Przejdź do treści
Doświadczyłem, przeżyłem, opisałem: „W turbulencji głupoty…”
Źródło artykułu

Doświadczyłem, przeżyłem, opisałem: „W turbulencji głupoty…” - część 1

Poniżej publikujemy kolejny artykuł z cyklu "Doświadczyłem, przeżyłem, opisałem", który otrzymaliśmy od jednego z naszych Czytelników.


Właśnie skończyłem lekturę najmodniejsze j książki sprzed paru sezonów, Strefy śmieci. Pierwsza refleksja jaka mi przyszła do głowy była smutna. Otóż właściwie w większości rozdziałów raporty ocalonych ze strefy śmierci mógłbym napisać osobiście. Do tej pory nikomu o tym nie mówiłem. Potem przymierzałem się żeby napisać do zespołu Latajmy Bezpiecznie, ale jakoś nie było czasu. Ale teraz chcę to opisać.

To było jeszcze podczas szkolenia podstawowego. Babice. Pogoda jak drut.  Właśnie się wylaszowałem i dzień czy dwa później miałem zrobić dwa kręgi z instruktorem i potem kilka samodzielnych. Wyciągamy samolot z hangaru. Robię przegląd i czekam w kabinie na instruktora. Upał jak cholera. Wreszcie jest. Na jego twarzy maluje się solidne zmęczenie. Uruchamiamy silnik  i zamykamy budę. Kabina natychmiast wypełniła się charakterystyczną wonią przetrawionego alkoholu.
- Spokojnie, trochę wczorajszy jestem. Dawaj! – mówi.

Byczy chłop ten mój instruktor. Robię więc swoje i lecimy. Jest gorąco, cumulusy budują się szybko. Rzuca dość solidnie. Instruktor jest coraz blady i zlany potem. Każdy manewr to dla niego wyraźna męka. Wiecie jak to jest na mega kacu. Serdecznie mu współczuję. A tu znowu prosta, konwojer. Cierpienie mistrza narasta. Kolejny krąg i lądujemy. Podwożę go pod hangar i wracam na pas.

Wykonałem tych kilka kręgów i zakołowałem do siebie. Instruktor dogorywał na ławeczce. Usiadłem obok i tak sobie siedzimy do słoneczka. Lubię to nasze proste chłopskie życie. Samoloty, wódeczka, lotnik skrzydlaty władca świata bez granic. Oczywiście nikomu o tym nie powiedziałem i ani mi do głowy nie przyszło, że w tych dwóch kontrolnych kręgach on w ogóle mnie nie kontrolował… A po coś jednak wymyślono te dwa kontrolne kręgi. Dzisiaj albo z samolotu wysiadł bym ja albo on. Lepiej było razem pójść na piwo niż udawać, że się bierze udział w szkoleniu lotniczym.

Miałem już wtedy ze 120 godzin. Lecimy z instruktorem na południe Polski. Powrót następnego dnia. Dziś jest dobrze ale prognoza na jutro słaba. Lot do Nowego Targu super. Dostaję milion cennych rad i uwag. Tak, w tę stronę wiele się nauczyłem. Ale następnego dnia dzieje się coś zupełnie innego. Pogoda jest kiepska. Wierzchołki Gorców co chwila chowają się w chmurach. Ale lecieć trzeba…

Próbujemy odlecieć, ale góry schowane. Latamy wzdłuż Gorców szukając jakiejś dziury. Wreszcie jest. Pogoda trochę się poprawia. Wiemy jednak, że dalej na północy jest coraz gorzej. Jednak instruktor decyduje, że polecimy jeszcze do Lublina coś odebrać. Super! Załatwiamy to co było do załatwienia i do domu. Zbliżamy się do wojskowego Dęblina.

Informator FIS prosi, żebyśmy obowiązkowo nawiązali z nimi łączność bo latają i uzgodnili co i jak. Instruktor potwierdza. Jednak nawet nie przełączył częstotliwości na Dęblin. Kompletnie nie wiem o co chodzi. Informator już bardziej zdecydowanie prosi o nawiązanie z Dęblinem. Instruktor nie pozwala mi przełączyć częstotliwości. Jesteśmy już w ich strefie. Informator nie przebiera w słowach. Mimo to z naszej strony cisza. Z FIS-em nawiązujemy po minięciu Dęblina. Nie jest to przyjemna rozmowa.

Ale tymczasem pogoda się kisi. Mój instruktor nawiązuje łączność z innymi samolotami w powietrzu. Tzn. z dwoma. Sami znajomi. Jeden wystartował z Modlina do Babic i właśnie zawrócił. Drugi wracał z Mazur i jakoś wylądował. Ale to co mówili nie brzmiało zachęcająco. Ale co tam. Lecimy dalej. Przyciska nas do spodu coraz bardziej. Często tracimy ziemię z oczu mimo, że czołgamy się bardzo nisko.

- Po Wiśle wrócimy – mówi Instruktor. Wreszcie przed nami majaczy most w Górze Kalwarii. Wlatujemy nad rzekę. Radosna twórczość trwa!

Czując bliskość domu w przypływie dobrego humoru pytam instruktora czy mosty na rzece bierzemy górą czy dołem. Taki żenujący żart prowadzącego. Jest super. Mżawka zamienia się w solidny opad. Zbliżamy się do Zulu i odkręcamy w stronę 28 na Babicach. Wreszcie prosta i jesteśmy na ziemi. Dziś wiem, że w podobnej sytuacji wykonałbym zakręt o 180 stopni. No i nigdy nie zbojkotowałbym łączności z Dęblinem. Wtedy nie było konsekwencji, ale gdyby to się zdarzyło teraz ktoś pewnie by interweniował.

Nie zawsze było tak, że wpakowałem się w kłopoty z własnej winy. Był początek sezonu. Jak zwykle postanowiłem zacząć od lotów z instruktorem sumiennie wznawiając nawyki, zapoznając się z nowymi procedurami, mapami, itp. W pięknej pogodzie robimy kręgi. Ruch umiarkowany. Wszystko idzie jak po sznurku. Cieszę się ładnymi lądowaniami z konwojera, pewnym utrzymywaniem wysokości po kręgu, sprawną łącznością. Z uwagą słuchamy korespondencji innych samolotów, obserwujemy ruch w powietrzu i na ziemi. Właśnie jakiś ultralajt zgłasza zamiar kołowania do progu pasa w użyciu (28). W okolicach czwartego zakrętu obserwuję jak zajmuje pozycję prostopadle do progu 28. Po wykonaniu zakrętu zgłaszam prostą czyli oczywiste dla każdego  p e ł n e  lądowanie.
 
Po moim meldunku ultralajt prosi o zajęcie pasa i kołowanie po betonie pod wieżę. Dostaje zgodę po lądującym (czyli po mnie). Trochę mnie dziwi, że facet nie ustawił się w połowie pasa albo w ogóle nie kołował po trawie tylko zasuwa do progu na drugi koniec lotniska. Wydłuża w ten sposób drogę swojego kołowania. Ale nie ma czasu na zastanawianie się. Jestem ustabilizowany na podejściu i w 100% skoncentrowany na lądowaniu. Wszystko wskazuje na to, że sytuację pod kontrolą mam ja, pilot ultralajta i wieża. Gdy mijam próg pasa ultralajt znika mi z oczu. Ląduję gładko i krótko i właśnie rozpoczynam manewr zwolnienia pasa gdy katem oka widzę rozpędzony samolot kołujący po betonie prosto na nas. W jednej chwili wciskamy hamulce cessny. Samolot staje gwałtownie prawie w miejscu, a ultralajt mija nas dosłownie o metr. I… pędzi dalej. Zdenerwowany facet na wieży chce sprawę załagodzić.

- Panowie czy wszystko ok.? Załatwcie to miedzy sobą. Jesteśmy zdenerwowani i wściekli. Pilot ultralajta znika jak kamień w wodzie. Wieża niechętnie podaje nam jego znaki. Początkowo chcemy robić z tego dym, ale potem wszystko przycicha. Wieczorem dostaje telefon od znajomego, który widział zdarzenie i zna sprawcę, żebym się nie gniewał i że mam zaproszenie na loty tym samolotem. Nie, dziękuję. Do dziś żałuję, ze wtedy nie zareagowaliśmy. Brakowało sekundy, a z nas wszystkich zostałyby szaszłyki, a w najlepszym wypadku  skasowane samoloty. Do dziś nie mogę zrozumieć o co chodziło temu z ultralajta? Chyba się spieszył…

Nie ma to jak lotnicze rajdy. Pospolite ruszenie zbiera się i pędzi na podniebne trasy. Dałem się skusić i ja! Lądujemy w Lublinie. Świetna organizacja. Samoloty skołowujące z pasa parkujemy wzdłuż szerokiej, dość długiej i wygodnej drogi do hangaru. Wszystko odbywa się tak jak trzeba. Do czasu.

Stoimy dużą grupą pod hangarem. Nagle znad tegoż hangaru podchodzi prosto na drogę kołowania Cessna 172… szczęki opadły nam wszystkim. Wszystko skończyło się dobrze ale niewiele brakowało. Potem podchodzi młody chłopak z dziewczyną, przeprasza. Nigdy tu wcześniej nie był. Nie znał lotniska. A ja myślę, że po prostu nie wykonał podstawowej pracy przed lotem.

Następnego dnia po solidnej odprawie ruszamy na kolejny etap. Lądowanie w B. Siadamy sprawnie po kolei i ustawiamy się w długiej kolejce do tankowania. Nagle z kursem prostopadłym do pasa zbliża się zgrabny dolnopłacik… O ja pier…. pomyślałem i stałem jak zahipnotyzowany. Pilot świeżo po licencji uznał, ze kawał ładnie wykoszonego pola z równo ułożonymi, białymi, walcowatymi pakami sprasowanego siana, to musi być pas. I tym razem skończyło się happy endem!   

Moja refleksja jest następująca. Czy „dowódcy” rajdu (świetnie zorganizowanej imprezy, naprawdę szacun), powinni tolerować dalszą obecność dwóch niedoświadczonych załóg, które jak się okazało są groźne dla siebie i innych, czy jednak, choć to przykre, podjąć bardziej radykalne decyzje…

Koniec części 1.


Dziękujemy wszystkim za dotychczasowe zgłoszenia. Są one ważnym elementem budowania bezpieczeństwa lotniczego i umożliwiają uczenie się na błędach popełnianych przez innych. Doceniając trud włożony w napisanie artykułu, osoby, których teksty zostaną opublikowane na naszym portalu, będą honorowane specjalną koszulką „Aviation Safety Promoter”.

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony