Jest takie miejsce na mapie...
EPZR, sierpień 2012 …
Jest taki zakątek, który szybowcową teraźniejszość splata z jej historią, pierwsze szkoły szybowcowe z najwyższymi współczesnymi trofeami w szybownictwie, a oprócz tego stale towarzyszy mu piękno przyrody, majestat unoszenia się wśród chmur lub nad górskimi zboczami oraz klimat radości oczekiwania na kolejny lot wśród osób mających podobne odczucia i zamiłowania. Tym miejscem, oznaczonym na lotniczej mapie jako EPZR, jest Górska Szkoła Szybowcowa AP „Żar”
Potwierdza się maksyma: „Żar – tu się lata”, jaką można wyczytać na niektórych koszulkach. A ja dodam: Żar – tu się oddycha, tu się żyje lotnictwem! Od momentu zakwaterowania w budynku Szkoły Szybowcowej, gdzie z okien pokoi roztacza się widok na opadającą ku Sole murawę lotniska.
Szybko zanikają poranne mgły nad Międzybrodziem Żywieckim. Prześwituje już słońce! Smaczny posiłek na miejscu w stołówce ze wspaniałą panoramą na otoczenie dopełnioną zdjęciami szybowcowymi na ścianach. A potem zbieganie ku hangarom mijając kilka unoszących się w powietrzu modelików, jakimi zajmowałem się w młodości. Zapach skoszonej trawy, widok na góry i jeziora. Pierwszy dzisiaj odgłos zapalanego silnika samolotu. Chce się żyć! Za chwilę wytoczone z hangaru jasne szybowce z gracją kontrastują z ciemnym tłem Magurki. Krzątanina. Na „kwadracie” jest już radio, dyrektor Szkoły pilot instruktor Bogdan Drenda, szef wyszkolenia pilot instruktor Lesze Żabicki, grupka uczniów i pilotów. I teraz powaga. Dyrektywy, ostrzeżenia i prognozy. Kto, na czym, z kim leci i jakie ma zadania. Wypełnianie PDT-ów.
Holownik uruchamia ładna dziewczyna, precyzyjnie i pewnie wykonująca podniebne manewry. I już niektórzy są w powietrzu. Gdzie i jak nosi? Leszek przydziela mnie do lotu z instruktorem – zawodowo: kapitanem Boeingów.
Po wyczepieniu lot w kierunku Skrzycznego. Jest noszenie! Osiągamy 1900m nad poziomem startu. Padają znane komendy: patrz na maskę! koordynuj stery! Tym razem jednak po raz pierwszy zamiast kulkę chyłomierza na tablicy przyrządów śledzę nalepionego na owiewkę „icka” i dostosowuję wychylenia sterów według uwag Instruktora, a potem czynności te wykonuję samodzielnie. Dotychczasowe szkolenie wraz z tym elementem daje szybko rezultaty! Zakręty i położenie maski (a tym samym prędkość) stają znacznie poprawniejsze. Nie muszę więc tak często spoglądać na zegary, a za to swobodniej obserwuję otoczenie i lepiej panuję nad maszyną. Podziwiam więc kształty chmur, ich kulisy i przesuwające się w pobliżu opary, dostrzegam inne szybowce, zarysy gór i szczegóły.
Tam jest Babia Góra. Tam zaś Klimczok! A tu Barania Góra! Co jest wyższe, Skrzyczne, czy Barania Góra? A widzisz budynek schroniska? Pod nami Żywiec, widać też lotnisko w Bielsku, a przed nami Szczyrk. Tam natomiast znajduje się pole dogodne do lądowania. Z uwagą przyglądam się miejscom wskazywanym przez Instruktora. Latanie przestało być zmaganiem się z szybowcem. Jest spełnianiem marzeń. Delikatne ruchy dyrygują lotem niczym siłą woli. Leć pod tamtą chmurę! potem spróbujmy nad Magurkę! Trzymaj się nad granią! Widzisz Przegibek? Przeskok nad doliną Soły. Przesuwaj się nad Jaworzyną, Kiczerą, a potem nad Żar! Esujmy! Ile już latamy? Ponad 3 godziny! Leć do strefy! Lądujemy! 3h19’. Ten lot będzie mi już stale towarzyszył.
O godzinie 17.00 powitanie Mistrza.
Gra kapela. Przemówienia. Sebastian Kawa pojawia się na terenie macierzystego lotniska – Żaru – otoczony rodziną i przyjaciółmi, z kolejnymi pucharami zwycięzcy, tym razem tegorocznych szybowcowych mistrzostw świata w Teksasie. Radość. Opowieści ciągną się do późnych godzin. Bo „Żar” – tu się lata, tu się żyje lotnictwem. I tu wyrastają mistrzowie!
Wojciech Szeligiewicz
Komentarze