Wojsko: incydent z Tu-154M nie był poważny
Kupracz dodał, że nie było zagrożenia.
Według "Polityki" 17 lutego polski Tu-154M o numerze 102 – podobny do tego, który rozbił się w kwietniu 2010 r. pod Smoleńskiem - "nie uległ wypadkowi prawdopodobnie tylko dzięki temu, że jeden z członków załogi wykazał się refleksem". Tygodnik powołuje się na raport komisji badającej ten incydent, rozmowy z lotnikami z 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, do którego należy maszyna oraz kontrolerami lotów z Mińska Mazowieckiego.
Rzecznik Dowództwa Sił Powietrznych ppłk Robert Kupracz potwierdził w czwartek w rozmowie z PAP, że 17 lutego tupolew odbywał loty szkoleniowe, m.in. z wykorzystaniem lotniska w Mińsku Mazowieckim. Po zakończeniu lotu, zgodnie z procedurami, przejrzano rejestratory kontroli lotu.
"W trakcie tego przeglądu stwierdzono pewne nieprawidłowości, w związku z tym dowódca 36. specpułku powołał komisję do zbadania tego incydentu lotniczego. Komisja zaliczyła to zdarzenie do kategorii +incydent zwykły+. To już świadczy o tym, że nie ma mowy o tym, by mogło dojść do katastrofy, dlatego że gdyby była taka realna groźba, to wtedy kategoria tego zdarzenia brzmiałaby +poważny incydent lotniczy+" - powiedział Kupracz.
Jego zdaniem decyzja komisji świadczy o tym, że doszło do błędu pilota, "który mógł się wydarzyć podczas lotów szkoleniowych". O jaki konkretnie błąd chodzi, tego ppłk Kupracz nie podał, ponieważ karta badania incydentu lotniczego jest dokumentem zastrzeżonym.
Według "Polityki", lotnicy ćwiczyli w Mińsku Mazowieckim starty i podejścia do lądowania. Za sterami siedzieli kursant, który pilotował maszynę oraz instruktor, który dowodził całą załogą i pomagał szkolącemu się oficerowi. "Podczas jednego ze startów pilot-instruktor popełnił błąd. Na niewielkiej wysokości, bo ledwie kilkudziesięciu metrów nad ziemią, przy zbyt małej prędkości i przy wysuniętym podwoziu, +schował+ klapy w skrzydłach. W ten sposób samolot zaczął niebezpieczne tracić siłę nośną" - napisał tygodnik. Według rozmówców "Polityki" groziło to rozbiciem maszyny.
Tygodnik pisze, że w krytycznej sytuacji przytomnością umysłu wykazał się technik pokładowy, który tuż po tym, gdy instruktor popełnił błąd, miał krzyknąć: "Co z podwoziem!?". Dopiero wtedy pilot-instruktor zreflektował się i błyskawicznie przestawił klapy, zwiększając siłę nośną maszyny.
Tygodnik twierdzi, że dowództwo 36. specpułku chce utajnienia raportu z incydentu. (PAP)
ral/ bos/ jra/
Komentarze