Przygoda na największym płaskowyżu Europy
Zmęczenie, bąble na stopach i przyklejony na kilka ładnych godzin, głupkowaty uśmiech - tak właśnie wygląda finał wyprawy na Gaustatoppen, najwyższego szczytu Telemarku i bramy do kuszącego płaskowyżu Hardangervidda w Norwegii.
Ale po kolei; Dla mnie to inauguracja kilkudniowego treningu przed zbliżającymi się Mistrzostwami Polski w speedridingu „Speedriding Polish Cup”, które odbędą się w Bieszczadach na początku marca.
Spontaniczna decyzja o wyjeździe w to niezwykłe miejsce, utwierdzona dobrą prognozą pogody, słonecznie i prawie bezwietrznie choć relatywnie mroźno.
Kilkugodzinna podroż samochodem z Oslo dostarcza niezapomnianych wrażeń estetycznych uczestnikom przedsięwzięcia: Wojtkowi, Pawłowi, Dominikowi, Jackowi oraz niżej podpisanemu. Po przebyciu niesamowitej pod względem krajobrazowym trasy, wreszcie ukazuje nam się Gaustatoppen - nie da sie ogarnąć płaskowyżu, tym bardziej, że nie wiadomo, gdzie się zaczyna:). W całym swym majestacie, przyprawiony światłem pięknego wyżowego, bezchmurnego przedpołudnia. Dosłownie zapierająca dech w piersi uczta dla oczu.
Po nasyceniu oka i przegrupowaniu, dojeżdżamy samochodem najdalej jak to możliwe i następnie ruszamy o własnych siłach. Plan jest prosty: Wojtek, Paweł i Dominik wychodzą „z buta” jako paralotniarze oddają zlot do miejscowości Rjukan, która znajduje się u podnóża masywu.
(…)
Czytaj całość artykułu na stronie prowing.pl
Komentarze