Przejdź do treści
Źródło artykułu

Magia lotnictwa działa na ludzi jak magnes

Mój prywatny ranking lotniczych imprez zależy od pogody, atmosfery i atrakcji. W 2015 roku widziałem w hinduskiej bazie polską Iskrę w indyjskim malowaniu. W ciągu jednej doby uchwyciłem też dwa najnowocześniejsze myśliwce: rosyjski T-50 PAK FA i amerykański F-22 Raptor – wspomina Sławek „hesja” Krajniewski, miłośnik fotografii lotniczej, autor zdjęć do albumu „Air Show”.

Jest Pan stałym bywalcem pokazów lotniczych w kraju, Europie i na świecie.  Oczywiście z aparatem fotograficznym w ręku. W ilu takich imprezach Pan brał udział w tym roku?

Sławek „hesja” Krajniewski: Samych pokazów było pewnie kilkanaście. Byłem między innymi w Rumunii, w Wielkiej Brytanii,  Rosji, Czechach i Szwajcarii. Ale do tego doszły też wizyty w bazach sił powietrznych, pikniki lotnicze. Więc w sumie to kilkadziesiąt wyjazdów w Polskę i za granicę. Nie rozgraniczam tego jednak, wszystko traktuję jako imprezy lotnicze. Bo bywa tak, że dzień otwarty w bazie jest dużo bogatszy w atrakcje niż wiele pokazów lotniczych. Tak było na przykład w 32 Bazie Lotnictwa Taktycznego w Łasku, gdzie pokazy z okazji święta jednostki stały się naprawdę świetną imprezą, na wysokim poziomie. Było mnóstwo ludzi, a ci, którzy chcieli wyjechać tuż po zakończonych pokazach, stali w kilkugodzinnym korku.

Jak więc z lotniczo-fotograficznego punktu widzenia zapamięta Pan mijający rok?

Na pewno jako pełen wrażeń. Zwłaszcza tych, które przeżyłem z przyjaciółmi ze Szwecji. Dzięki zespołowi Scandinavian Airshow miałem okazję i niesamowitą przyjemność być na pokazach lotniczych w Indiach. Wszystko, co zobaczyłem podczas Aero India 2015, było dla mnie zupełnie nowe, a już na pewno inne od tego, co widywałem wcześniej w bazach lotniczych. I to zarówno jeśli chodzi o organizację imprez, kwestie bezpieczeństwa czy w ogóle lotnictwo. To był wyjazd pełen niespodzianek. Już przy samym wjeździe do bazy lotniczej Yelahanka w Bangalore zobaczyłem stojący na postumencie polski samolot Iskra w indyjskim malowaniu. Ale potem zaskoczeń też nie brakowało. Na przykład wtedy, gdy zobaczyłem ludzi zamiatających pas miotłami. Albo tych, którzy chodząc po lotnisku i uderzając w bębny, odstraszali w ten sposób ptaki latające nad lotniskiem. Pewną moją konsternację wzbudził też widok fotografów oblegających okoliczne drzewa, wiszących niekiedy na gałęziach i  robiących zdjęcia komórkami. Temu wszystkiemu towarzyszyła bajecznie kolorowa publiczność, w tym kobiety w pięknych, wielobarwnych sukniach.

A samoloty były równie zaskakujące?

Zachwyciłem się indyjskim lotnictwem, bo w jego barwach spotkałem maszyny produkowane w wielu różnych krajach. Między innymi rosyjskie samoloty MiG 21 i 29 oraz Su-30MKI, brytyjskie Jaguary, francuskie Mirage 2000 czy amerykańskie C-17. Były też ich rodzime konstrukcje, takie jak Teras czy śmigłowce HAL LCH. Całość robiła niebywałe wrażenie. Liczę, że nie był to mój ostatni pobyt na pokazach w Indiach.

Co decyduje o tym, że dane pokazy uważa Pan za interesujące?

Na własny użytek prowadzę prywatny, subiektywny ranking takich imprez. Zawsze biorę pod uwagę liczbę lotniczych atrakcji, możliwości fotografowania, warunki pogodowe oraz panującą na danych pokazach atmosferę. To cztery czynniki, które w moim przypadku mają ogromny wpływ na to, jakie wychodzą zdjęcia. Ranking powstaje zawsze pod koniec roku, ten za 2015 nie jest jeszcze co prawda gotowy, ale mam już pewne typy. Z wyborem ostatecznym łatwo nie będzie.

Jaka zatem lotnicza impreza szczególnie mocno utkwiła Panu w pamięci?

Mogłoby się wydawać, że ulubione pokazy powinny takimi pozostać na zawsze. Tak jednak nie jest. Bo choć te najbardziej popularne organizowane są co roku w tych samych miejscach, a na niebie latają podobne maszyny, to zdjęcia zawsze wychodzą różne, w zależności właśnie od tych moich czterech kryteriów. Najlepszym tegorocznym tego przykładem był mój pobyt w Rosji na pokazach MAKS w podmoskiewskim Żukowskij. Pokazy były dużo słabsze od poprzednich, było mniej samolotów, pogoda nie była najlepsza. Ale zdarzył się taki moment, trwający jakieś 20 minut w ciągu całego mojego tam pobytu, kiedy warunki pogodowe, światło były nie tyle bardzo dobre, ile doskonałe do fotografowania. I choć były tam samoloty, które znam i które mam obfotografowane niemal z każdej strony, to przy tamtych warunkach zdjęcia wyszły zupełnie inne niż te, które robiłem wcześniej. I dla tych 20 minut warto było pojechać pod Moskwę na cały tydzień.

Moskwa będzie się więc liczyć w pańskim rankingu?

Z pewnością tak. Ale do gry wejdzie też Szwecja i tamtejsze pokazy w malutkiej miejscowości Dala-Järna. Nie była to co prawda impreza na miarę rosyjskiego MAKS-a, ale akurat w tym przypadku ta kameralność stała się ogromną jej zaletą. Znałem większość pilotów pokazowych, mogłem z nimi zwyczajnie pogadać, podejść do samolotów, ustawić się z nimi do zdjęć. Zagrało tu wszystko: atmosfera, pogoda, światło. Zdjęcia robiły się same.

A jak wypadły ulubione przez lotniczych fotografów pokazy w atrakcyjnie położonym Axalp w Szwajcarii?

Je także wezmę pod uwagę w rankingu, bo tam zawsze jest wyjątkowo. Nie wiem z kolei, jak zakwalifikować inną ciekawostkę, że tak to nazwę. Gdy w niedzielę kończyły się pokazy w Rosji, sfotografowałem najnowocześniejszy rosyjski samolot T-50 PAK FA. Późnym wieczorem tego dnia wróciłem do Polski, przepakowałem sprzęt i kilka godzin później byłem już na lotnisku w Łasku,  by złapać w obiektyw przylatujące do naszego kraju amerykańskie samoloty F-22 Raptor. Kolega z Anglii jeszcze na lotnisku w Ramenskoye zwrócił mi uwagę, że jestem prawdopodobnie jedynym na świecie fotografem, któremu udało się w ciągu 24 godzin sfotografować te dwa najnowocześniejsze myśliwce. Na karcie mojego aparatu dzieliło je tylko kilka klatek.

Polski Air Show nie wchodzi do walki o podium?

O ile dwa lata temu radomskie pokazy były liderem mojego rankingu, to w tym roku niestety zawiódł jeden czynnik – pogoda. A dokładniej rzecz ujmując, panujące przez większość imprezy światło. Pomijając jednak warunki atmosferyczne wciąż uważam, że polski Air Show to doskonała impreza, którą możemy się chwalić na świecie. Już na stałe została wpisana do kalendarzy lotniczych pokazów wielu osób, nie tylko Polaków. Udało mi się w tym roku ściągnąć do Radomia moich przyjaciół z różnych krajów, w tym między innymi ze Szwecji i Holandii.  Razem fotografowaliśmy i było to dla nas wspólne lotnicze święto. Nawet jeśli nie zrobili tysięcy kapitalnych zdjęć, to wywieźli oni z Polski masę pozytywnych wrażeń i już myślą o powrocie do nas na kolejne imprezy.

Pokazów lotniczych w Polsce przybywa z roku na rok. Czyli coraz większy jest popyt na nie?

Pokazy zawsze były popularne. To okazja bycia blisko lotnictwa, samolotów i pilotów, którzy w powietrzu robią niewiarygodne rzeczy. Cała ta magia związana z lotnictwem zawsze będzie działała na ludzi jak magnes. Dlatego bardzo fajnie, że takich imprez jest  coraz więcej. W wielu krajach pokazy są niestety odwoływane, czy to z racji kryzysu, czy sytuacji politycznej. Tym bardziej cieszy fakt, że w Polsce tak dużo się w tej dziedzinie dzieje i że całkiem fajnie się to wszystko udaje.

Zapewne zna Pan już terminarz przyszłorocznych imprez. Co poleci Pan pasjonatom lotniczych pokazów i fotografii?

W Polsce obowiązkowo należy odwiedzać pikniki lotnicze. Nie ma jeszcze pewności, gdzie i które się odbędą, ale na pewno należy zwrócić uwagę na Małopolski Piknik Lotniczy w Krakowie, pokazy w Michałkowie koło Ostrowa, piknik w Gryźlinach czy Lesznie. Zachęcam również do odwiedzania baz lotniczych podczas dni otwartych. Dzieje się tam bardzo dużo i z bardzo bliska można obejrzeć na co dzień mało dostępne wojskowe maszyny.  Informacje o takich dniach bazy zazwyczaj umieszczają na swoich stronach. Na pewno warto też pojawić się na Aero Festiwalu w Poznaniu.

A za granicą?

Tam w ciemno mogę polecić sztandarowe Dni NATO w Ostrawie, Airpower w Austrii, brytyjskie Air Tatoo czy szwajcarskie Axalp. Już teraz kilka imprez wypadło niestety z kalendarza. Na przykład pokazy w Bodø w Norwegii i Kecskemét na Węgrzech, na których bardzo chciałem być. Ale być może uda mi się zrealizować inne plany. Marzy mi się kolejny wyjazd do USA. Chciałbym zobaczyć pokazy, na których jeszcze nie byłem i w dodatku zaliczyć przynajmniej dwa z nich w trakcie jednego wyjazdu. Zobaczymy, czy to wyjdzie.

Co taki pasjonat jak Pan robi zimą, kiedy pokazy się nie odbywają?

Ogarniam materiał fotograficzny zrobiony podczas całego roku. Tak to już jest z moją pasją, że najpierw cały swój urlop poświęcam na wyjazdy, a potem każdą wolną chwilę na przeglądanie, selekcję i obróbkę zdjęć. Ale lubię przeglądać zdjęcia, wtedy bowiem czuję się tak, jakbym znowu był na tych pokazach. Fotografii jest mnóstwo i martwię się, czy zdążę je obrobić przed pierwszą imprezą lotniczą w nowym sezonie. Całe szczęście, że przynajmniej w Europie jest teraz czas „mniej lotny” i mogę się zająć tym materiałem. I chyba dobrze, że nie mam więcej urlopu, bo bym pewnie stale był w drodze.

Sławek „hesja” Krajniewski jest absolwentem kierunku lotniczego w Wojskowej Akademii Technicznej. Obecnie pracuje w Instytucie Technicznym Wojsk Lotniczych w Warszawie. Jest pomysłodawcą i prezesem Stowarzyszenia Polskich Fotografów Lotniczych Air-Action. Hesja jest też autorem zdjęć do jedynego w Polsce tak obszernego albumu poświęconego pokazom lotniczym „Air Show”, którego wydawcą jest Wojskowy Instytut Wydawniczy. Na swoim koncie Krajniewski ma też trzy albumy fotografii lotniczej, wydane w ramach autorskiego projektu „Odloty hesji”.

rozmawiała Paulina Glińska

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony