Przejdź do treści
Źródło artykułu

Sebastian Kawa: Ekscytujący finał Grand Prix Czech

2 maja rozpoczęły się zawody Grand Prix Czech. Zawodnicy rywalizowali do 9 maja. Zawody eliminacyjne do Mistrzostw Świata, zorganizowane były z wielkim rozmachem i zaangażowaniem lokalnej społeczności. Poniżej przedstawiamy relację z ostatniego dnia zawodów.

Rzęsisty deszcz długo trzymał uczestników zawodów w ciepłych pieleszach, toteż z głębokim niedowierzaniem przyjmowano sms kierownika sportowego, który zapraszał pilotów na odprawę w samo południe. Wątpliwości te utrwalały zdjęcia satelitarne ukazujące wyścigi … deszczowych chmur i frontów. Mimo to w przewidzianym czasie zawodnicy zdjęli pokrowce ze swych wspaniałych aerodyn i podciągnęli je na szczyt.

Inżynier Horac ze Zbraslavic oparł swój optymizm na tym, że jeden front chłodny właśnie przeszedł, a drugi z przelotnymi deszczami miał się zjawić nad lotniskiem za godzinę. Tracił on aktywność nad mokrą ziemią i powinien w formie szczątkowej powędrować dalej w Karpaty. Karkołomna hipoteza, ale potwierdziła się. Po dzwonach na Anioł Pański przez chmury średniego i wysokiego piętra zaczęło przeświecać słońce i wnet nad szczytami Beskidu za zaczęły się tworzyć anemiczne obłoki. Jednak po zachodniej stronie widoczne już były deszczowe firanki kolejnego frontu.

Wyznaczono krótki 118 kilometrowy zygzak równoległy do zachodnich zboczy z pierwszym punktem zwrotnym w słynnej już Pinduli. Mamy czekać. Cumulusy nad górami przybrały dość powabne kształty, choć energia słoneczna ciągle była filtrowana przez welon cirrusów. ale fala opadów dryfowała konsekwentnie do lotniska. Mimo to uzbrojono Sebastiana w kamerkę na patyku, a jeden z szybowców oklejono kamerkami Go Pro i rozpoczęto holowanie nad Lysą Horę. Zaczęliśmy podejrzewać, że organizatorom chodzi tylko o filmy z powietrza do bogatej oprawy imprezy. Wtórny front przesłonił całkowicie niebo. Pod jego zwartymi chmurami warstwowymi zanikły kłębiaste obłoczki podtrzymujące szybowce, front zwolnił,więc nie było nawet wiatru dającego poparcie na zboczach. Na dodatek pojawiły się pierwsze kropelki deszczu. Sprawa wydawał się przesądzona. Odbój i balanga…

Tymczasem ku zdumieniu wszystkich Roland Stuk o 14.50 rozpoczął odliczanie. Korowód szybowców karnie przedefilował ku uciesze weekendowej publiczności na wysokości około 800 m nad lotniskiem i wrócił ku zboczom. Bractwo długo walczyło o utrzymanie się w powietrzu. Część na silnikach wróciła do lotniska, inni zrobili to jakiś czas później, gdy osiągnęli wysokość gwarantującą dolot. Sebastian jakimś sposobem wleciał do Pinduli, ale ciągły lot ślizgowy i ucieczka w dolinę spowodował, iż podczepialiśmy już wózek transportowy szybowca, gdy zniknął nam z oczu za garbkiem przy Skałce oddzielającym go od lotniska. Cud sprawił, że znalazł tam jakieś ciepłe tchnienia ziemi, które opóźniały zetknięcie się z ziemią, a potem przez niemal godzinę windowały go do wysokości około 500 nad dno doliny pozwalając na powrót do zbawczych zboczy Smrka. W żlebach tej góry bardzo długo męczyli się: Bednarczuk, Panek i Piskaczek nim zdobyli wysokość potrzebną na skok do Pinduli i tu szukali podparcia po zaliczeniu punktu zwrotnego. Sebastian dołączył więc do Zdzicha po wygrzebaniu się z tarapatów i razem podążali tropem czeskiej pary wzdłuż linii szczytów.

Zasłaniane przez wzniesienia szybowce często zanikały z zasięgu anten radiowych, toteż na długie okresy zawieszał się tracking obrazujący manewry pilotów zwiększając emocje obserwatorów. Zainteresowanie zawodami było duże. Zarejestrowano połączenia internetowe nawet z bardzo egzotycznych zakątków Ziemi. W jaki sposób piloci zdołali utrzymać się w powietrzu pozostanie ich tajemnicą. Trudno też się dziwić, że nie ma żadnych zdjęć z tych lotów. Dla Sebastiana była to gra o pietruszkę. Przy 42 zdobytych punktach z przewagą 14 punktów na maksymalną ilości 10 w udanej konkurencji, mógł sobie pozwolić na poszukiwania z córkami zbójnika Rumcajsa w lasach koło Ilczyna.

Natomiast o awans do światowego finału walczył Słoweniec Luka Znidarsic, twórca elektrycznego systemu napędu szybowców VES, który jak reprezentant gospodarzy Petr Panek zgromadził 28 punktów, oraz Zdzichu Bednarczuk z 27-ma punktami. Luka poddał się z większością pilotów na początku wyścigu. Panek zbyt śmiało wysforował się w drodze do drugiego punktu zwrotnego i zniknął za szczytem Javorovy. Pozostałą trójkę mogliśmy znów podziwiać bezpośrednio z lotniska jak na Smrku mozolnie ściubili metry niezbędne do kontynuowania lotu. Znajdowali się w bok od trasy i nieco za trzecim punktem zwrotnym, lecz nad płaskim terenem nie było szans na latanie.

Rzednące pod koniec dnia chmury rozpadającego się frontu zaczęły przepuszczać ciepło, więc nad „asfaltowym jeziorem”, czyli rozległą fabryką Hyunadai, pojawił się cumulus dający szanse lotu do ostatniego punktu zwrotnego. Zbyszek, aby awansować musiał zdobyć minimum 2 punkty, czyli miał wygrać, albo być drugim w trójce gdyby ukończyli wyścig. Ruszył więc ku chmurce w ślad za Piskaczkiem. Sebastian został nad górami. Czekał, aż krawędź frontu odkryje stoki i anemiczny komin wzmocni się podnosząc go do wysokości choćby 100 m nad teren. Asfaltowe jeziorko pracowało dając polsko-czeskiej parze przyzwoite wznoszenia. Młody pilot z Pragi odleciał wcześniej w kierunku punktu zwrotnego, ale nic nie podparło go na trasie i musiał zapoznać się z polami koło Gnojnika.

Zdzichu doleciał. Wkrótce tuż nad linią horyzontu pojawił się Sebastian. Nie imponowała ich prędkość, gdy w niskim przelocie defilowali przed szpalerem widzów. Rozczula też średnia prędkość na trasie 37,6 km/godz. Rowerem byłoby szybciej, a przecież w poprzednim wyścigu na dwukrotnie dłuższym dystansie Sebastian leciał o 100 km szybciej.

Awans do światowego finał Grand Prix we włoskim Varese, wywalczył Sebastian i Zdzichu Bednarczuk. Trzecim stopniem na podium musiał się zadowolić Petr Panek.

Tomek Chudoment uplasował się na 8. miejscu,

a Marcin Meżyk na 10. ale w jego skrzydle „coś chrupie” i musiał oddać szybowiec do naprawy fabrycznej.

Wielkie słowa uznania należne są gospodarzom imprezy. Zespół kilkunastu wolontariuszy przygotował i przeprowadził ją w sposób, który mógłby zawstydzić wielu organizatorów mistrzostw świata.





Sprawna i kompetentna organizacja, bogata oprawa medialna, bardzo dobra obsługa meteo, serdeczna atmosfera, dowcipne otwarcie i bogate zakończenie, na które korytami przynoszono dobra czeskiej kuchni, wzbudziły zachwyt uczestników zawodów, oraz obserwatorów z obcych krajów – byli tacy.

Tomasz

Więcej zdjęć na stronie: www.sebastiankawa.pl

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony