Powrót z misji bojowej po 68 latach
Bombowiec B-17 "Latająca Forteca", który 68 lat przeleżał w bagnie na Nowej Gwinei po zestrzeleniu go przez Japończyków, powrócił w piątek do Kaliornii.
Czterosilnikowa maszyna, wyprodukowana przez koncern Boeinga w listopadzie 1941 r., wystartowała z bazy w Kalifornii, wkrótce po japońskim ataku na Pearl Harbor 7 grudnia tego roku i po międzylądowaniach na wyspach Pacyfiku dotarła do Australii.
Bombowiec został zestrzelony już podczas pierwszej misji bojowej na pozycje wojsk japońskich na Nowej Gwinei 23 lutego 1942. Kapitanowi Fredowi Eatonowi udało się wylądować "na brzuchu", czyli bez wysuwania podwozia, na tropikalnym bagnie. Z dziewięciu członków załogi nikt nie zginął. Udało im się przeżyć wojnę.
Na wrak bombowca, który doznał tylko niewielkich uszkodzeń i zachował prawie całe wyposażenie, natrafiła w 1972 r. ekipa australijskich wojsk lotniczych. Maszyna z okresu II wojny światowej szybko stała się obiektem pożądania licznych kolekcjonerów historycznych samolotów.
Jeden z nich, Amerykanin David Tallichet, rozpoczął starania o uzyskanie praw do maszyny już w latach 80. ub. wieku, ale nie dożył ich szczęśliwego finału. Starania kontynuował jego przyjaciel, biznesmen z Pensylwanii Fred Hagen. Przetransportowanie maszyny do USA utrudniał trudno dostępny rejon, w którym się znajdowała oraz trudności biurokratyczne stwarzane przez władze Nowej Gwinei.
W końcu B-17 dotarł do Long Beach, w Kalifornii w ub. miesiącu. Koszt jego odzyskania ocenia się na 1,5 mln dolarów.
W piątek kadłub samolotu, który został nazwany "Swamp Ghost" (Duch bagien) został po raz pierwszy pokazany publicznie. Nie doczekał jednak tej chwili ostatni żyjący członek załogi, bombardier Richard Oliver, który zmarł w sierpniu.
"Wiem, że to jest szczęśliwy dzień dla Dicka. Bardzo chciał to zobaczyć, ale niestety tak się nie stało" - powiedziała jego 89-letnia wdowa Linda Oliver, z Tiburon, w Kalifornii.
Czterosilnikowa maszyna, wyprodukowana przez koncern Boeinga w listopadzie 1941 r., wystartowała z bazy w Kalifornii, wkrótce po japońskim ataku na Pearl Harbor 7 grudnia tego roku i po międzylądowaniach na wyspach Pacyfiku dotarła do Australii.
Bombowiec został zestrzelony już podczas pierwszej misji bojowej na pozycje wojsk japońskich na Nowej Gwinei 23 lutego 1942. Kapitanowi Fredowi Eatonowi udało się wylądować "na brzuchu", czyli bez wysuwania podwozia, na tropikalnym bagnie. Z dziewięciu członków załogi nikt nie zginął. Udało im się przeżyć wojnę.
Na wrak bombowca, który doznał tylko niewielkich uszkodzeń i zachował prawie całe wyposażenie, natrafiła w 1972 r. ekipa australijskich wojsk lotniczych. Maszyna z okresu II wojny światowej szybko stała się obiektem pożądania licznych kolekcjonerów historycznych samolotów.
Jeden z nich, Amerykanin David Tallichet, rozpoczął starania o uzyskanie praw do maszyny już w latach 80. ub. wieku, ale nie dożył ich szczęśliwego finału. Starania kontynuował jego przyjaciel, biznesmen z Pensylwanii Fred Hagen. Przetransportowanie maszyny do USA utrudniał trudno dostępny rejon, w którym się znajdowała oraz trudności biurokratyczne stwarzane przez władze Nowej Gwinei.
W końcu B-17 dotarł do Long Beach, w Kalifornii w ub. miesiącu. Koszt jego odzyskania ocenia się na 1,5 mln dolarów.
W piątek kadłub samolotu, który został nazwany "Swamp Ghost" (Duch bagien) został po raz pierwszy pokazany publicznie. Nie doczekał jednak tej chwili ostatni żyjący członek załogi, bombardier Richard Oliver, który zmarł w sierpniu.
"Wiem, że to jest szczęśliwy dzień dla Dicka. Bardzo chciał to zobaczyć, ale niestety tak się nie stało" - powiedziała jego 89-letnia wdowa Linda Oliver, z Tiburon, w Kalifornii.
Źródło artykułu
Komentarze