Dziennik lotnika - cz. I
Postanowiliśmy przybliżyć Państwu pracę jednego z członków załogi Herculesa. Wylot do Nepalu.
Świeżo po przylocie z Finlandii, skąd przywieźliśmy do Muzeum Lotnictwa w Krakowie unikatowy samolot myśliwski Caudron CR.714 wchodzimy do budynku Grupy Działań Lotniczych w Powidzu, gdzie trwa zwiększony ruch. Myślimy: czwartek, godzina 14.00, za półtorej godziny rozpoczyna się długi weekend majowy… ale to nie może być to... W sali przygotowania do lotów jest ponadprzeciętny tłok, a z urywków rozmów słychać "...z pomocą dla Nepalu...". Ten fragment zdania rozwiał nasze wszystkie wątpliwości.
Właśnie otrzymaliśmy nowe jakże ważne zadanie. Za 24 godziny mamy znaleźć się w oddalonym o ponad 6000 km Nepalu. Tylko jeden samolot będący na wyposażeniu Wojska Polskiego jest w stanie wykonać tak daleką i trudną misję. Wybór jest oczywisty, musi to być nasz poczciwy powidzki C-130 Hercules. Do przewiezienia jest 20 ton artykułów, na które czekają ludzie w ogarniętym tragedią Nepalu. Potrzeby są ogromne. Z przekazów w mediach wiemy, że brakuje wszystkiego, a ponad 30 stopniowe upały i niewiele słabsze wstrząsy wtórne dopełniają obrazu grozy.
Piątek, 1 maja 2015 r. Punktualnie o 14.00 dwa powidzkie C-130 Hercules powoli i majestatycznie kołują do pasa w swój długi lot. Trasa wiedzie poprzez Afganistan, Pakistan i Indie. Pokonać musimy góry Hindukuszu, aby znaleźć się u podnóża Himalajów, w stolicy Nepalu Kathmandu.
Pierwszy skok robimy do Warszawy, gdzie odbywa się załadunek oraz briefing z koordynatorem wylotu (zgodne z rozkazem d-cy 3. SLTr) ugrupowania - płk. pil. Krzysztofem Curem. W trasę wyruszają też trzy samoloty CASA C-295. Polecą one do Indii, skąd zabiorą część uchodźców oraz ratowników i strażaków. Ale najniebezpieczniejszy i najtrudniejszy odcinek to już domena tylko dla Herculesów. To tutaj po starcie z Indii, wśród górzystego Nepalu samoloty te mogą pokazać, iż pomimo sędziwego wieku są niezastąpione.
por. Tomasz Kozłowski (C-130)
Komentarze