Moje pierwsze wodowanie
Miejsce akcji : duży zalew o szerokości około 1500 metrów, czas około 19.30, lipiec 2011. Występuje dwóch pilotów PPG. Każdy z nas pewnie się zastanawia co by było gdyby… no właśnie. Mam już tą przygodę za sobą. Dwóch pilotów umówiło się na wspólny przelot na odległość około 60 km, ale ze zwiedzaniem okolic planowano czas przelotu do dwóch godzin. Zatankowano do pełna, ustalono łączność radiową , wysłano przodem serwis naziemny i w górę.
Widoki piękne, łączność działa, pokazuję koledze swoje okolice, ogólnie sielanka. Jako, że nie planowałem przelotu nisko nad wodą uznałem, że automatycznej kamizelki ratunkowej nie zabiorę bo niby po co. Oczywiście widok narciarza wodnego , pięknych jachtów sprowokował mnie do “kozaczenia” nad wodą i niskiego latania. Kolega wolał oglądać moje popisy z większej wysokości, ale oczywiście po chwili zdecydowaliśmy się na dalszy lot w kierunku, w którym podążał serwis naziemny. Delikatnie wchodzę na większą wysokość, dla ciekawych -na zaciągniętych trymerach na samostatku, czyli bez używania pełnej mocy silnika no i na wysokości około 50 -70 metrów zdechł silnik .
Próbuję w locie odpalić, ale nie idzie. Nie wesoło… Wkoło las lub woda albo druty. Jest wysepka, a raczej płycizna porośnięta trzciną czy czymś takim, co bardziej przypominało pałki wodne. Znak, że nie głęboko i jakieś łódki są w miarę blisko. No i wodowanie, wody do piersi czyli około 1,40-1,50. Cała przygoda skończyła się bez uszczerbku na zdrowiu, żadnych sińców, czy poważniejszych obrażeń.
A teraz o zachowaniu sprzętu i wrażeniach ogólnych.
Jestem już dużym chłopcem i w moim życiu był okres, kiedy zajmowałem się ratownictwem wodnym (byłem czynnym ratownikiem), więc woda budzi we mnie respekt, ale nie strach i zdecydowanie powtórzyłbym lądowanie w szuwarach niż np. w lesie.
Po analizie lądowania dochodzę do wniosku, że należałoby wodować na pupę czyli nogi jak do speeda, bo lądowanie na nogi powoduje automatycznie, że impet pcha na twarz i leżymy na brzuchu , przynajmniej tak było w moim wykonaniu.
Skrzydło zgodnie ze standardami samostatków poszło do przodu i upadło wlotami na szuwary i wodę, nie próbowało zatonąć.
Silnik w wersji ze zbiornikiem na dole. Po zużyciu około 3-4 litrów paliwa zbiornik wypierał do góry, ale to nie problem. Fajnie, że zaopatrzony w zaworek zwrotny, który rzeczywiście zapobiegł rozlewaniu się benzyny po powierzchni.
Pływalność napędu raczej neutralna, nie jest to tak, że ciągnie gwałtownie na dno.
Po przybyciu do domu okazało się, że silnik suchy i na razie brak przyczyny awarii. Zbiornik i cała reszta utrzymywała go w miarę w suchym stanie. Jest u producenta na przeglądzie i zobaczymy co było przyczyną awarii.
Śmigło całe, kosz cały. Kosz uległ troszkę uszkodzeniu (wymienię na nowy) podczas próby transportu – przywiązaliśmy go do relingu i się trochę skrzywił. Następnie wyciągnęliśmy go na łódkę. Napęd waży o wiele więcej gdy uprząż namoknie!
Podczas przygotowywania napędu do transportu do producenta zauważyłem, że zaworek zwrotny zbiornika z paliwem pobrał około 100 ml wody, którą oczywiście usunięto.
Radio Yaesu VX-7R bez szwanku działa cały czas – warto było wydać kasę na wodoszczelne. Duży problem z łącznością – nam się udało, bo kolega nie widział co się ze mną stało – po chwili już wiedział, że nic mi nie jest, ale tak bez łączności??? Panika i Bóg wie co jeszcze.
GPS – Oregon 550 – po 10 minutach w wodzie, a był przywiązany do uda zameldował brak kontaktu z satelitą. Kask z łącznością firmy Navcom dał radę czyli przejściówką , słuchawki działały. Telefon Nokia E-52 niestety do wyrzucenia dobrze, że mam zgrane kontakty, ale oczywiście nie komplet. Na ratunek przypłynęło miłe małżeństwo na jachcie, które chętnie udostępniło komórkę, ale jaki to cholera był numer??? Przecież wszyscy mamy zapisane numery pod imionami bądź nazwiskami i cudza komórka jest do bani!! Jak zawrócić serwis naziemny, skoro tylko ja mam ten numer telefonu a kolega nie???
Ogólnie problem z łącznością z najbliższymi, bo co by było gdybym leciał sam i bez łączności? Może bym czekał do zimy, aż lód ściągnie.
Już nabyłem wodoszczelnego Samsunga. Cegła – bo cegła, ale będę mógł w razie co z wody zadzwonić.
Na tą chwilę napęd jest u producenta na dokładnym przeglądzie.
Całe zdarzenie nie było takie straszne jak sobie wyobrażałem i wszystko się szczęśliwie zakończyło.
Leszek Klich
Komentarze