W słusznej sprawie
Niezależnie od tego, czy prowadzą akcję w skalnej ścianie metodami klasycznymi, czy z powietrza z użyciem śmigłowca, ratownicy z Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego nieustannie muszą się mierzyć z ekstremalnymi warunkami. Taka praca wymaga nie tylko specjalistycznego sprzętu, lecz przede wszystkim fenomenalnego przygotowania.
Żeby zgłosić swój akces do TOPR-u, trzeb znać topografię Tatr, być doświadczonym wspinaczem i narciarzem, ale też osobą godną zaufania, co pisemnie musi potwierdzić dwóch ratowników wprowadzających. Pozytywna weryfikacja kandydata to dopiero początek żmudnej drogi. Czekają go wieloletnie szkolenia i akcje górskie, podczas których w bezlitosny sposób zostaną sprawdzone nie tylko jego umiejętności, lecz także charakter. Wystarczy wspomnieć, że TOPR każdego roku prowadzi ponad 800 akcji ratowniczych, w tym około 280 z użyciem śmigłowca.
Nie dziwi więc, że w szeregach tatrzańskiego pogotowia działają też żołnierze i policjanci. Współpraca między tymi służbami trwa od wielu lat. Tak było m.in. w trakcie zeszłorocznych akcji ratowniczych w Jaskini Wielkiej Śnieżnej, gdy podczas eksploracji nieodkrytych dotychczas odcinków zginęło dwóch doświadczonych speleologów. Toprowcy oceniają tę wyprawę jako jedno z najtrudniejszych zadań ratowniczych obecnego pokolenia. – Od pewnego momentu wiedzieliśmy, że nie ratujemy już życia, tylko ludzką godność. Nigdy nie oceniamy osób, po które idziemy. Oczywiście ponosimy ryzyko, lecz robimy to z pełną świadomością, zgodnie ze składaną przysięgą. Często dzięki eksploratorom, tak jak w tym wypadku, poznajemy miejsca dotąd nieodkryte, pokazujące, jak piękny i tajemniczy jest świat. Rozumiemy to – mówi sierż. Paweł Jankowski, ratownik pokładowy krakowskiej 3 Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej oraz toprowiec. W tamtych dniach zarządzeniem ministra obrony narodowej został oddelegowany do bezpośredniego udziału w akcji i ewentualnych działań łącznikowych między MON-em a TOPR-em.
Akcja w Jaskini Wielkiej Śnieżnej trwała ponad cztery tygodnie, a czas przebywania ratowników pod ziemią jednorazowo dochodził do ponad 40 godzin. Przedstawiciele Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych, m.in. płk Marcin Szafraniec, zapewnili naczelnika TOPR-u o pełnym wsparciu, łącznie z możliwością użycia wojskowych statków powietrznych. Jednocześnie Jednostka Wojskowa GROM udostępniła specjalistyczne zestawy nurkowe o obiegu zamkniętym, umożliwiające ratownikom prace pirotechniczne w ciasnych korytarzach bez cyrkulacji powietrza. Główne zadania spoczywały na sekcji strzałowej TOPR. To ratownicy zajmujący się m.in. poszerzaniem korytarzy jaskiniowych materiałami wybuchowymi, od kilkunastu lat szkoleni przez specjalistów z Wojskowego Instytutu Technicznego i Uzbrojenia z Zielonki. – Co najważniejsze, pomimo wielu trudności i zagrożeń dla bezpieczeństwa samych ratowników wojsko wspierało ich do końca akcji – zaznacza sierżant.
Dodaje przy tym, że toprowcom pomagali wojskowi z różnych dowództw i struktur, z gen. Rajmundem T. Andrzejczakiem, szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego na czele.
W Tatrach doszło wówczas też do innego dramatycznego zdarzenia. Na Giewoncie w wyniku wyładowania atmosferycznego zostało porażonych ponad 150 turystów (cztery osoby poniosły śmierć, w tym dwoje dzieci). – Zostałem tam przerzucony śmigłowcem w drugim locie, jeszcze w trakcie burzy. Przez dwa lata służby w Afganistanie jako ratownik medyczny nie spotkałem się z takim widokiem. Sytuacja była bardzo poważna – wspomina sierż. Paweł Jankowski. Ponownie wszystkie służby ruszyły do akcji. Niestety, z różnych względów nie wziął w niej udziału śmigłowiec wojskowy Mi-8, który stanowiłby duże wsparcie w ewakuacji poszkodowanych. Dlatego obie strony pracują teraz nad rozwiązaniami umożliwiającymi skoordynowanie wspólnych działań.
Piloci z krwi i kości
Żeby współpraca TOPR-u z wojskiem przebiegała sprawnie, potrzebne jest nie tylko zgranie procedur. Akcje górskie są prowadzone w bardzo trudnych warunkach i każda minuta może zaważyć na ich powodzeniu. Wszyscy ich uczestnicy muszą darzyć się bezwzględnym zaufaniem, a to można osiągnąć wyłącznie dzięki regularnym treningom i wspólnym działaniom „bojowym”. Jedne z pierwszych ćwiczeń wojska z TOPR-em odbyły się ponad dekadę temu. W 2006 oraz w 2007 roku polscy żołnierze przygotowujący się do misji w Afganistanie przechodzili szkolenie wysokogórskie i lotnicze w Tatrach. Andrzej „Blaszka” Blacha, ratownik TOPR-u oraz żołnierz sił specjalnych w stanie spoczynku, wspomina, że brały w nim udział Mi-17, Mi-24 oraz W-3 Sokół. – Jeden śmigłowiec wojskowy pełnił dyżur, a pozostałe wykonywały loty treningowe. Niezależnie od typu musiały wykonywać takie same zadania. Piloci żartowali, że wszystkiego uczymy ich na odwrót, niż robili dotychczas. Faktycznie tak było, ponieważ w górach lata się inaczej. Andrzej Blacha wspomina, że ze względu na prędkości i wysokości najtrudniejsze w pilotażu były Mi-24. Nie oznacza to jednak, że inni lotnicy mieli łatwiejsze zadanie. – Pamiętam, jak pierwszego dnia jeden z pilotów Mi-17 poleciał na dwa lub trzy lądowiska, żeby podebrać ćwiczących w górach żołnierzy. Wstał zza sterów dosłownie mokry. Ten trening zaprocentował w Afganistanie – podkreśla Andrzej Blacha. W kursie uczestniczyli żołnierze z sił specjalnych, a także innych jednostek oraz służb, którzy mieli prowadzić wspólne operacje na misji. Tygodniowe szkolenie obejmowało m.in. techniki przetrwania oraz desant ze śmigłowców na szybkiej i alpinistycznej linie. – Cały kurs prowadziło TOPR, ponieważ Tatry to jedyne lokalne góry o charakterze alpejskim. Później spotkałem się z większością tych pilotów i żołnierzy w Afganistanie, więc nie było trudno znaleźć wspólny język – dodaje „Blaszka”.
(fot. por. Karol Borkowski / 2GPR)
Po dziesięcioletniej przerwie wojsko wraca do szkoleń w Tatrach, ale teraz skupia się na działaniach ratowniczych. W maju 2019 roku przeprowadzono ćwiczenia „Sarex”, których scenariusz zakładał katastrofę małego statku powietrznego w rejonie Tatrzańskiego Parku Narodowego. Na pomoc mieli pośpieszyć ratownicy TOPR-u razem z wojskowymi pilotami. – Przed samymi ćwiczeniami przeprowadziliśmy cykl spotkań, podczas których zgrywaliśmy nasze umiejętności. W swoich branżach jesteśmy profesjonalistami, ale mamy odmienne procedury, dotyczące na przykład utrzymania łączności. Podczas lotów pilot wojskowy wykonywał zadania pod okiem pilota instruktora TOPR-u – opowiada mjr pil. Marcin Gancarczyk, dowódca 2 Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej z Mińska Mazowieckiego. W skład załogi śmigłowca lecącego na akcję górską wchodzi dwóch pilotów, minimum dwóch ratowników dołowych oraz ratownik pokładowy. Tutaj, inaczej niż w wojsku, to on odpowiada za koordynację działań oraz komunikację. Pilot zaś potwierdza, czy można wykonać daną operację, czy spróbować zastosować inną technikę. Różnice, choć teoretycznie niewielkie, wymagały od wojskowych wyrobienia nowych nawyków. Najtrudniejsza część ćwiczeń była związana jednak z samym lataniem w górach.
– Wszystkie takie loty są niezwykle trudne. Najtrudniejsza kwestia to przewidywanie pogody. Silny wiatr, śnieg i niski pułap chmur wymagają od pilota bardzo dużego doświadczenia. W takich warunkach trzeba podebrać poszkodowanego ze skalnej ściany, gdzie kurczowo trzyma się on łańcucha. Niejednokrotnie łopaty wirnika nośnego pracują 2-3 m od ściany, przy takiej samej odległości kadłuba od zbocza. Trzeba uważać, żeby nie zdmuchnąć ratowanego i z taką precyzją podać ratownikowi hak, żeby mógł się wpiąć do liny – relacjonuje mjr pil. Gancarczyk. Dodaje, że w takich operacjach pilnowanie parametrów lotu musi być dla pilota tak naturalne jak oddychanie. Całą uwagę należy poświęcić utrzymaniu właściwego miejsca w przestrzeni. – Do tego trzeba być urodzonym lotnikiem – podsumowuje.
Intensywny czas
Ze względu na bardzo złe warunki pogodowe, głównej części ćwiczeń „Sarex” nie udało się przeprowadzić. Wzajemne przyswojenie procedur ratowniczych i wojskowych oraz doświadczenie zdobyte podczas przygotowań zaprocentowały jednak już pół roku później. Śmigłowiec TOPR-u, jak każdy statek powietrzny, musi przejść cykliczny przegląd. Jesienią władze stowarzyszenia zwróciły się do wojska, by na ten czas dyżur w górach objął W-3 Sokół z 2 Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej. Rozwiązanie takie umożliwiają m.in. przepisy dotyczące służby poszukiwania i ratownictwa lotniczego (Aeronautical Search and Rescue – ASAR). – Istotne było to, żeby w Tatry trafiła załoga, która wykonywała wcześniej zadania lotnicze w górach i nie musiała się zgrywać od nowa. Szybko okazało się, że było to słuszne założenie. Już w pierwszym dniu wspólnego dyżuru podczas lotu treningowego zostaliśmy przekierowani do działania ratowniczego w rejonie Czarnego Stawu, gdzie pomocy potrzebowała turystka z urazem nogi – podkreśla mjr pil. Gancarczyk.
Takie zastępstwo najprawdopodobniej powtórzy się także w tym roku. Kluczowy jednak będzie rok 2021, kiedy śmigłowiec TOPR-u przejdzie główny remont. Może on potrwać kilka miesięcy i jest dobrą okazją dla obu stron do rozszerzenia współpracy. To jednak niejedyne pole, na którym można ją rozwijać. Obecnie śmigłowiec TOPR-u pełni dyżury od wschodu do zachodu słońca. Loty w nocy wymagają specjalistycznego sprzętu, takiego jak noktowizja. – Ze względu na trudności, jakie niesie ze sobą nocne latanie w górach, podchodzimy do tego zadania bardzo ostrożnie. To ciekawy, ale odległy cel, który wymaga długotrwałego treningu i zgrania załóg. Nie planujemy takich lotów naszym śmigłowcem, ale armia dysponuje odpowiednim wyposażeniem – mówi Jan Krzysztof, naczelnik TOPR-u. Zwraca przy tym uwagę, że współpraca stowarzyszenia z wojskiem wykracza poza sferę lotniczą. – Mamy pewne kontakty w dziedzinie medycyny górskiej i pola walki. Zaadaptowaliśmy kilka wojskowych rozwiązań. Przykładem mogą być metody tamowania gwałtownych krwotoków stosowane przez żołnierzy. Działa to w dwie strony, bo wojskowi medycy także korzystają z rozwiązań sprawdzonych w górach, jak choćby postępowanie z ratowanymi w stanach głębokiej hipotermii. Jan Krzysztof zaznacza, że relacje TOPR-u z wojskiem sięgają 1994 roku, kiedy lotnictwo wsparło ratowników po katastrofie śmigłowca. – Korzystamy ze wspólnych środków, dlatego im więcej wyciągamy z takiej współpracy, tym lepiej dla ludzi, którym służymy. Z pewnością należy ją kontynuować – tłumaczy.
Temat współpracy z wojskiem rozwija Andrzej Marasek, szef szkolenia TOPR-u. – Działamy z jednostkami specjalnymi, na przykład nurkami z oddziału morskiego GROM. Uczymy ich nurkowania w górach czy jaskiniach. Dzielimy się także doświadczeniem z takich dziedzin jak narciarstwo wysokogórskie czy ratownictwo lawinowe – wylicza. Na tym nie koniec. Praca ratowników opiera się na wiedzy przez dekady przekazywanej z pokolenia na pokolenie, ale postęp technologiczny wnosi ją na nowy poziom. Przykładem mogą być bezzałogowce. – Przyglądamy się dronom wyposażonym w kamery termowizyjne, które mają odpowiedni udźwig oraz mogą utrzymać się w powietrzu dłużej niż kilkadziesiąt minut. Na razie nie ma takich na rynku cywilnym, za to posiada je wojsko – stwierdza Andrzej Marasek.
Ratownicy TOPR-u jednogłośnie podkreślają, że chętnie dzielą się z armią swoją wiedzą. Teraz jest dobry czas, żeby rozwijać wzajemne relacje, zwłaszcza że obie strony mogą się jeszcze wiele od siebie nauczyć. – Tu nie chodzi o odznaczenia, tylko o działanie we wspólnej, słusznej sprawie, jaką jest ratowanie ludzkiego życia i zdrowia. Zależy nam, żeby taternicy, turyści czy każdy z nas, byli świadomi, że czuwają nad nimi ludzie tworzący niezawodny system ratownictwa, który jest w stanie działać bez względu na okoliczności, porę roku, dnia i stan pogody – podkreśla Paweł Jankowski, żołnierz i ratownik TOPR-u.
Michał Zieliński
Komentarze