Puchar Gordona Bennetta 2018: "Wolę zwycięstwa zakłócała ciągła walka z własnym organizmem…"
O zwycięstwie w Pucharze Gordona Bennetta 2018, o przygotowaniach do imprezy i jej przebiegu, trudach długotrwałych lotów balonem, a także organizacji życia w koszu, z Jackiem Bogdańskim, członkiem załogi POL-2, która wygrała zawody o Puchar Gordona Bennetta w 2018 r., rozmawia Marcin Ziółek.
Marcin Ziółek: Puchar Gordona Bennetta to jedna z najbardziej prestiżowych imprez lotniczych świata i do tego najstarsza. Polskie tradycje w tej dyscyplinie sięgają okresu międzywojennego, kiedy to też osiągaliśmy największe sukcesy. W 2018 r. w sumie niespodziewanie, ale w pełni zasłużenie, odnieśliśmy kolejny...
Jacek Bogdański: Puchar Gordona Bennetta to są najstarsze zawody lotnicze na świecie, nie tylko balonowe, ale w ogóle lotnicze. Są rozgrywane od 1906 r. z przerwami tylko na wielkie wojny. Wygranie tych zawodów jest wielkim honorem, a dokonanie tego trzykrotne z rzędu oznacza przejęcie pucharu na własność. W latach trzydziestych po zwycięstwach Hynka i Burzyńskiego przejęliśmy puchar i jest on w tej chwili najcenniejszą pamiątką Aeroklubu Polskiego. Od czterech lat z Mateuszem Rękasem i całą naszą załoga naziemną budowaliśmy zespół mający pomóc załodze balonu Orzeł Biały osiągnąć ten sukces. Nasze wysiłki zostały nagrodzone. Udało się...
MZ: Założeniem zawodów jest pokonanie jak największej odległości w linii prostej...
JB: Reguły zawodów są niezwykle proste. Liczy się odległość w linii prostej od miejsca startu do miejsca lądowania. Przy czym nie można lądować na wodzie, tak samo jak nie można wlatywać w strefy zakazane albo poza obszar mapy. W tegorocznych zawodach obszar mapy obejmował praktycznie całą Europę, poza terytorium Rosji, Ukrainy, Białorusi, Islandii i Kosowa. Tam jest trochę niebezpiecznie albo nie ma odpowiednich do tego przepisów i dlatego tam się nie lata. Warto przypomnieć, że 15 lat temu nad Białorusią został zestrzelony balon z amerykańską załogą.
Część państw ma swoje własne regulacje dotyczące lotów balonami, np. Bośnia i Hercegowina nie wpuszcza w swoją przestrzeń nocą, a niektóre strefy we Włoszech wymagają przejścia poniżej pewnego poziomu, z kolei inne powyżej. Istotną pracę zrobiła FAI przygotowując te zawody, ponieważ praktycznie wszyscy kontrolerzy w Europie byli uprzedzeni o naszym locie. Z ciekawostek powiem, że na wysokości 4 tys. metrów przelecieliśmy dokładnie nad lotniskiem w Monachium, gdzie pod nami lądowały samoloty, a nad nami krążyły.
Jednym z najbardziej wzniosłych momentów w czasie tych zawodów jest start. Wszystkie balony, najczęściej w nocy albo tuż przed nocą wnoszone są na podium i z tego samego miejsca startują, mniej więcej co trzy minuty. Start odbywa się w ten sposób, że odważa się balon, czyli zdejmuje mu się trochę balastu, żeby poszedł on do góry. W tym momencie odgrywany jest hymn danego państwa. To niezwykłe przeżycie, łzy cisną sie do oczu. Chwilę potem włącza się transponder, nawiązuje się łączność i wyrzuca balast. Jeszcze słychać ostatnie ciche nuty hymnu, a po kilka minutach załoga jest zupełnie sama i panuje całkowita ciemność. Zaczynamy wyścig. Walczymy o zwycięstwo....
Zawody są organizowane zawsze przy pełni księżyca tak by można było w razie czego lądować w nocy nawet przy awarii oświetlenia.
MZ: Jak wyglądała Wasza współpraca z ATC i przelatywanie przez poszczególne FIR-y? Charakterystyka lotu balonu mogła powodować pewne niedogodności dla innych użytkowników przestrzeni powietrznej...
JB: Byliśmy w stałej łączności z ATC. Naszym obowiązkowym wyposażeniem jest transponder więc kontrolerzy widzą nasze położenie w przestrzeni. Jesteśmy zależni od pozwoleń, które możemy uzyskać więc nasza taktyka musi omijać strefy zakazane lub takie w które wlecenie balonem jest niemożliwe. Musimy więc wcześniej ustalać zezwolenia na wlecenie w przestrzeń tak by nie zakłócać latania innym użytkownikom. Kontrolerzy i korzystający z przestrzeni piloci uwzględniają specyfikę ruchu balonu, który może poruszać się tylko w kierunku wiatru.
MZ: Balony gazowe różnią się zdecydowanie od balonów na ogrzane powietrze, a dodatkowo Wasz został specjalnie zmodyfikowany. Proszę opisać jakie zmiany zostały wprowadzone…
JB: Tak, balon na którym latamy jest balonem nieco nietypowym i na świecie są jedynie dwa takie. Jest to konstrukcja firmy Cameron. Nasz balon jest nieco automatyczny. Co najważniejsze jego konstrukcja nie pozwala na mieszanie się wodoru z powietrzem. Balon ma pojemność 1000 m3, a gaz wewnątrz powłoki wraz ze wzrostem wysokości rozszerza się. Gdyby gaz nie miał ujścia mogłoby balon rozerwać. Starsze konstrukcje balonu mają otwarty specjalny rękaw na dole powłoki (appendix), który pozwala na odprowadzanie nadmiaru ekspandującego wraz ze wzrostem wysokości gazu. Nasz balon ma specjalny zawór w górnej części i pneumatyczny serwomechanizm uruchamiający upust gazu kiedy ciśnienie w powłoce wzrasta. Taka konstrukcja daje pewność nie mieszania się wodoru z powietrzem i jest dużo bezpieczniejsza.
Nasz balon wykonany jest z nylonu uszczelnionego od wewnątrz przewodzącą gumą, a od zewnątrz śnieżnobiałym poliuretanem, który ma odbijać promienie słoneczne, Nowoczesne balony gazowe są zawsze białe, po to, żeby zmniejszyć wpływ radiacji. Radiacja jest tak duża, że na wysokości 5 tys. metrów, gdzie temperatura wynosi od -15 do -20 stopni, jest od niej tak gorąco, że człowiek może się rozebrać do podkoszulki.
MZ: Jednak tak niskie temperatury powodowały duży dyskomfort w nieosłoniętym koszu balonu…
JB: Krytyczna była ostatnia noc. Długotrwałe przebywanie w tej samej odzieży zwiększyło wilgoć w jej warstwach. W konsekwencji wzrosło przewodnictwo temperatury, a przez to po pięćdziesięciu godzinach lotu zrobiło się naprawdę zimno. Nie mieliśmy się w co przebrać, bo żeby nie zwiększać naszej masy nie wzięliśmy nadmiaru ubrań.
Po pięćdziesiątej godzinie lotu, trzeciej nocy nadszedł taki moment, że zimno i zmęczenie zaczynało zwyciężać i człowiek myślał tylko o tym żeby wylądować. Wolę zwycięstwa zakłócała ciągła walka z własnym organizmem. To mija gdy balon znajdzie się wysokości dwóch tysięcy metrów i robi się cieplej. Walczy się sobą i to jest naprawdę walka. Warto dodać, że maksymalnie wznosiliśmy się na wysokość prawie 5700 m, a tam panuje dokuczliwe zimno.
MZ: Zwycięstwo w tegorocznej edycji Pucharu Gordona Bennetta to kolejne najwyższe trofeum zdobyte przez Polaków w sportach lotniczych w tym roku. Na ile przyczyniły się do tego umiejętności załogi, przygotowanie sprzętu, a na ile obrana taktyka?
JB: Procentowo taktyka i jej realizacja to 50%, a nawet więcej. Piloci muszą konsekwentnie ją realizować. Ważna jest też kwestia sprzętu, ale nie jest ona większa niż 10-15% ceny zwycięstwa. Plan taktyczny był perfekcyjnie (choć bardzo szybko) przygotowany. Sprzęt był przygotowany najlepiej jak było można. Masa balonu była bardzo odchudzona, a każda linka była trzy razy przemyślana.
Nasze zwycięstwo nie było przypadkowe. Wymyśliliśmy strategię, która polegała na tym, żeby bardzo długo wisieć nad Bernem i czekać na spływ wiatru z terenu Francji na wschód, a potem na północny wschód. Na odpowiedni wiatr czekaliśmy prawie trzydzieści godzin choć już wcześniej lekko zabierało nas na wschód. Lataliśmy trochę we Francji, trochę w Szwajcarii, potem powoli wiatr zaczął nas spychać w stronę Zurychu. Kilka załóg chciało zrobić podobnie, ale nie udało się im tego zrealizować. Dwa balony lądowały w Polsce, cztery we Włoszech, a reszta we Francji. To pokazuje, że jeżeli się inteligentnie wybiera kierunki wiatrów, jeżeli się słucha swojego sztabu meteo, a ten sztab wie co robi, to mimo przewagi w wadze nad innymi reprezentacjami można te zawody wygrać.
MZ: Jak Wam się udało zorganizować życie na tak małej powierzchni. Z pewnością kłopotliwe było układanie się do snu, nie wspominając o załatwianiu potrzeb fizjologicznych..
JB: Kosz miał wymiary 120 cm na 150 cm. Technika spania wymyślona przez fabrykę jest taka, że musimy otwierać specjalną klapkę w burcie kosza i wystawiać nogi na zewnątrz. Dzięki temu można było się w ogóle położyć. Natomiast tą technikę unowocześniliśmy i spaliśmy na podłodze. Ten pilot, który był na wachcie po prostu siedział na łóżku. Mieliśmy bardzo wygodny kosz, może trochę cięższy o 3 kg od konkurencji, ale wygoda przy takim długim locie jest niezwykle istotna.
Ta wygoda dotyczy również pewnych czynności fizycznych. Nie wdając się w szczegóły można powiedzieć, że wszystko jest balastem rozporządzalnym. Toaleta też! Trzeba się przezwyciężyć, żeby to zrobić przy kimś i dokładnie wtedy kiedy trzeba oddać balast. W odróżnieniu od alpinistów, nie możemy z potrzebą się schować za górkę. W czasie lotu panowało takie napięcie, że w zasadzie się nie spało, ani nie jadło. W ogóle nie chciało się jeść. Jedliśmy z musu, a jedzenie smakowało jak tektura.
Praktycznie ze sobą też nie rozmawialiśmy na inne tematy, niż te dotyczące lotu.
MZ: Tym bardziej zrozumiałe, że start w zawodach balonowych to ciągła adrenalina i do tego niesamowite widoki…
JB: Widoki są cudowne, niepowtarzalne, niezmącone jakimkolwiek hałasem.... To też trochę męczy więc jak już się napatrzyłem to siadałem na środku kosza i zajmowałem się myśleniem. Mateusz miał inną technikę przetrwania - przez cały czas oglądał świat. Trzeba dodać, że w wieku 28 lat jest on najmłodszym pilotem, który wygrał puchar Gordona Bennetta.
MZ: Jakie największe niebezpieczeństwa czyhają na załogę podczas takiego wyścigu?
JB: Przede wszystkim latamy na dużych wysokościach i najbardziej niebezpieczna jest awaria aparatury tlenowej, a jak wiadomo objawy choroby wysokościowej można przeoczyć.
Zmęczenie spowodowane wysokością towarzyszyło nam praktycznie przez cały czas. To oznaczało brak snu. Na te 58 godzin lotu spaliśmy może z 3 h, zrywami po 15 minut. Do tego panowała bardzo niska temperatura i oczywiście trzeba było zawsze pamiętać, że nad głową mieliśmy 1000 m3 wodoru, który jest gazem wybuchowym. Lądowanie też trzeba odpowiednio przygotować.
MZ: Technika lądowania zdecydowanie się różni od tej stosowanej na innych statkach powietrznych. Na ile udaje się kontrolować balon gazowy podczas takiego manewru?
JB: Lądowanie gazowcem trochę przypomina lądowanie samolotem. Wybiera się punkt i do tego punktu się przymierza i schodzi. Nie można się za bardzo rozpędzić, bo im bardziej balon jest rozpędzony to tym więcej traci balastu na wyhamowanie tego opadania. Na przykład wypełnionym balonie, przy opadaniu 1 m/s do hamowania wystarczą 4 kg balastu, a przy 5 m/s 90 kg!!! A więc, trzeba bardzo go pilnować, szczególnie pod koniec lotu gdy rozporządzamy bardzo małą ilością balastu
W ogóle prowadzenie balonu na ogrzane powietrze jest dużo łatwiejsze niż balonu gazowego. Balon gazowy wymaga cały czas uwagi, kalkulacji, myślenia i jeżeli chcemy bardzo daleko polecieć, to nie możemy tracić balastu i gazu, a musimy przecież realizować założoną taktykę.
MZ: Jak Pan wspominał, zmianę kierunku lotu uzyskuje się poprzez zmianę wysokości i wejście w strumień wiatrów wiejących w inną stronę. Nietypowe podczas lotu jest też to, że jedyne dźwięki jakie słychać to szum wiatru...
JB: Dokładnie tak. Lot następuje w całkowitej ciszy, która jest kompletna do tego stopnia, że jak lecieliśmy na Szwajcarią to z kilkudziesięciu kilometrów słyszeliśmy dzwonki krów. Z kolei nad niziną niemiecką, gdzie są duże tereny rolnicze, było słychać głośne rozmowy, szczekające psy, pianie kogutów, a lecieliśmy na wysokości 3 km.
W ogóle podróżowanie tym sprzętem można porównać do podróżowania Rolls Roycem, w całkowitej ciszy pokonujemy tysiące kilometrów. Jak się wpadnie w jakąś termikę lub chmurę to oczywiście buja, ale piloci, którzy są oswojeni z działaniem balonu gazowego mogą rozpoznać w której sytuacji należy interweniować, a w której nie. Tego trzeba się nauczyć, i ileś godzin przelecieć i ileś przygód przeżyć, żeby zrozumieć jak działa balon gazowy. A i tak nigdy człowiek nie wie, czy do końca wszystko zrozumiał. Musimy być bardzo krytyczni wobec siebie i bardzo pokorni wobec natury.
Koniec części pierwszej. W części drugiej m.in. o nietypowych zdarzeniach podczas lotów balonem, podziale zadań załogi balonu, wyposażeniu, które znalazło się na pokładzie, a także odpowiedź na pytanie czy balonem można wylądować w miejscu startu. Zapraszamy do lektury.
Komentarze