Przejdź do treści
Paweł Faron, jedyny Polak biorący udział w Red Bull X-Apls
Źródło artykułu

Blog RedBull X-ALPS: Paweł Faron "Jestem pilotem, chcę latać"

Jedyny Polak biorący udział w najtrudniejszym rajdzie przygodowym świata właśnie teraz zalicza ostatnie wyczerpujące treningi. Od tej pory, aż do startu w Red Bull X-Alps będzie starał się maksymalnie wypocząć. Zapraszamy do lektury wpisu Pawła Farona, który na łamach blogu RedBull opowiedział o trasie zawodów i specyfice latania na paralotni w Alpach.

Trasa Red Bull X-Alps 2013 liczy sobie 1031 km w linii prostej. To bardzo dużo. Dotychczas na zawodach nigdy nie było tak długiej trasy. Dwa lata temu miała 860 km w linii prostej. Christian Maurer, który zwyciężył w 2011 roku, żeby dotrzeć do Monako pokonał 1700 km. Zakładam, że w tym roku będziemy musieli przebyć ponad dwa tysiące. To kawał drogi…

Na trasie jest wiele alpejskich szczytów, ale nie wszystkie musimy zaliczyć. Pierwszym z tych trudniejszych, na które musimy się wspiąć będzie Dachstein, a drugi to Zugspitze. Do Ortler, Matterhorn czy Mont Blanc musimy po prostu zbliżyć się na pewną odległość. Ten ostatni trzeba oblecieć od północy, a Matterhorn minąć w promieniu około 5 km od szczytu.

Najłatwiejszym z nich do pokonania będzie ten, który zaliczę w powietrzu. Na pewno łatwiej będzie mi z Dachsteinem, dlatego że byłem tam już parokrotnie i znam tę górę. Trudniej będzie z Zugspitze. Nigdy tam nie dotarłem. Nawet w czasie treningu nie zaliczyłem szczytu ze względu na śnieg, który tam topniał i zamieniał się w lawiny. Jeśli trzeba będzie pokonać go pieszo, nie będzie to dla mnie wcale łatwe.


 

Jeśli pokona się Matterhorn i Mont Blanc, to potem jest już „z górki”. W tamtej części Alp zazwyczaj jest dużo lepsza pogoda. Patrząc na historię Red Bull X-Alps, wszyscy piloci, którzy tam dotarli, potem zjawiali się także w Monako przelatując większość trasy. Pomimo zmęczenia, zawodnik niesiony emocjami, pokonuje drogę stamtąd do mety w jeden, góra dwa dni - w zależności od pogody. 

Przewidywanie pogody w Alpach to ciężka sprawa – nawet pomimo łatwo dostępnych prognoz, które dzisiaj można bez problemu znaleźć choćby w internecie. Dwa lata temu w okolicach Merano miałem przewagę rzędu 20 km nad grupą rywali. Szli za mną od dłuższego czasu. Ze względu na złą pogodę dzień był nielotny. Pod wieczór postanowiłem, że przejdę jeszcze kilka kilometrów w góry powiększając przewagę z nadzieją, że następnego dnia będę mógł szybciej wzbić się w powietrze. Rano okazało się, że w miejscu, w którym jestem, na niebie pojawił się cirrus odcinając słońce i termikę. 20 km za mną, gdzie znajdowali się tamci piloci panowała za to znakomita pogoda. Łatwo wystartowali, wzbili się wysoko pod powłokę chmur i lecieli sobie po grani. Ja musiałem poczekać dwie godziny. Dopiero gdy przelecieli nade mną cirrus zniknął i mogłem ruszyć w drogę. Pogodę nie do końca da się przewidzieć i trzeba mieć przy tym odrobinę szczęścia.


Paweł Faron


Najlepiej chodzi mi się wieczorami, dlatego że jest chłodniej. Poza tym rano człowiek wolniej się zbiera. Pierwsza godzina marszu o poranku jest makabryczna, gdy po poprzednim dniu wciąż bolą nogi. W ciągu dnia organizm się przyzwyczaja. Do latania najlepsza pogoda jest wtedy, kiedy świeci słońce i nie ma wiatru. Najlepiej jeśli do tego są cumulusy, czyli chmury pięknej pogody. One pokazują, w którym miejscu mamy noszenia. Są zwieńczeniem kominów termicznych. Paralotnia jest jak szybowiec. Najpierw zyskuje pewną wysokość, a potem ją traci, podczas gdy my możemy przelecieć pewien odcinek. Jego długość wynika z doskonałości naszego sprzętu. Na naszych z wysokości kilometra pokonujemy około 10 km w poziomie. W Alpach zdarzają się chmury na wysokości 4 albo nawet 5 tysięcy metrów, choć bardzo rzadko. Teoretycznie dałoby się przelecieć wiele kilometrów po jednym wznoszeniu. Jednak to tak nie działa. Trzeba pamiętać, że są jeszcze różne rodzaje wiatrów, a także prądy zstępujące, w których bardzo szybko tracimy wypracowaną wcześniej wysokość.  

Bardzo bym chciał żeby pierwsze dni zawodów były lotne. Mocno wierzę w to że się uda i będę mógł na początku polatać. Myślę, że jeśli tak się stanie, to potem będzie łatwiej. W regulaminie jest zapis, który mówi o tym, że codziennie odpada ostatni zawodnik. Czasem można mieć niefart - pójść w złą stronę, zgubić się. Wtedy odpada się z wyścigu. Bardzo nie chciałbym takiej sytuacji. Ja jestem pilotem, zależy mi na tym żeby móc latać. Na pewno lepiej poradzę sobie w powietrzu niż idąc po ziemi.


Paweł Faron



Czytaj także: 
Blog Red Bull X-ALPS: Paweł Faron o swoich przygotowaniach

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony