Dudek Paragliders: „Doszliśmy do pewnej granicy, którą jest bezpieczeństwo…”
O działalności firmy Dudek Paragliders, produkowanym tam sprzęcie, rynku paralotniowym, a także nowinkach technicznych w tym segmencie lotnictwa, ze współzałożycielem spółki Piotrem Dudkiem, rozmawia Marcin Ziółek.
Piotr Dudek (ur.1970 r.), konstruktor sprzętu paralotniowego, skoczek spadochronowy (513), pilot i instruktor paralotniowy. Nalot ponad 1000 godzin. Współautor książki "Paralotniarstwo".
Kariera lotnicza: 1986-90 spadochroniarstwo sportowe-zawodnik, 1992-97 Paralotniowa Kadra Polski-zawodnik, 1996-97 członek Komisji Paralotniowej przy Aeroklubie Polskim, 2008-2010 Motoparalotniowa Kadra Polski-zawodnik. W 1993 wziął udział w Paralotniowych Mistrzostwach Świata w Verbier w Szwajcarii, w 2008 w Motoparalotniowych Mistrzostwach Europy w Łomży, a w 2009 r. w Motoparalotniowych Mistrzostwach Świata w Nove Mesto w Czechach.
Wywalczył srebrny Medal Mistrzostw Polski w wieloboju spadochronowym za celność lądowania, Brązowy Medal Paralotniowych Mistrzostw Polski (drużynowo), złoty medal w kl. PL-2 w Motoparalotniowych Mistrzostwach Polski 2007, IV miejsce indywidualnie i srebrny medal drużynowo w kl. PL-2 w Motoparalotniowych Mistrzostwach Europy 2008, brązowy medal indywidualnie i złoty medal drużynowo w kl. PL-2 w Motoparalotniowych Mistrzostwach Świata 2009.
Od 1995 roku współwłaściciel firmy „DUDEK PARAGLIDERS”. W 2004 r. uzyskał Srebrną Odznakę za zasługi dla Aeroklubu Polskiego, w 2004 r. statuetkę Ikara za całokształt działalności firmy DUDEK PARAGLIDING w lotnictwie sportowym i Aeroklubie Polskim, w 2008 r. we francuskim Basse-Ham nagrodę za rozwój konstrukcji paralotniowych, w 2015 r. Złoty Medal Aeroklubu Polskiego dla firmy DUDEK PARAGLIDERS za wybitne zasługi dla polskiego lotnictwa sportowego.
Marcin Ziółek: Firma Dudek Paragliders istnieje już od ponad 20 lat i w tym czasie stała się jednym z najbardziej rozpoznawalnych na świecie producentów sprzętu dla paralotniarzy. Przybliż proszę jej początki…
Piotr Dudek: Jeżeli chodzi o firmę Dudek Paragliders to praktycznie wystartowała w 1995 r., natomiast ja zajmuję się paralotniarstwem od początków tego sportu w Polsce, który wcześniej nie miał nazwy, czyli drugiej połowy lat 80-tych. Od 13-tego roku życia miałem styczność ze spadochronami, ale wykorzystywanymi nie do skoków, a do innej formy latania, na uwięzi. W latach 1986-1990 byłem czynnym skoczkiem spadochronowym w Aeroklubie Warszawskim, również zawodnikiem. Wykonałem 513 skoków. W trakcie mojej „kariery” skoczka w 1987 r. zacząłem przerabiać spadochrony szybujące na paralotnie.
Ogólnie zaczęło się od przypadku. W tamtym czasie mieszkałem w Warszawie i na Górce Szczęśliwickiej wykonywałem pierwsze loty. Polegało to na zbieganiu ze zbocza i krótkich oderwaniach od ziemi. W sumie ciężko było to nazwać lotami. Wtedy też narodził się pomysł wykorzystania spadochronu szybującego do zlatywania z gór bo o lataniu termicznym nie było wtedy jeszcze mowy z powodu małej doskonałości spadochronów, która wynosiła ok 3. Następnie sprzęt ten cały czas ewoluował i był przerabiany by wyeliminować jego wady. Na początku nie wiedziałem, że zajmuje się tym również kilka innych osób w Polsce, ani co się dzieje w tym sporcie na świecie, gdzie też wszystko raczkowało. Druga sprawa, że nie było żadnych przepisów normujących takie wykorzystanie sprzętu, a Polska w tym okresie jeszcze tkwiła w systemie komunistycznym.
MZ: Warto podkreślić, iż paralotniarstwo, które obecnie jest bardzo popularne i jest jednym z najmłodszych sportów lotniczych, w prostej linii wywodzi się od spadochroniarstwa…
PD: Tak, po raz pierwszy nazwa paralotniarstwo została oficjalnie użyta gdzieś ok. 1991 r., gdy środowisko zaczęło się konsolidować. Rok później w maju, odbyły się Pierwsze Zawody Paralotniowe w Zakopanem a w czerwcu Pierwsze Mistrzostwa Polski w Kowarach.
MZ: Rozwój paralotniarstwa w tamtych czasach ograniczał jednak brak możliwości szerszej komunikacji z innymi pilotami i wymiany doświadczeń…
PD: Na samym początku komunikacja ze światem była znikoma. Czasami tylko w jakiejś gazecie pojawiały się pojedyncze zdjęcia, pokazujące, że tam również ten sport się rozwija. Dzisiaj można określić to jako paralotniarstwo, a wtedy nie posiadał on jeszcze oficjalnej nazwy. Na paralotnie mówiono spadoloty, parapenty, spadochrony zboczowe i można było odnieść wrażenie, że wręcz szydzono z tego rodzaju lotnictwa, a na pewno nie traktowano tego poważnie.
W późniejszym okresie szkoliłem ludzi w Warszawie, a następnie przeniosłem się w okolice Bydgoszczy i tutaj również rozpocząłem szkolenie nowych adeptów. W ten sposób w 1994 r. poznałem moich obecnych wspólników Wojtka Domańskiego i Darka Filipowicza.
Wcześniej oprócz własnej działalności pracowałem również jako konstruktor w spółce DFX w Warszawie, a kolejny okres to już tworzenie naszej firmy szyjącej paralotnie i osprzęt. Wszystko zaczęło się od dwóch maszyn i komputera, bo te ostatnie też dopiero zaczynały wchodzić do użytku. Musiałem się nauczyć projektowania na komputerze bo wcześniej wszystko odbywało się na podstawie wyliczanych i kreślonych ręcznie form. Dzięki oprogramowaniu napisanemu przez Wojtka Domańskiego uzyskałem możliwość tworzenia projektów paralotni od samego początku w 3D. W tamtych czasach byliśmy pod tym względem jednym z pionierów.
MZ: Od tego czasu firma znacznie się rozrosła i zdobyła uznanie w kraju i zagranicą. Głównie jednak nastawiacie się na eksport…
PD: W tej chwili podział sprzedaży produkcji wynosi ok. 20% na Polskę, a reszta jest wysyłana na cały świat. Aktualnie nie wyrabiamy się z produkcją i cały czas pracujemy nad zwiększeniem mocy przerobowych firmy. Jest to bardzo ważne z punktu widzenia naszych klientów.
Cały czas trwają też prace nad nowymi konstrukcjami, a w chwili obecnej częściowo finalizujemy odświeżanie segmentu paralotni do swobodnego latania, ale jest to długotrwały etap, a i konkurencja jest duża.
MZ: Przez te ponad 20 lat produkcji stworzyłeś dziesiątki różnych konstrukcji. Z której z nich jesteś najbardziej dumny, a która była najbardziej przełomowa?
PD: Jeżeli chodzi o latanie paramotorowe, czyli z napędem, to takim przełomem była konstrukcja Traper, która potem została przechrzczona na Action. Został tam zastosowany profil z rodziny samostatecznych. Podobne rozwiązanie było już wcześniej zastosowane przez Mike’a CJ w jego konstrukcji Reflex, która była produkowana przez nas w latach 1997-99. Jednak była to mocno toporna konstrukcja i poza tym, że dawała duże bezpieczeństwo, miała wiele wad.
Traper, którego zaprojektowałem po dwóch latach doświadczeń z prototypami, wiele z tych niedociągnięć eliminował i co najważniejsze, dawał oprócz bezpieczeństwa, przyjemność z latania.
Z początkiem 2002 roku udało mi się zakończyć prace nad tą konstrukcją i tak Traper zadebiutował na Zlocie Motoparalotniowym w Żninie, a następnie na Motoparalotniowych Mistrzostwach Polski w Rewalu. Traper wzbudził także spore zainteresowanie wśród zawodników Mistrzostw Europy PPG na Węgrzech w 2002 roku. Po ME skontaktował się z nami Mike’l CJ z pomysłem dystrybucji tego skrzydła na rynki światowe. Wtedy też zmieniliśmy nazwę skrzydła na Action.
MZ: Czy w paralotniarstwie wymyślono już wszystko, czy może nowe technologie otwierają jeszcze jakieś możliwości dla projektantów?
PD: Oduczyłem się mówić, że nic wymyśleć się już nie da, bo cięgle pojawia się coś nowego. Ale faktycznie doszliśmy do pewnej granicy, którą jest bezpieczeństwo. Jest to podstawowa granica, której nie powinno się przekraczać i która definiuje rozwój konstrukcji. Co ważne, wchodzimy w coraz wyższe prędkości. Paralotnie są miękkopłatami, a wyższe prędkości definiują pewne zagrożenia. To nie jest sztywne skrzydło i dlatego może się poskładać, a im wyższa prędkość tym większa dynamika takich zdarzeń. To wszystko powoduje, że pewne działania pilota mogą doprowadzić do tego, że będzie on miał mniej czasu na reakcję.
Stale jednak wchodzą jakieś nowinki. Np. w ostatnich latach pojawiły się żyłki usztywniające profil i jest ich w konstrukcjach całkiem sporo. Takie usztywnienie konstrukcji pozwoliło na znaczną redukcję ilości linek nośnych a co za tym idzie zmniejszenie szkodliwego współczynnika oporu powietrza. W międzyczasie weszły też do użytku konstrukcje z ukształtowaniem wlotów nazwane shark-nose, które polepsza trochę osiągi. Te nowinki są ciągle wdrażane. To nie jest tak jak z samolotami, że płatowce mają tam czasem po 40 lat. W przypadku paralotni każdy oczekuje, że co dwa lata powstanie nowy projekt. I tutaj dochodzimy do ściany. Już w przyszłości takiej wielkiej rewolucji raczej bym się nie spodziewał choć życie cały czas pokazuje „nigdy nie mów, że to koniec”.
MZ: Jak większość producentów sprzętu lotniczego z pewnością bardzo liczycie się z opiniami pilotów w kwestii modernizacji Waszych produktów…
PD: Tak jest, a poza tym jeśli chodzi o dziedzinę PPG, współpracujemy z Kadrą Narodową i jesteśmy ściśle związani z prawie wszystkimi pilotami tam latającymi. Oni też opiniują, pomagają i doradzają. Większość opinii trafia do mnie, a ja staram się je filtrować i wykorzystywać w przyszłości. W ten sposób powstają nowe konstrukcje, głównie wyczynowe i sportowe czy to do slalomów, czy też do latania klasycznego (nawigacyjnego). Jeżeli chodzi o skrzydła do swobodnego latania to też współpracujemy z wieloma pilotami. Udało nam się zbudować złożony z francuskich pilotów team testujący, który właśnie we Francji sprawdza część naszych produktów. Testują paralotnie w powietrzu, między innymi składają skrzydła, żeby zobaczyć jak się zachowują. Próby wykonują nad jeziorem z odpowiednim zabezpieczeniem w postaci kamizelki ratunkowej i łodzi. Następnie taka paralotnia trafia do akredytowanej firmy testującej, która sprawdza ją pod kątem zachowań w locie jak i wytrzymałości na obciążenia zgodnie z normą EN.
Koniec części pierwszej.
W części drugiej m.in. o testach nowych skrzydeł przed wysyłką do klienta, o projektowaniu skrzydeł, najczęstszych błędach popełnianych przez pilotów, a także rozwoju firmy. Zapraszamy do lektury.
Komentarze