Przejdź do treści
Źródło artykułu

Blog Piotra Lipińskiego: 777/787

W życiu pilota na pewno jest parę typów samolotów, które są szczególnie bliskie jego sercu. Czy to typ, na którym odbył swój pierwszy lot czy, na którym się wylaszował, a może to ten, na którym teraz lata? No i są zawsze te niedoścignione dla większości z nas marzenia jak Concorde, Mustang czy może coś zupełnie „od czapy” jak wahadłowiec. W końcu każdy ma ochotę na coś innego.

Mi akurat przypadł do gustu Grumman Tiger, na którym sporo latałem, Piper Aerostar, na którym wykonałem zaledwie parę lotów, potem był i jest DC-3, gdzie wszedłem tylko parę razy na pokład, ale zawsze podziwiałem tą maszynę z ziemi, a z drugiej strony samolotowego spektrum to 727 oraz 777. Trochę duży rozrzut, ale ma to jakieś wytłumaczenie. 727 często latały nad domem i urzekła mnie mechanizacja skrzydła. Skrzydło wręcz się rozjeżdżało na wszystkie strony, a nauczenie się nazwy wszystkich klap i slotów trochę mi zajęło czasu. Potem o tym samolocie poczytałem, a mój pierwszy instruktor też powiedział na jego temat parę słów, jako że latał na nim jako F/E, a potem F/O. F/E to Flight Engineer czyli po "naszemu" mechanik pokładowy. Pomimo, że budowa kokpitu 727 jest taka sama jak 737, to ten samolot posiadał trzy stanowiska pracy, tak jak późniejsze wersje 707.

Mając już PPLke i ok 300 godzin, jak zawsze dzięki uprzejmości innych udało mi się wkręcić na symulator 727 na JFK nieistniejącej juz firmy TWA. Zanim jednak usiadłem za sterami 727 "dostałem" godzinę z plusem za sterami 747-100. Podano mi prędkości do startu, chowania klap i tyle. Kołowanie pierwszy raz na FFS (Full Flight Simulator) robi wrażenie. Czuć wypukle lampki pod kolami, wejście w zakręt a za oknem znany widok JFK. Start był prosty. Moc startowa, poczekać na prędkość Vr i do góry! Podwozie do góry, rozpędzamy sie, chowamy klapy i za niespełna minutę wszystko z powrotem wywalamy. Szybki krąg i konwojer, czyli lądowanie bez zatrzymania się i znów do góry. Samolot był jak bajka. Majestatyczny, chodził za ręką i lądowania nawet dobrze wychodziły. Byłem z siebie dumny! Potem przyszedł czas na 727. W porównaniu do Jumbo, kokpit trochę jak w bombowcu, ale przyrządy podobne. Znów krotki briefing i dalej! Początek ok. W pitchu 727 jest trochę bardziej "narwany" i na lotki szybciej reaguje, ale poprawny. Na podejściu już jest bardziej "nerwowy", a samo lądowanie... szkoda gadać. Wszystko wyglądało ok w jednym momencie, a potem ledwo mogłem utrzymać skrzydła w poziomie. Zresztą trudno to coś było nawet lądowaniem nazwać. Każde następne podobnie się kończyło lub nawet go-aroundem czyli przejściem na drugi krąg. Z symulatora wyszedłem lekko zdruzgotany. Moj ulubiony 727... nadal go bardzo lubię i bardzo doceniam załogi na nich latające.

777 za to "rodziły" się wraz z moim rosnącym zainteresowaniem całą branżą lotniczą. Co tydzień czekałem w bibliotece na najnowsze wydanie Aviation Week and Space Technology (Amerykański odpowiednik Flight International). Pamiętam jak powstały pierwsze zatwierdzone projekty 777 i "go ahead" do budowy. Potem go budowali, a ja kończyłem szkołę. Pierwszy lot i testy 777, a ja już byłem na studiach. I wreszcie pierwsze spojrzenie na kolosa... 1997 rok, wczesna wiosna i w VIE (Wiedeń) ATRkiem 72. Postawiono nas tuż obok Malezyjskich 777. Nówka sztuka i …czy już mówiłem jaki to ogromny samolot? Z kapitanem popędziliśmy do schodów. Szefowa nie zgodziła się, aby "młodsza" koleżanka nam towarzyszyła. Szkoda, ale cóż... Na schodach przywitała nas załoga i zaprosiła do środka. Parę fotek w kokpicie, podziękowanie i musimy lecieć dalej. Długo byłem pod wrażeniem... nawet do dzisiaj jestem. Mam paru kolegów, którzy latają na 777 i wręcz je uwielbiają. Załogi pokładowe też. Samolot stworzony do pracy. Kiedy "znalazłem" symulator 777 niedaleko naszego 787, doszedłem do wniosku, że może jednak uda nam się coś zobaczyć...

Type Rating 787 ma być common z 777. Czyli jedno gruntowne szkolenie na jeden z tych samolotów i tylko przeszkolenie na "różnice" załatwia możliwość latania na 777 i 787 równocześnie. Ale czy są jednak aż tak duże podobieństwa? Poczekaliśmy do momentu kiedy 787 przestał być dla nas jedną wielką zagadką i zgłosiliśmy się na 2 godziny FFS 777. Kokpit znajomy. Z wyglądu 767/737, ale systemy raczej 787. Hmmm... może być ciekawie. Uśmiech od ucha do ucha i nie tylko mój, ale też i Krzysztofa - czyli drugiego kapitana, który męczył się ze mną na 787. Znów briefing i od razu odnajdujemy się w nowym samolocie. ECL (Electronic Check List), systemy, FBW (Fly By Wire) - wszystko znajome. 777 są dużo większe od 787, tym bardziej, że to była wersja -300 z największymi możliwymi silnikami GE90. Wysoko się siedzi, a rotacja do startu powolna jak w 747. Za nim się podwozie główne oderwie od pasa jest się juz bardzo wysoko. Na sterach ciut lżejszy od 787 i nie ma HUDa. Robimy parę ILSów - w tym - na jednym silniku. Są go-aroundy i awaria przy starcie bez TAC (Thrust Asymmentry Compensation - w 787 jest TAP czyli Thrust Asymmetry Protection i zupełnie inaczej to działa) czyli pomocy komputera. Czuć olbrzymi nadmiar mocy. 777 to jest to! Dwie godziny szybko mijają, a my do wieczora przeżywaliśmy jak fajnie było.

Czas jednak zejść na ziemię i zająć się Dreamlinerem. Egzamin końcowy szybko się zbliża. Codziennie 4 godziny FFS plus briefingi przed i po sesji. Dodatkowo, mamy swoje briefingi wieczorami skacząc po check listach i systemach. Po ponad miesiącu naprawdę ciężkiej pracy, jesteśmy zmęczeni. Nie pamiętam tak intensywnego kursu. Niby łatwy samolot w lataniu (o to chodzi), ale ilość nowości jest olbrzymia. Czasem czegoś nie rozumiemy i prosimy o pomoc instruktorów. Niesamowici goście. Następnego dnia dostajemy dokumentacje, która szybko daje odpowiedzi na wcześniejsze pytania. Jak tu dobrze zrobić HUD "raw data" ILS approach, czyli podejście bez żadnej pomocy FD (Fligh Directora) AT (Auto Throttle) na jednym silniku. Parę dobrych wskazówek i Alleluja! Rombik nawet nie wyjdzie poza 1/4 jednej kropki odchyłu. Trzeba tylko pamiętać, że to, co widzimy na HUD, ma niesamowitą dokładność i najlepiej niech samolot sam sobie leci... Zresztą zobaczcie to na filmie:





Ok, kiedy pierwszy, drugi i trzeci raz patrzyłem się na HUD też niewiele mi to mówiło. Ale z czasem da się i to spokojnie opanować.

W porównaniu do szkolenia, sam egzamin był spokojny. Znana wcześniej trasa i pogoda. Oczywiście niespodzianki po drodze muszą być, a my musimy się nimi zając. Stres jest, jak to przy każdym ważnym egzaminie i każdy chce wypaść jak najlepiej. Prawie 5 godzin latania, ileś tam różnych podejść w rożnych konfiguracjach i wreszcie ostatnie kołowanie. "Congratulations Gentleman" słyszymy zza pleców. Świat ma następnych certyfikowanych pilotów 787. Jeszcze ostatni briefing - i szansa, aby jeszcze czegoś się nauczyć. Potem papierki i jesteśmy wolni... Trochę dziwnie tak po pięciu tygodniach nagle nie trzeba myśleć o samolocie...

Doszliśmy do wniosku, że było to najbardziej upchane wiedzą szkolenie, jakie do tej pory przechodziliśmy. Bardzo dobrze zorganizowane i przeprowadzone, ale samemu też trzeba było się bardzo przyłożyć. Samolot poznaliśmy naprawdę dobrze, ale jest też świadomość, że wiele nauki wciąż przed nami. Nowy samolot to nowe wyzwania i nowy stres. Ale to wszystko jeszcze przed nami. Teraz czas się pakować, bo dzieci codziennie wypominają przez telefon ze strasznie tęsknią... ja też tęsknie...

Przy okazji parę filmików ze szkolenia:













FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony