Przejdź do treści
Źródło artykułu

Sebastian Kawa: zawody w Finlandii

Deszcz, deszcz, deszcz, czasem śnieg. Tak do tej pory można podsumować zawody w Finlandii.

26 czerwca pierwszy etap niezbyt fortunnie wyznaczonej konkurencja prowadził prosto w ciemne pokrycie na południu Finlandii. Tak pechowo wyłożono trasę, że czekaliśmy prawie dwie godziny zanim w tym obszarze pojawił się pierwszy kłaczek umożliwiający powrót z pierwszej strefy. Poza tym feralnym miejscem wokół była ładna pogoda, ale oczywiście w ciągu dnia piękne cumulusy też zmieniły się w rozlane chmury. Nie było innej rady jak czekać. Odlecieliśmy na trasę o 14:30. Nie było rewelacji pod pełnym pokryciem, ale szczęśliwie ominąłem kryzysy i wyszło nie najgorzej.



Na szczęście są krótkie przerwy w opadach, a wczoraj o 22:16 zza chmur wyszło słońce!!!

27 czerwca, już w dużo ładniejszej pogodzie, startowaliśmy do konkurencji. Jednak deszcze nas nie opuszczały i tuż przed otwarciem linii startu zaczęło dookoła padać. Przeciwnie niż wczoraj odlecieliśmy zgodnie zaraz po otwarciu linii startu. Była to dobra decyzja, bo bez problemów dolecieliśmy do bałtyckiej plaży na końcu południowej strefy nawrotów rozciągając maksymalnie trasę w tym kierunku. Na północy nie było już tak dobrze.

W drugiej strefie już mocno padało, jednak udało mi się w nią wlecieć w deszczu pod rozległym congestusem. W ostatniej, trzeciej strefie trafiliśmy na potężne burze. A burze jak to burze, jednemu dadzą, drugiemu zabiorą. Próbowaliśmy je ominąć południem. Omal nie przypłaciliśmy tego lądowaniem w terenie przygodnym, bo uzyskaliśmy ostrzeżenie, że wielu pilotów ma tam problemy, bo wschodni skraj burzy nie nosi i zeszliśmy do parteru przy powrocie. Tam zaczęły się kłopoty Janusza i Mikołaja, które zmusiły ich „Arcusa” do lądowania na leśnej polanie, oczywiście wirtualnego. Szwedom nie wiodło się na całej trasie. Nie wiedzieli o tych problemach. Polecieli w deszcz do strefy nawrotów,gdy my już wracaliśmy. Lecieli wzdłuż burzy wschodnim skrajem na północ. Okazało się, że  byli w stanie lecieć bez utraty wysokości  po zacienionej stronie burzy. Gdy my tam byliśmy przy chmurze nie wytworzył się jeszcze wał burzowy, ale gdy stamtąd odlecieliśmy wielkie cielsko ruszyło na wschód porywając wszystko od ziemi. Ograli nas o kilkanaście kilometrów Skorzystali też na tym lecący później Anglicy z klasy 20m. Tak samo zabrali się na wałku burzowym od wschodniej strony. Mario Kiessling walczył dziś bardzo ambitnie. Miał inna koncepcję. Obleciał cały pokryty burzą obszar daleko na wschód, ale nie wyszedł na tym dobrze. Jego partner Jan wylądował koło Lahti a Mario dość długo musiał się przyglądać z niskiej perspektywy rozległym lasom.

Wróciliśmy na lotnisko o 7-10 minut za wcześnie robiąc po drodze mnóstwo zdjęć i trenując szyki.



 

Mogło być gorzej. Wiele szybowców z klasy 20m i standardów nie ukończyło trasy. I nam niewiele brakowało do lądowania w terenie, na szczęście burza nas podniosła z samej ziemi przy powrocie ze wschodu.

 W Grand Prix sprawa jest prosta. Odliczanie i – GO !

Natomiast w zawodach klasycznych samemu trzeba wybrać optymalny moment startu, lub podczepić się do odpowiedniego konkurenta. Pogoda w tym rejonie ma jednak dla nas ciągle wiele tajemnic.

Niby lato a sypie śnieg. Niby wyż a piętrzą się wysokie chmury i rozlewają w wielkie ławice polewając przy tym okolicę jakby konieczne było ciągłe uzupełnianie wody w jeziorach.

Długi dzień pozwala na loty i rekreację w lasach w których grzyby można zbierać jeżdżąc rowerem, lub samochodem, ale z kolei obiad trzeba jeść w zimowych kurtkach. 29 czerwca wreszcie ociepliło się na tyle, że około południa na ekranach webcam pojawili się ludzie w koszulach. Nasi zawodnicy mieli sporo dylematów. Wszyscy lecieli po zbliżonych trasach, tym razem wyznaczonych puntami zwrotnymi. Pierwszy punkt zwrotny był jeszcze zakryty chmurami warstwowymi zalegającymi nad zachodnia częścią obszaru a w rejonie wielkich jezior we wschodnie części trasy już rosły chmury burzowe nabrzmiałe dużą ilością wody – a z takimi to ciągle gra w ruletkę.

Sebastian z Pawłem i Tomkiem nie wybiegli przed szereg, ale też nie zwlekali zbyt długo i odeszli po godzinie w której niegdyś otwierano sklepy z alkoholem. To była dobra decyzja bo spotykali już zdecydowanie lepsze noszenia niż Janusz, który odmeldował się trochę wcześniej. Miło było patrzeć jak krzyżyk oznaczający szybowiec Sebastiana przesuwa się nad lasami z prędkościami przekraczającymi czasem 200 km/h ,albo po zacięciu się systemu wykonuje potężny skok na mapie. Swoją drogą, to jak na kraj w którym powstaje NOKIA organizatorzy nie wykazali się zbytnią inwencją. Obrazowanie lotów jest tam gdzie miejsce dla papierosów.

Trzeci odcinek był wolniejszy bo w poprzek wiatru, ale skraj rozlanych deszczowych chmur dawał  podparcie  i dopiero przed Lahti wodnicy zadbali o zmycie much ze skrzydeł. Na szczęście miasto skoczni narciarskich i punkt zwrotny znalazły się akurat w nasłonecznionej szczelinie i na środku ogromnej chmury o średnicy 10 km dało się wyczesać ratunkowy komin.

Potem dłuższe przeskoki i szukanie wznoszeń pod rozległymi  podstawami i omijanie pryszniców. W jednym miejscu Sebastian wykonał nawet szybki skok w bok, ale opłaciło się, bo wygodna winda z szybkością 4 m/sek wyniosła go na wysokość 1700 m a z tego miejsca było już widać autostradę do Helsinek i sklepy w Lappi, do których  towarzystwo lotnicze jeździ na zakupy. Sebastian był w tym locie „szybszy od ekspresu”. Zakładano bowiem, że maksymalna do osiągnięcia średnia prędkość przelotu nie przekroczy 115 km/h. Tymczasem on dystans 348 km pokonał w niespełna 3 godziny a dopiero taki czas lotu daje zwycięzcy 1000pkt. Sebastian był zbyt szybki i dlatego jego wynik wyceniono na 983 punkty. Drugie zwycięstwo w konkurencji ubrało Sebastiana w żółty kaftanik, a jego partnerzy, Tomek i Paweł, też są dobrze ulokowani. Pięknie poleciała też para naszych pilotów w klasie club zajmując 5 i 6 miejsce. Janusz z Mikołajem,  latający na dwumiejscowym Arcusie, odeszli zbyt wcześnie, bo lecącym za nimi konkurentom lepiej się wiodło. Dziś, w niedzielę, obfite polewanie lasów uniemożliwiło latanie.

Pociemniało i …wszystko się wyjaśniło.

Wydawało się, że wystarczy dwa kolejne kolejne dni zraszania lasów, ale nie. Potężny pas chmur od Adriatyku po Arktykę, który także i u nas hojnie uzupełnial zasoby białej energii rzek, nie ma ochoty wędrować na Sybir.

Mimo niezbyt sympatycznej prognozy wydawało się, że słońce będzie dziś ogrzewać dupkę skandynawskiego pieska, ale gdy dokładnie pociemniał horyzont wszystko stalo się jasne.

Szkoda, bo ładnie wyglądały rzędy białych smukłych skrzydeł na tle zielonego lasu.

Teraz wszystkie szybowce wracają na swoje miejsca parkingowe, a załogi do campingowych pieleszy.

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony