Trwa trzeci lot testowy na Tu-154M
Eksperyment odbywa się w pobliżu lotniska wojskowego w Mirosławcu.
"Sprawdzane są kolejne elementy, które mogłyby mieć wpływ na ostatnie sekundy lotu tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem" - powiedziała PAP Woźniak.
Jak dodała, eksperyment potrwa prawdopodobnie do godzin popołudniowych.
Rzecznik Dowództwa Sił Powietrznych ppłk Robert Kupracz powiedział PAP, że Tu-154M wystartował z Warszawy minutę przed godz. 8 rano. Lot testowy ma się odbywać "w rejonie lotniska wojskowego należącego do Sił Powietrznych". Kupracz nie chciał ujawnić, o które lotnisko chodzi.
Jak ustaliła PAP, samolot poleciał w rejon lotniska w Mirosławcu. Potwierdził to mjr Bogdan Ziółkowski, oficer prasowy 12. Komendy Lotniska w Mirosławcu: "Maszyna przyleciała w nasz rejon ok. godz. 8.25" - zaznaczył. Nie chciał jednak powiedzieć, czy planowane jest lądowanie tupolewa ani kiedy maszyna ma opuścić rejon lotniska.
Z kolei rzecznik prasowy 3. Skrzydła Lotnictwa Taktycznego w Powidzu kpt. Włodzimierz Baran zaznaczył, że tupolew w czwartek nie będzie latał nad lotniskiem w tej miejscowości. Oba poprzednie eksperymenty odbywały się właśnie w rejonie tej bazy. "Nie mamy informacji o rezerwacji przestrzeni powietrznej w pobliżu Powidza" – dodał rzecznik.
Dwa poprzednie loty testowe odbyły się w kwietniu. Pierwszy w okolicach lotniska w Powidzu, drugi w pobliżu kilku lotnisk wojskowych: w Powidzu, Poznaniu-Krzesinach i Świdwinie. Członkowie komisji, której przewodniczy szef MSWiA Jerzy Miller, po ich zakończeniu nie chcieli ujawniać żadnych szczegółów. Woźniak zapewniała, że drugi test nie oznacza, że pierwszy się nie powiódł, a że sprawdzane są kolejne elementy.
Członkowie komisji wcześniej mówili, że eksperyment na Tu-154M 102 ma wykazać m.in. czy załoga samolotu numer 101, który uległ katastrofie, miała dość czasu na przerwanie zniżania i bezpieczne poderwanie samolotu, by odejść na drugi krąg bądź odlecieć na lotnisko zapasowe, a jeśli tak, to odpowiedzieć na pytanie, dlaczego to się nie udało.
Z odczytanych z czarnych skrzynek rozmów załogi wynika bowiem, że kapitan Arkadiusz Protasiuk na ok. 20 sekund przed katastrofą wydał komendę "odchodzimy". Zdaniem polskich ekspertów był to wystarczający czas na wyprowadzenie samolotu, piloci jednak nie zdołali tego zrobić.
W opinii części ekspertów z zakresu lotnictwa, podchodzenie w Smoleńsku do lądowania "w automacie" było niezgodne z procedurami. Według nich samolot może bowiem automatycznie przerwać lądowanie tylko wtedy, gdy na lotnisku jest system naprowadzania samolotów ILS, a takiego w Smoleńsku nie było.
Zdaniem płk. Edmunda Klicha, który był polskim przedstawicielem akredytowanym przy badającym katastrofę Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym (MAK), eksperyment na tupolewie ma m.in. wyjaśnić, czy załoga użyła systemu automatycznego przerwania podejścia i odejścia na bezpieczną wysokość.
"Na rejestratorach nie było żadnego znaku, że naciśnięto przycisk +uchod+ (automatycznie przerywa schodzenie i rozpoczyna nabieranie wysokości przez samolot - PAP). Większość specjalistów twierdziła, że naciśnięcie tego przycisku nie daje żadnego znaku na rejestratorze. Daje go dopiero aktywacja systemu automatycznego odejścia. Dopiero eksperyment ma wyjaśnić, że coś takiego zostało uruchomione" - mówił w ub. tygodniu płk Klich.
Minister SWiA Jerzy Miller mówił wielokrotnie, że prace komisji nie zakończą się, dopóki nie zostanie przeprowadzony eksperyment na drugim tupolewie. Już w kwietniu informował, że komisja jest na etapie podsumowywania prac i można spodziewać się końcowego raportu "w maju, a może w czerwcu", chyba że strona rosyjska przekaże Polsce dokumenty, o które komisja wcześniej występowała.
Ogłoszony w styczniu raport MAK Federacji Rosyjskiej do bezpośrednich przyczyn katastrofy zaliczył zignorowanie ostrzeżeń systemu TAWS, który głosowo ostrzegał o bliskości ziemi i nakazywał poderwanie samolotu.
Patrycja Rojek-Socha, Rafał Lesiecki (PAP)
pru/ ral/ pz/ mag/
Komentarze