Przejdź do treści
Źródło artykułu

Puchar Gordona Bennetta 2018: "Jako balast wyrzucaliśmy jedzenie, picie, termosy i akumulatory..."

Druga część wywiadu Marcina Ziółka z Jackiem Bogdańskim, członkiem załogi POL-2, która wygrała zawody o Puchar Gordona Bennetta w 2018 r.


MZ: Jakie jeszcze nietypowe zdarzenia miały miejsce podczas Waszych lotów?

JB:
Przytoczę zdarzenie, które miało miejsce dwa lata temu w Dolinie Rodanu. Podczas lotu na wysokości 3,5 km przydusiło nas do ziemi, tak, że straciliśmy kilkanaście worków balastu, ponad 100 kg żeby wyhamować. Z kolei jak nas puściło to poszliśmy na 4,5 km, no i się zastanawialiśmy co zrobić, żeby wylądować. Wtedy jako balast wyrzuciliśmy wszystko co mieliśmy tzn. radia, komputery, buty... Oczywiście z małej wysokości i tak, żeby nikomu nie zrobić krzywdy. Wyrzucaliśmy też jedzenie, picie, termosy i akumulatory. Ale wylądowaliśmy cało.

MZ: Czyli jak Pan wspomniał, wszystko w koszu jest balastem użytecznym. Czy podczas tegorocznej edycji Pucharu Gordona Bennetta również musieliście stoczyć tak dramatyczną walkę o wysokość?

JB:
W tym roku staraliśmy się za wszelką cenę nie polecieć w Dolinę Rodanu, dlatego wybraliśmy opcję z wiszeniem i czekaniem na spływ w stronę Polski. Myślę, inne ekipy ten pomysł, ale były trochę za nisko, a tam ich zabrał Mistral i nie mogli się z niego do końca uwolnić. My zaczęliśmy o 1000 metrów wyżej od nich i dlatego to się udało.


Kiedy przed trzecia nocą dolatywaliśmy do Czech i zostało na 8 worków z balastem i zastanawialiśmy się co zrobić, żeby tego balastu zużyć jak najmniej. Walka z wychłodzeniem przed nocą oznacza oddawanie balastu dla zachowania wymaganej wysokości lotu. Oszczędzając balast w workach najpierw wylaliśmy prawie całą wodę. Mieliśmy jej 5 butelek i zostawiliśmy sobie na później tylko jedną. Te 5 kg nam bardzo pomogło. Odrzucenie 10 kg balastu w pełnym balonie gazowym  może zapewnić zwiększenie wysokości o 100 m, a przy bardziej opróżnionym, pod koniec lotu nawet 200 m. Tym niemniej należy dążyć do zachowania jak największej ilości balastu.

Znowu, przez wychładzanie balon zaczął opadać więc postanowiliśmy wyrzucić całe pozostałe jedzenie. Pocięliśmy je na malutkie kawałki i wyrzuciliśmy za burtę. Potem znowu balon zaczął opadać. Zostały jeszcze cztery termosy z gorącą wodą. Naszym błędem było, że wylaliśmy wszystkie. Co prawda balon się zatrzymał, ale przy temperaturze -15 stopni ostatnia butelka wody zamieniła się w lód i nie mieliśmy co pić. Ani zimnego ani ciepłego... Było  tak zimno, że dygotaliśmy na całym ciele i byliśmy tym bardzo zmęczeni. Ale daliśmy radę i wygraliśmy.

Niemcy, którzy nas gonili dolecieli do Wolsztyna, a lądowali z powodu śniegu. Na wysokości 5 tys. metrów wpadli w taki opad, że ściągnął ich w dół.


MZ: Balon kojarzy się z bewładnością i załoga nie zawsze ma możliwość dokładnego kontrolowania kierunku jego przemieszczania się. Co jeszcze, oprócz wiatru, ma wpływ na tor jego lotu?

JB:
Balon nie zawsze leci tam gdzie my chcemy. W balonie gazowym trzeba oszczędzać balast i trzeba cały czas pamiętać, że ilość gazu i balastu jest podstawą tego, żeby lecieć jak najdalej. Są takie momenty, że np. ustawiliśmy kierunek 80, a balon leciał w kierunku 90. Nasz instruktor mawiał, że ma się wtedy dużo czasu i po prostu trzeba być cierpliwym i czekać.

Na lot balonu gazowego mają wpływ objętość i rodzaj gazu nośnego, jego temperatura, ciśnienie, masa balonu, nasłonecznienie, zachmurzenie, ruchy dynamiczne atmosfery. Jednym z trudniejszych do zrozumienia zjawisk jest to, że niezależnie czy wypuści się trochę gazu i niezależnie czy się wyrzuci balast to teoretyczna wysokość równowagi się zwiększa. Dodatkowo wpływ temperatury ma istotne znaczenie na zachowanie balonu gazowego w czasie dnia i nocy. Dla przykładu: jeśli na wysokości 3 tys. m balon nie będzie się wznosił ani opadał i będzie w pełni wypełniony czyli osiągnie konstrukcyjne maksymalna objętość 1000 m3 to będzie na wysokości równowagi czyli na suficie.

Wypuszczenie małej ilości gazu spowoduje opadanie balonu i osiągniecie niższej wysokości równowagi ale przy mniejszej niż konstrukcyjna objętości na przykład 980 m3 (balon jest elastyczny więc się "skurczy"). Jeśli balon zacznie wygrzewać słońce będzie się wznosił, a gaz zacznie się rozszerzać znowu do objętości konstrukcyjnej 1000 m3. Tyle tylko, że sufit osiągnie nie  na wysokości 3000m ale kilkadziesiąt metrów wyżej bo wcześniej oddaliśmy 20 m3 czyniąc miejsce na rozszerzenie gazu, a jego nośność wzrośnie wraz z temperaturą. Z drugiej strony jeśli w balonie w locie ustalonym rozpoczniemy wznoszenie poprzez oddanie balastu to będzie się on wznosił aż do osiągnięcia wysokości równowagi czyli sufitu. Jeśli przed sufitem osiągnie konstrukcyjną objętość 1000 m3 zacznie oddawać nadmiar ekspandującego gazu. W tym przypadku objętość 1000 m3 zostanie osiągnięta na suficie z przed oddania balastu. Jeśli jednak oddaliśmy tyle balastu, że będzie dalej się wznosił osiągnie nową, wyższą wysokość równowagi czyli sufit. Gazowiec ciągle dąży do equilibrium.


To jest jedna z rzeczy którą trudno sobie szybko uzmysłowić. W czasie lotu teoretyczny sufit ciągle się zwiększa, a nierozważne odrzucenie dużej ilości balastu może spowodować pójście na olbrzymią wysokość 8 tys. metrów i więcej. Krótko mówiąc żadnych nieprzemyślanych ruchów.

Balon jest w ogóle bezpieczny i można go zamienić w spadochron. W sytuacji awaryjnej linami wciąga się dolną półsferę w górną i balon staje się spadochronem. Wyrzuca się oczywiście wszystko co jest na pokładzie, żeby był najlżejszy. To oznacza lądowanie w przygodnym terenie, np. na mieście, na drutach czy na lesie.

Nic nie wyrzuca się za burtę niepotrzebnie, wszystko gromadzi się w wiaderkach, torebkach i w odpowiednim czasie się uwalnia. To masa rozporządzalna, która się przydaje, żeby balon wyhamować i przedłużyć.

MZ: Wasza załoga składała się z dwóch osób, co w naturalny sposób wymagało wcześniejszego określenia podziału zadań...

JB:
Kapitanem był Mateusz Rękas, który jest wicemistrzem Polski na balonach na ogrzane powietrze i świetnym pilotem. Ja prócz pilotowania zajmowałem się stroną techniczną, czyli przygotowaniem do lotu, a także odchudzeniem balonu. W prawie lotniczym jest napisane, że ktoś musi decydować. Jak jest dwóch pilotów i każdy ma osobne zdanie, to może być przyczynek do konfliktu. Mimo, że to ja jestem właścicielem balonu ustaliłem, że Mateusz będzie dowodził. Również dlatego, że ze względów zawodowych nie mam czasu zajmować się papierologią i korespondencją z FAI.


MZ: W powietrzu musieliście mieć włączonych kilka urządzeń elektronicznych, które z kolei wymagały podtrzymania energii. Całość wymagała zastosowania dosyć masywnych i pojemnych akumulatorów...

JB:
Mieliśmy radio lotnicze, transponder, dwa radia zapasowe ręczne, cały system akumulatorów i system pomiaru napięcia. Jeden akumulator był w zapasie. Zgromadzone akumulatory pozwalały na 70-75 godzin zasilania sprzętu. Zmniejszanie masy sprzętu wyposażenia też jest elementem zwycięstwa. Ważny jest każdy gram, a akumulatory ważą najwięcej. Z innego wyposażenia mieliśmy mapy papierowe plus GPS Garmin Area 500. Do tego mieliśmy palmptopa i komórki z wgranym SkyDemon.

MZ: Oprócz elektroniki, na pokładzie znalazła się też odpowiednia ilość pożywienia i ciepłe ubrania…

JB:
Na wysokościach trzeba bardzo dużo pić, więc mieliśmy 9 butelek półtoralitrowych wody niegazowanej, z czego pięć wylaliśmy. Cztery termosy z gorącą wodą, a jeśli chodzi o jedzenie to mieliśmy trzy porcje MRE (meal ready for eat) armii amerykańskiej, które można kupić na allegro.

Mieliśmy też specjalne stroje puchowe z drugą kurtkę puchową pod spodem i odzież termiczną. Nie mogły być za ciężkie. Spodnie też były z puchu syntetycznego, który jest ciepły nawet kiedy jest wilgotny, podobnie jak buty i rękawiczki.


MZ: To było wielkie zwycięstwo, lecz mimo kolejnego spektakularnego sukcesu w sportach lotniczych, ogólnopolskie media niezbyt często o nich informują. Dlaczego tak się dzieje?

JB:
Bardzo mnie to dziwi. W sportach balonowych sukcesy osiągnęły również panie bo mamy mistrzostwo świata i Europy. Pięć lat temu reaktywowaliśmy loty balonami gazowymi w Polsce i aktualnie w naszym kraju są cztery licencje balonowe. Naprawdę jesteśmy pasjonatami i to spowodowało, że w tak ważnej dla sportów lotniczych imprezie, jak puchar Gordona Bennetta, udało osiągnąć się sukces.

Osiągnęliśmy go własną pracą. Nie mamy żadnych sponsorów i wszystko finansowała moja firma. I naprawdę trzeba być pasjonatem, żeby w ten sport wkładać rocznie kilkadziesiąt tysięcy złotych bo tyle kosztują treningi, przygotowanie i zakup sprzętu. Nasza załoga naziemna to też pasjonaci. Szefową meteo była Iwona Lelątko której pomagał Rafał Kielar i Jacek Barski. Bez tej części ekipy byśmy błądzili po omacku. W pogoń za nami ruszyła druga, pościgowa część ekipy Grzegorz Markowski, Jakub Rękas, Tadeusz Sienkiewicz. Olbrzymi wkład w zwycięstwo włożyli członkowie Mościckiego Klubu Balonowego i cała załoga firmy BMSONIC.

Przypomnę, że nazwiskami zwycięzców Pucharu Gordona Bennetta nazywane są ulice, np. Hynka w Warszawie. Nie tylko w Warszawie zresztą To są wielkie sukcesy, wielki powrót do tradycji. Aeroklub Polski bardzo poważnie podszedł do tego naszego zwycięstwa, co było niezwykle miłe. Dostaliśmy też gratulacje od premiera, ale zaraz potem echa sukcesu umilkły.


MZ: Z czego wynikają tak wysokie koszty baloniarstwa? Wydawać by się mogło, że ten akurat sport lotniczy będzie należał do tych najbardziej przystępnych finansowo...

JB
: Żeby móc zrobić trening to musimy jechać 1500 km do Gladbeck do Niemiec. Wodór, czyli nasz gaz nośny jest gazem odpadowym. Uzyskanie od zakładów azotowych w charakterze sponsoringu 1000 m3 tego gazu to dla takiej firmy oznacza wydatek rzędu kilkuset złotych. Natomiast gdy ten gaz się znajdzie na rynku to napełnienie balonu kosztuje już 7 tys. złotych. I tutaj chciałem zaapelować do wszystkich producentów nawozów sztucznych w Polsce, czyli firm Azoty i Anwilu, żeby zechciały się pochylić nad tematem i zostały sponsorem tego sportu. Dzięki temu będzie można przywrócić sporty balonowe w Polsce. Dla nich to są żadne koszty, a dla nas kluczowe.

Ogólnie mamy wszystko, sprzęt, samochody, ale brakuje nam gazu nośnego. Już teraz powinnyśmy szkolić następnych pilotów. W Niemczech gdzie jest infrastruktura jest sto kilkadziesiąt licencji, a w Polsce tylko cztery. Polskie licencje robi się w Niemczech właśnie.


MZ: I na koniec pytanie odbiegające już od samych zawodów, ale które może zaciekawić naszych Czytelników. Czy balonem da się wylądować w miejscu startu?

JB:
Oczywiście, że się da. Jest taka konkurencja w balonach na ogrzane powietrze i mam na swoim koncie taki lot, że udało mi się dokładnie w miejscu startu wylądować. Są takie zjawiska, że górą wieje w jedną, dołem w drugą i trzeba umieć to wykorzystać.

MZ: Dziękuję za rozmowę.

JB:
Dziękuję.

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony