Przejdź do treści
Jacek Libucha - Prezes Zarządu PZL-Świdnik (fot. leonardocompany.com)
Źródło artykułu

Z cyklu "Ludzie PZL": Jacek Libucha

Historię PZL-Świdnik kształtowały i kształtują wybitne osobowości. Eksperci w swoich dziedzinach, entuzjastycznie nastawieni do realizacji zawodowej misji. W cyklu artykułów z okazji jubileuszu 70-lecia PZL-Świdnik przedstawimy kilkunastu z nich. Zaczynamy od Jacka Libuchy, prezesa zarządu spółki.

Służba wojskowa, misje zagraniczne, samotne zdobycie Bieguna Południowego. To historie z różnych opowieści i na niejeden życiorys. Jak zdobyć kompetencje i wygospodarować czas, żeby osiągnąć sukces we wszystkich tych dziedzinach?

– Zacznę od czasu. Wszystkie te wydarzenia rozłożyły się na przestrzeni 25 lat. Skoro mówimy o ćwierćwieczu, to myślę, że każdy znajdzie czas na różne rzeczy. Co do kompetencji, rodzice nauczyli mnie, żeby zawsze skupiać się na tym co się robi i wykonywać to jak najlepiej się potrafi.

Deklaruje Pan, że wprowadzenie do produkcji nowego polskiego śmigłowca jest głównym celem Pan misji w Świdniku. Jak go osiągnąć?

– Przede wszystkim, wprowadzenie nowego śmigłowca do produkcji w PZL-Świdnik przyniesie wiele korzyści. Po pierwsze, to korzyść dla samego wojska, ponieważ mówimy o bardzo dobrym, nowoczesnym śmigłowcu. Po drugie, to korzyść dla systemu bezpieczeństwa kraju. Na miejscu mamy bazę, infrastrukturę i producenta, którym jesteśmy. Dla nas oczywiście też jest to dobre, jak i dla firm, które z nami współpracują. Trzeba pamiętać, że większość naszych kontrahentów to kontrahenci polscy. Nie zapominajmy o Świdniku jako mieście i całej Lubelszczyźnie. Głęboko wierzę, że jeśli coś jest dobre dla wszystkich, których to dotyczy, to się wydarzy.

Jakimi argumentami dowodziłby Pan tezy, że PZL-Świdnik jest ważną częścią Leonardo Helicopters?

– PZL-Świdnik jest nie tylko ważną częścią, ale, powiedziałbym, sercem Leonardo Helicopters. Bardzo łatwo można byłoby to udowodnić, gdybyśmy dzisiaj, nie daj Boże, wyłączyli zakład na tydzień, bądź dwa tygodnie. Wtedy faktycznie unieruchamiamy wszystkie programy śmigłowcowe Leonardo Helicopters. Na bazie PZL-Świdnik stworzyliśmy centrum kompetencyjne i w zasadzie nie ma śmigłowca Leonardo Helicopters, który wylatywałby bez udziału PZL-Świdnik. To jest nasze główne osiągnięcie.

Siły zbrojne są najcenniejszym klientem producentów śmigłowców. PZL-Świdnik dostarcza sprzęt wojskowy Siłom Zbrojnym Rzeczpospolitej praktycznie od pierwszego roku działalności. Jak utrzymać tę pozycję w przyszłości?

– Pracujemy na dosyć sporej flocie. W tym kontekście ważne jest zapewnienie wysokiej jakości obsługi 140 śmigłowców, które latają dla klientów polskich. To baza, o którą musimy zadbać. Jednocześnie musimy iść cały czas za potrzebami wojska. Podstawowym pytaniem jest to, czy za dziesięć, dwadzieścia czy trzydzieści lat śmigłowce będą wciąż potrzebne. Jeśli spojrzeć na zadania, które śmigłowce w wojsku wykonują, czyli rozpoznawcze, transportowe, desantowe, szturmowe, ratownicze i wszelkie inne zadania specjalistyczne, to trudno sobie wyobrazić przyszłość, nawet z dronami, systemami bezzałogowymi, w której zabrakłoby miejsca dla śmigłowców. Są platformą dającą siłom zbrojnym bardzo dużo elastyczności. A skoro w siłach zbrojnych będzie miejsce dla śmigłowców, to będzie też miejsce dla nas, ponieważ jesteśmy jedynym oryginalnym producentem śmigłowców w Polsce, bardzo ważnym elementem infrastruktury przemysłowo-obsługowej dla wojska i chcemy nim pozostać. Jeśli będziemy iść za tymi potrzebami, to myślę, że znajdzie się dla nas miejsce.

W ciągu 70 lat historii PZL-Świdnik przeżył wiele trudnych chwil. Jaka jest siła tego zakładu, że nie wykoleił się na żadnym z zakrętów historii?

– Powiedziałbym, że są dwa filary czy też dwa elementy tej siły. Pierwszym jest know-how. Ta firma wypracowała pewną wiedzę, doświadczenie, technologie, wartość przemysłową, która jest duża i niezbywalna. To wartość organizacyjna wykraczająca ponad infrastrukturę, którą tu widzimy. To coś samo się broni. Drugi element to ludzie, społeczność. Świdnik nie jest dużym miastem, panuje w nim pewna symbioza społeczności lokalnej z zakładem, które trzymają się razem i walczą o fabrykę. W związku z tym jest determinacja, żeby on istniał. Dlatego jest w stanie przeżyć różne zakręty historii.

Jaką przyszłość widzi Pan przed PZL-Świdnik?

– Wiąże z nim bardzo duże nadzieje, co jest oczywiste. Kiedy zamykam oczy, jestem w stanie sobie wyobrazić dalej rozwijający się, nowoczesny zakład, który będzie miał dwie duże podstawy. Jedną będzie centrum kompetencji dla Leonardo Helicopters, tak, żeby nic, co dzieje się w Leonardo Helicopters, nie działo się bez nas. To daje nam dużą ekspozycję eksportową, pewną bazę biznesową. Natomiast oczywiście najważniejszą rzeczą jest, żeby w przyszłości wciąż wylatywały ze Świdnika polskie śmigłowce z polską szachownicą. Wyobrażam sobie kilka nowych produktów, być może jakieś platformy bezzałogowe z wirnikiem jako napędem. Tak sobie wyobrażam przyszłość i uważam, że mamy kompetencje, kadrę, wiedzę, kontakty z klientami, jesteśmy ważnym elementem całości sytemu bezpieczeństwa kraju, więc mamy przesłanki do tego, żeby w taką przyszłość wierzyć.

Jan Mazur

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony