Przejdź do treści
AT-3 podczas przelotu w Chorwacji
Źródło artykułu

Do Chorwacji i z powrotem samolotem AT-3

Zapraszamy do lektury relacji z lotu z Polski do Chorwacji samolotem AT-3 (znaki rejestracyjne SP-IVO), która została nadesłana przez naszego Czytelnika, Ireneusza Krajewskiego.


Nalot do CPL(A) i przelot 300NM z dwoma lądowaniami sam się nie zrobi… Tak właśnie powstał plan przelotu do pięknej i słonecznej Chorwacji.  Skład załogi: pilot kolega Kuba oraz ja jako bagaż i ewentualne ciało doradcze. Mam nadzieję, że poniższa relacja zachęci kogoś do wyprawy w tym kierunku lub przynajmniej pomoże w planowaniu tego typu przelotów.

Po kalkulacji kosztów i przeanalizowaniu zasięgów samolotów, stanęło na samolocie AT-3. Wylot zaplanowaliśmy na weekend, który ze względu na datę udało się przedłużyć, padło na datę 15-17 sierpień. Zaczęliśmy oczywiście od szukania map. Albo słabo szukaliśmy, albo nie ma nigdzie porządnych map lotniczych. Rejon Polski i część Słowacji zdobyliśmy w skali 1:500 000, Słowację, Węgry i Chorwację 1:1000000. Jak się łatwo domyśleć, oprócz mapy Polski, reszta map w locie VFR okazała się prawie bezużyteczna.
 

13.08.2019 r.

Spotkanie wieczorem w Malborku. Miało pójść łatwo szybko i przyjemnie. Mapy na stół, przybory nawigacyjne, ołówek, długopis i kalkulator w gotowości. Odpalamy AIPy poszczególnych Państw. Ogólnie luzik, zasady w większości jak u nas w klasie G. Przez Słowację i Węgry można lecieć w zasadzie jak się chce, ale preferowane jest jednak poruszanie się po wyznaczonych punktach VFR, szczególnie podczas przekraczania granic. Chorwacja ma już troszkę inny system, moim zdaniem dosyć pomysłowy. Pomiędzy strefami kontrolowanymi lotnisk oraz nad najciekawszymi rejonami kraju, wyznaczone są preferowane trasy VFR. No i pojawiły się schody. Oczywiście ani punktów, ani tras na mapach nie ma, a co się okazało później niektórych stref również. No to zaczynamy. Linijka, ołówek, internet w ruch i do dzieła, nanosimy trasę. Po starcie z EPRZ planowane rozprostowanie nóg na Węgrzech i lądowanie na lotnisku LDPV na tankowanie paliwa MOGAS. Trasa na mapie, piątka przybita, a tu zapis w AIPie, dotyczący przylotów do Chorwacji ze strefy Schengen. Wymieniona jest lista lotnisk międzynarodowych gdzie musi odbyć się przylot i odlot z oraz do strefy. No i się trochę posypało. Doszło nam zaplanowanie odprawy celnej w Rzeszowie, brak możliwości lądowania na Węgrzech i port docelowy LDPL (Pula). W ten oto sposób zastał nas nowy dzień ale najważniejsze, że wszystko zostało połapane.


14.08.2019 r.

Najgorsza część wyprawy. W samochód i jedziemy po trasie Malbork – Rzeszów. Jeszcze jedna sprawa do załatwienia po drodze, także po bajecznych 9h jesteśmy na miejscu w hotelu. Kolacja, dopieszczamy trasę, wrzucamy dane do popularnego programu do lotów VFR (w razie czego) i w kimonko.


15.08.2019 r.

Budziki ustawione na 05:30, bo w planach przed wylotem jeszcze Kuba ma zrobić 3 kręgi AT3-ką sprawdzające z instruktorem. Jakoś się zwlekliśmy, ogarnęliśmy a tu za oknem… mgła. Prawie dusi konie, ale jest nadzieja bo słońce wstało i zaczyna działać. Wiatru zero, także czekamy. Pani z ATISa bezlitośnie powtarza cały czas to samo.
 
Godzina poślizgu, ale udało się. Kuba wylądował wzorcowo, więc dalsza część wyprawy nie stoi już pod znakiem zapytania. Składamy flightplan wracając do hotelu na śniadanie. Przy kawce i jajecznicy sprawdzamy najświeższe potrzebne NOTAMy. I tu zaskoczenie. Lotnisko w LDPV (Pula) wymaga PPR (Prior Permission Required) ze względu na ilość miejsc postojowych 6h przed przylotem. Czasowo jeszcze się mieścimy, także szybki mail z danymi i spokojnie kończymy kawkę. Przychodzi e-mail zwrotny, że nas nie przyjmą ze względu na ogromny ruch na płaszczyźnie postojowej. Konsternacja. Plan lotu złożony, hotel zarezerwowany, a następne najbliższe pasujące lotnisko 50NM dalej. Zaczynamy negocjacje ze stroną Chorwacką. Widocznie zadziałał urok osobisty, bo dostaliśmy zgodę na postój do soboty 17 sierpnia rano. Pasuje… Szybka runda z obsługą lotniska po porcie lotniczym w celu sprawdzenia bagaży oraz odbycia odprawy celnej i już siedzimy w AT3-ce. Mapa na kolanach, tablet i GPS odpalony, podejściówki pod ręką, gotowi na przygodę…



Po starcie grzejemy nad Bieszczady. I z ziemi i z powietrza są piękne. Pogoda CAVOK, także widoki świetne! Przekraczamy granicę ze Słowacją. Majestatyczne góry robią wrażenie. Wierzchołki zaczynają się wypiętrzać, w związku z czym asekuracyjnie nabieramy wysokości. Ruch w powietrzu znikomy. Raz na jakiś czas ktoś odezwie się do Bratysławy Info. Aparat idzie w ruch. Wlatujemy nad terytorium Węgier. Zmieniono nam punkt wlotowy, szybkie korekty na mapie oraz GPS i idziemy jak po nitce. Ślicznie położone miasteczka przy Dunaju oraz sam Budapeszt z góry robi wrażenie. Z czasem teren delikatnie się wypłaszcza, a w oddali widać już dużo wody. To Balaton. Z ziemi wygląda na nieco mniejszy. Piękny kolor wody, łódeczki, malownicze miasteczka przy brzegu. Trasa przebiega po skraju jeziora, także nie wlatujemy nad wodę. Kolejny punkt to już kraj docelowy. Bierzemy pod pachę trasę północno – zachodnią PANON 1 – VELEB 1 - ADRIA. Sprawnie omijamy wszystkie strefy kontrolowane Zagrzebia. Wlatujemy w strefę lotów szybowcowych, ale nic nie mijamy w okolicy. Czym bliżej morza, tym góry wyższe. Mnóstwo zieleni, poukrywane wioseczki i miasteczka w dolinach. Mijamy szczyty masywów i nagle ukazuje nam się piękny błękit morza adriatyckiego. Na to czekaliśmy, aparat nie stygnie. Wysepki, jachty, nadmorskie miasteczka i w oddali bezkres błękitu.


Wyciągamy podejściówki i jeszcze raz omawiamy sposób lądowania na lotnisku w Puli. Przyziemienie zgodnie z planem, follow me już błyska w oddali. Marszałek zaprowadził nas na miejsce. Silnik stop, koniec lotnictwa na dziś. Temperatura o dziwo prawie taka jak w Polsce, czyli gorąco. Bagaże w rękę i idziemy do podstawionego dla nas busa. Odprawa celno – paszportowa i już jesteśmy przy autobusie do miasta. Płatność w EUR tylko kartą, gotówką w tamtejszych Kunach. I tak autobus z lotniska do centrum 60 Kun, Uber 100, Taxi 250 po nieudanych negocjacjach 200. Docieramy do noclegu, bagaże do szafki i uderzamy w miasto. Z założenia w planach plaża, żeby chociaż zamoczyć nogę w Adriatyku. Idziemy ok. 40min i docieramy do plaży gdzie jest betonowy brzeg, gdzie nie można się kąpać. No nic, wracamy do centrum na kolację. Warto zobaczyć choćby z zewnątrz koloseum, uliczki na starym mieście oraz podświetlone żurawie – dźwigi portowe. Po całym dniu jesteśmy już nieco padnięci, także szybka runda po okolicy i do wyrka. Planowanie następnego dnia zostawiamy na rano. Nie ustawiamy budzików, co okaże się błędem…


16.08.2019 r.

Organizm około 9 uznał że już wypoczął, więc nie ma co spać dłużej. Kuba też już na chodzie, wyciągamy materiały w jadalni i siadamy do planowania. Efektem jest Tour de Chorwacja, czyli lecimy na lotnisko LDSH na wyspie Hvar niedaleko słynnego miasta Makarska. Późne śniadanie i Uberem na lotnisko. Wchodzimy do terminala i zgłaszamy się do Pani w informacji. Nie mija chwila i zaraz pojawia się kolejna Pani, która boczkiem, boczkiem prowadzi nas do sprawdzenia bagażu. Wchodzimy przed całą kolejkę i zaczynamy skanowanie bagażu. Litrowa woda na hasło prowadzącej nas Pani ,,private plane” podąża dalej z nami. Schody w dół, opłata za lądowanie i postój 30 EUR, w busa i znowu jesteśmy przy samolocie.


Nasz idealny, misterny plan przewiduje przed przelotem na wyspę, tankowanie na pobliskim lotnisku aeroklubowym LDPV paliwa MOGAS, oczywiście ze względów ekonomicznych. Nie uwzględniliśmy jednak drobnego czynnika, który może nam trochę namieszać w harmonogramie - wiatr. Przy lądowaniu na lotnisku tankowania, wg ATISa byłoby 23kts w crosswindzie, także poza ograniczeniami samolotu. No nic. Kasujemy plany lotów, składamy nowy, zamawiamy paliwo AVGAS na miejscu. Przy 90 litrach czuć różnicę w cenie… Samolot pełny, wszystko gotowe, czekamy na aktywację planu, czas leci. Start… wreszcie. Już od 500ft widoki rekompensują czekanie. Trasa prowadzi nad morzem, wzdłuż wybrzeża. Znowu ten piękny kolor wody i mnóstwo uroczych wysepek, inny świat.
 
Zbliżamy się do wyspy Hvar. Miasto Stari Grad już widać z daleka. Tuż za górami, przy samej zatoce. Wyspa niewielka, z 2000ft widać obydwa końce. Wypatrujemy pasa. Jest. Kawałek czerwonego prostokąta. Nie udało nam się nawiązać żadnej łączności z lotniskiem, także transmitując w ciemno przelecieliśmy tuż nad żeby znaleźć rękaw. Wiatr znany, ruchu nie ma, lądujemy. Czerwona ziemia ubita i sucha jak na pasie betonowym. Pas krótki i wąski, ale Kuba wylądował bez problemu.


Stało kilka sprzętów latających, znaleźliśmy sobie miejsce postojowe między nimi. Cisza jak makiem zasiał. Jedna droga szutrowa obok i tyle. Do najbliższego miasteczka 4km. Pada decyzja, że idziemy na plażę, musimy skorzystać z pobliskich uroków i pogody. Krótki poczęstunek z pobliskiej plantacji winogron i w drogę. Docieramy do asfaltu. Złapanie stopa zajęło nam chwilę. Bardzo sympatyczna Francuzka podrzuciła nas pod sam ośrodek z licznymi kąpieliskami. Szybkim krokiem na plażę, kąpielówki w ruch i do wody. To jest to….!. Jednak obowiązki czekają. Rozkładamy na kamieniach mapę, tableta i planujemy powrót. Wszystko ogarnięte, więc znowu chlup do wody i relaksik. Patrzymy na zegarek, odległość do lotniska i wychodzi nam na to, że powinniśmy już być w połowie drogi powrotnej. Koniec sielanki, zbieramy się. W drugą stronę ze stopem również poszło błyskawicznie, tym razem ze Szwajcarem. Kilometr piechotką i jesteśmy na miejscu. Okazuje się, że teraz nie jesteśmy sami na hvarskim „Heatrow”. Skoczkowie spadochronowi postanowili właśnie teraz poskakać.


Po krótkich negocjacjach z pilotem zrzucającym znaleźliśmy slota na bezpieczny i w miarę szybki start. Ambitny plan powrotu riwierą makarską musimy jednak znacznie zmodyfikować, ze względu na nadchodzącą noc. Z początku pełny relaksik z upajaniem się widoczkami przy coraz to niżej zachodzącym słońcu. Niestety ETA pojawiający się na GPS jest bezlitosny, nie zdążymy. Jedyne co nam zostaje, to dać po obrotach i wymuszać shortcuty na kontrolerach. Szczęście dopisało. Z zapasem całych 6min jesteśmy na ziemi z powrotem na lotnisku w Puli. Ogarniamy samolot, wsiadamy w busa i jedziemy na kolację. Czas najwyższy ponegocjować z logistyką lotniska godzinę wylotu. 7 rano zdecydowanie nam nie odpowiada. Udało się, start przed 9, także zawsze to 2h snu więcej.


17.08.2019 r.

Nigdy w życiu na wakacjach nie wstałem o 6 rano ale cóż, rozkład jazdy busa na lotnisko jest nieubłagany. Rzutem na taśmę zdążyliśmy. Kanapka na lotnisku i kawa, będziemy żyli. Ponownie miła Pani prowadzi nas na początek kolejki do kontroli bezpieczeństwa oraz odprawy paszportowej. Opłata lotniskowa, paliwko i wracamy do kraju trasą wschodnią ADRIA – VELEB1 – PANON2. Nie mogliśmy ominąć szybkiego prostowania nóg na węgierskim lotnisku LHKU, chyba za względu na nazwę. Pełne zaskoczenie. Pas równy, wykoszony, przy fajnej agroturystyce z polem golfowym. Nie ma czasu na zwiedzanie, także do maszyny i następne lądowanie w Rzeszowie. Po drodze śmigamy wzdłuż Balatonu, podziwiając jego widoki.


Trasę ustaliliśmy nieco inną, aby zobaczyć nasze piękne Tatry oraz Zakopane z góry. Zaczynają się tworzyć chmury. Piękne Cumulusy, slalom pomiędzy oczywiście głównym punktem programu. Dolatujemy do czeskich Tatr. Szybki wgląd do mapy, na te piękne chmurki i zaczyna się delikatny stresik. Coraz większe zachmurzenie i to poniżej wierzchołków gór. Wznosimy się ile można, odpalamy wszystkie pomoce nawigacyjne które mamy na pokładzie i zaczynamy planowanie dynamiczne. Jest światełko w tunelu. Parę mil od trasy znaleźliśmy przesmyk z mniejszymi pagórkami. Mając jakieś pojęcie o meteo, rozpędzamy maszynę co by nas w okolicach szczytów górskich nigdzie nie przyssało. Przebiliśmy się. Piątka przybita w kabinie i lecimy nad zimową stolicę Polski.


Przechodzimy na FIS Kraków. Jak przez cały lot z Chorwacji w zasadzie była cisza w eterze, tak tu się zaczęło, każdy leciał wszędzie. Super, lotnictwo kwitnie. Zakopane, Giewont, Gubałówka i wszystko co kojarzy się z ziemi z nart, z góry wygląda zupełnie inaczej, szczerze polecam. Dolatujemy do Rzeszowa, lotnisko już widać, ciśnienie schodzi z załogi. A tu nagle cyk, żółta lampka rezerwy, 10 litrów w zbiornikach. Jak to? Ani po czasie, ani po odległości nic się nie zgadza. Teoria że wznosiliśmy się nad górami i że nadrobiliśmy drogi omijając szczyty najbardziej trzymała się kupy. No nic, nie ma mowy o holdingach, z prostej do lądowania. Kołujemy na płaszczyznę, aby przejść odprawę celną. Trochę to trwało, cóż, takie przepisy. Wsiadamy do fury i kołujemy do hangaru przy aeroklubie od którego dzieli nas potężna brama. Miała być otwarta, ale nie zdziwiło nas, że musieliśmy czekać prawie 20min. No i jesteśmy pod hangarem. Szmata w ruch, oddajemy maszynkę w stanie idealnym. Jeszcze jedna rzecz, która nas intryguje. Ile wejdzie paliwa. Uff… w zbiornikach było ponad 20l.

Tak właśnie zakończyła się nasza przygoda lotnicza. Teraz tylko schabowy na obiad i powrót do domu.

Mam nadzieję, że po przeczytaniu tej relacji ktoś zdecyduje się na taką lub inną traskę po Europie. Grunt to dobre przygotowanie, a sam lot AT3-ką będzie czystą przyjemnością!   

Irek Krajewski 

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony