Przejdź do treści
Dziennik lotnika - cz. II (fot. 3sltr.wp.mil.pl)

Dziennik lotnika - cz. II

Postanowiliśmy przybliżyć Państwu pracę jednego z członków załogi Herculesa. Wylot do Nepalu.

Dziennik lotnika - cz. I

Ze względu na ogrom wykonanej pracy i zmęczenie autora nie udało się utrzymać formy dziennika na bieżąco. Zadanie było najważniejsze. Myślimy, że nie umniejszy to jednak ciekawej lektury.

Od przeszło 11 godzin ten sam basowy pomruk...  Pokonaliśmy już prawie 6000 km. Za nami pozostał Afganistan ze swymi strzelistymi i niedostępnymi szczytami masywu Hindukusz. Za nami pozostała stolica Gruzji, gdzie mieliśmy krótki przystanek na uzupełnienie paliwa. Za nami pozostały nasze rodziny. O 5.00 nad ranem, do kabiny wdzierają się pierwsze nieśmiałe promienie wschodzącego słońca. Jeszcze tylko chwila i dolecimy do Indii, gdzie w stolicy w New Delhi założymy (z kolegami z trzech krakowskich samolotów CASA C-295) obóz. To stąd przez najbliższe dwa dni będziemy latać do Nepalu z przywiezionymi na pokładach naszych samolotów 22 tonami pomocy. Potem na miejscu okazuje się, że w sumie dwa nasze Herculesy mają do przerzucenia pomiędzy Kathmandu, a New Delhi 40 ton pomocy, 81 strażaków i 12-tu pomagających im w akcjach ratowniczych czworonogów.

 

 

Lądujemy. Co za odmiana! Przecież jeszcze trzy dni temu lądowaliśmy przy opadach śniegu w Finlandii, a teraz jesteśmy w skąpanych słońcem Indiach. New Delhi - stolica Indii - nie chce jednak ukazać nam swojego piękna i okrywa się unoszącymi się czerwonymi drobinkami pyłu. Widoczność sięga 1000 m. Od razu przypomina mi się burza pisakowa, przed którą uciekaliśmy z lotniska Mazar-e-Sharif w Afganiastanie. Jej hipnotyzująca moc… Człowiek nie może oderwać wzroku od tej jakże szybko przesuwającej się ściany brunatno czerwonego piasku. Z góry wygląda to tak jakby czerwone morze piasku wdzierało się nad miasto pochłaniając każdy napotkany przedmiot. Wtedy jeszcze nie przypuszczałbym, że za 5 dni miałem oglądać ten sam spektakl w tym samym miejscu w Afganistanie, ale  tym razem z ziemi. Po lądowaniu otwieramy rampę samolotu i do wnętrza wdziera się gorące, przesiąknięte wonią olejków eterycznych powietrze. Czujemy się jak odkrywcy, którzy wieki temu przypływali po raz pierwszy na swoich okrętach w ten egzotyczny zakątek świata. Jednakże teraz pragniemy już tylko położyć się...

 

Niestety nie dla każdego najbliższe godziny oznaczają chwilę wytchnienia. W stolicy Indii najwięcej pracy ma teraz dowódca zadania płk Krzysztof Cur. To do niego należy "dopieszczenie" wszystkich elementów układanki. Telefony nie zamilkną przez najbliższe godziny. To chyba największa operacja (oprócz ewakuowania ludności z Charkowa na Ukrainie) w jakiej jest nam dane wziąć udział. Ale my, po ponad 24 godzinach na nogach, w przesiąkniętych potem do ostatniej nitki kombinezonach idziemy spać.

Tekst: por. Tomasz Kozłowski

FacebookTwitterWykop

Nasze strony