować się szczytem. Ma się czas, żeby się wszystkiemu przyjrzeć i mówię wam, że widać tam jak ziemia się zaokrągla. To nie była moja wyobraźnia. Wchodząc tam można też zobaczyć szaleńców wciąganych przez Szerpów.
Czy dron wisi w twoim salonie na ścianie jak trofeum?
Yyyy… Nie. W piwnicy. Nie jestem z nim związany emocjonalnie. Jeśli ktoś byłby zainteresowany, chcę go pilnie sprzedać.
Film Drone record 8000m można zobaczyć pod linkiem www.youtube.com/watch?v=7d5P4jYLWew
Komentarze