SH-2G kończą misję w lotnictwie morskim. Przez ponad 20 lat śmigłowce realizowały zadania od Bałtyku po Morze Śródziemne
Dwie dekady temu śmigłowce SH-2G otworzyły zupełnie nowy rozdział w dziejach polskiego lotnictwa morskiego i przecierały nieznane dotąd szlaki. Teraz ten rozdział powoli się domyka. Za kilka dni pierwsze polskie śmigłowce pokładowe zostaną ostatecznie wycofane ze służby. Mieliśmy okazję brać udział w jednym z ostatnich lotów tego typu maszyny.
Płyta, koło, drzwi. Z trudem przeciskam się przez wnętrze śmigłowca i sadowię się w kącie kabiny. Jest tak ciasno, że nogą dotykam siedzącego obok nawigatora. Drugiego mam niemal na wyciągnięcie ręki. Zza jego ramienia widzę migający na zielono obraz z radaru. Piloci robią ostatnie notatki. Przez moment trwamy we względnej ciszy, szybko jednak maszyna ożywa. Komendy w słuchawkach gęstnieją, uruchomiony wirnik nabiera tempa, kabina zaczyna wibrować.
Wreszcie śmigłowiec odrywa się od płyty i wykonuje zwrot. Wyglądam na zewnątrz. Rozległa przestrzeń lotniska w mgnieniu oka przechodzi w pas drzew, ten ustępuje miejsca wąskiej kresce plaży, jeszcze kilka sekund i jesteśmy nad morzem. Mijamy ruiny starej torpedowni, przelatujemy w sąsiedztwie zabudowań Rewy i Pucka, gdzieś pod nami prześlizguje się Cypel Rewski, a w oddali majaczą sylwetki statków zmierzających do Gdyni i Gdańska.
Chwila jest szczególna. Oto bowiem bierzemy udział w jednym z ostatnich lotów szkoleniowych na pokładowym SH-2G. Jeszcze tylko kilka startów i lądowań dziś, jeszcze współpraca z fregatą w początkach listopada i… definitywny koniec. Kamany, które w polskiej marynarce przecierały nieznane dotąd szlaki, zakończą trwającą przeszło dwie dekady misję.
Kaman, Kaman
Wszystko zaczęło się jeszcze pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Polska była wówczas świeżo upieczonym członkiem NATO, zaś wojsko w miarę możliwości starało się odnawiać swoje zasoby. Symbolem nowego otwarcia w marynarce wojennej miały stać się dwie podarowane przez Amerykanów fregaty Oliver Hazard Perry. Okręty otrzymały nazwy ORP „Gen. T. Kościuszko” i ORP „Gen. K. Pułaski” – na cześć bohaterów, którzy przed laty połączyli obydwa kraje.
Dar wymagał jednak dopełnienia. Obydwie fregaty zostały przecież przystosowane do przenoszenia śmigłowców pokładowych. Bez nich traciły część swojej wartości. I dlatego właśnie w 2001 roku Polska podpisała z USA kolejną umowę. Porozumienie zakładało, że do Gdyni w krótkim czasie trafią cztery maszyny Kaman SH-2G Super Seasprite.
– Dla nas była to absolutna nowość. Polska nigdy wcześniej nie korzystała z amerykańskiego sprzętu. Ale co jeszcze ważniejsze, nigdy wcześniej nie mieliśmy śmigłowców przeznaczonych do prowadzenia operacji bezpośrednio z okrętu – podkreśla kpt. pil. rez. Adam Pojawa.
Oficer znalazł się w grupie skierowanej na szkolenie do USA. Wspomina trzystopniowy kurs z języka angielskiego, wyśrubowane normy zdrowotne, którym musieli sprostać piloci, ekscytację i stres związany z pierwszymi lotami.
– Kiedy ruszałem za ocean, na koncie miałem całkiem pokaźne doświadczenie. Latałem w dzień i w nocy. Na Mi-2, W-3, Mi-17… ale dopiero kiedy poleciałem w morze, by po raz pierwszy wylądować na okręcie, zrozumiałem, że wchodzę w zupełnie inny świat – wspomina.
No bo tak: lądowisko na fregacie OHP ma wymiary 11 x 15 m. Dla porównania – średnica wirnika nośnego SH-2G to 13 m. Podczas samej operacji okręt porusza się z prędkością około 15 w., zaś śmigłowiec – 100–140 km/h. Do tego dochodzi falowanie.
– Pół biedy, kiedy maszyna ląduje za dnia. Ale w nocy? Kiedy nie widać horyzontu, a jedynym punktem odniesienia pozostają światła sygnalizacyjne na okręcie? – uśmiecha się kpt. pil. rez. Pojawa.
Piloci zgodnie powtarzają: podczas takich manewrów naprawdę może przybyć na głowie siwych włosów.
– Czasem żartujemy, że nawet w dzień przy złej pogodzie, kiedy solidnie buja, to na dwie–trzy sekundy przed lądowaniem trzeba po prostu zamknąć oczy i liczyć, że się uda – przyznaje kpt. pil. Maciej Mieszkowski, jeden z pilotów, który zasiada za sterami SH-2G podczas naszego lotu.
Polowanie na okręty
Żarty żartami, ale przez ponad 20 lat użytkowania Kamana w polskich siłach zbrojnych nie doszło do żadnego poważnego wypadku. A lotów było całe mnóstwo.
– Realizowaliśmy zadania na Bałtyku, Morzu Północnym, Atlantyku, Morzu Śródziemnym – wylicza kmdr ppor. Krzysztof Szkrobol, nawigator-oficer taktyczny w załodze SH-2G.
Załogi zaliczyły certyfikację w prestiżowym ośrodku FOST, należącym do Royal Navy. Wraz z fregatami chodziły na misje w składzie natowskich zespołów SNMG1 i SNMG2, które należą do sojuszniczych Sił Odpowiedzi.
Zespoły na co dzień patrolują kluczowe dla żeglugi szlaki wokół Europy i ćwiczą, aby zachować gotowość do działania w razie kryzysu bądź wojny. Jeśli do nich dojdzie, niemal od ręki mogą bowiem zostać wysłane we wskazany rejon. SH-2G zostały też wysłane na antyterrorystyczną misję Active Endeavour, aktywowaną w reakcji na uderzenia w World Trade Center i Pentagon.
Załogi Kamanów patrolowały newralgiczne obszary Morza Śródziemnego, wypatrując między innymi statków podejrzewanych o przemyt ludzi i broni.
– Na dzień dobry musieliśmy zgrać się z zespołami fregat. Wzajemnie się poznać, zrozumieć – opowiada kmdr ppor. Szkrobol. Jak przyznaje, początkowo zdarzały się sytuacje, że okręt po tym, jak śmigłowiec wystartował, oddalał się tak bardzo, że na pokład wracali dosłownie na oparach paliwa. – Ale mankamenty szybko udało się wyeliminować. Bez przesady mogę powiedzieć, że współpraca zaczęła układać się wzorowo – zaznacza kmdr ppor. Szkrobol.
– Dla fregaty śmigłowiec pokładowy jest czymś w rodzaju dodatkowego oka. Zasięg radarów, którymi dysponuje okręt nie wykracza poza linię horyzontu, a z powietrza można przekazać na pokład informacje o tym, co dzieje się poza tą granicą – tłumaczy kpt. pil. Mieszkowski.
Załoga SH-2G odpowiada więc za prowadzenie rozpoznania, w razie potrzeby wskazuje też okrętowej artylerii cele będące w jej zasięgu, a niewidoczne z pokładu.
Do tego dochodzą zadania transportowe, łącznikowe, ratownicze. Przede wszystkim jednak SH-2G to maszyna przeznaczona do poszukiwania i zwalczania okrętów podwodnych.
– Śmigłowiec został wyposażony w wyrzucane do morza sonoboje i detektor anomalii magnetycznych – tłumaczy kmdr ppor. Szkrobol. Sonoboje zbierają rozchodzące się pod powierzchnią dźwięki, detektor zaś rejestruje odkształcenia w polu magnetycznym Ziemi. – Jeśli w ten sposób uda nam się namierzyć okręt podwodny, sami możemy wyprowadzić przeciw niemu atak. SH-2G potrafią przenosić torpedy MU-90, a to broń sprawdzona i skuteczna – zaznacza oficer.
Śmigłowiec na takie polowanie zazwyczaj nie wyrusza samodzielnie. W operacji bierze też udział załoga fregaty, często inne okręty i samoloty. Wspólnie można objąć poszukiwaniami większy obszar i skuteczniej zacisnąć pętlę wokół okrętu podwodnego. A rolę SH-2G w takim przedsięwzięciu trudno przecenić. Śmigłowiec jest daleko bardziej mobilny niż fregata. Do tego trudno z nim walczyć, bo przecież okręt podwodny nie strzeli do niego torpedą…
Czekając na Kondora
Tymczasem robimy kolejny krąg nad Zatoką Pucką. Śmigłowiec w szybkim tempie zmienia wysokości, wykonuje zwroty, po chwili staje w zawisie, zaś jeden z nawigatorów otwiera właz i wyrzuca do morza świecę dymną.
– SH-2G to maszyna bardzo wdzięczna w pilotażu. Potrafi wybaczyć wiele błędów, ale przede wszystkim jest bezpieczna – mówi kpt. pil. Mieszkowski. Jak wylicza, układ napędowy śmigłowca został skonstruowany tak, że w sytuacji awaryjnej wszystkie zadania może wykonywać na jednym silniku i potrafi się obejść bez instalacji hydraulicznej.
Czasem aż trudno uwierzyć, że już za chwilę SH-2G nie będzie w Brygadzie Lotnictwa MW. Ale czas jest nieubłagany. Amerykanie zakończyli produkcję Kamanów jeszcze w latach dziewięćdziesiątych. Dziś prócz Polski z maszyn tego typu korzystają już tylko marynarki wojenne Peru, Nowej Zelandii i Egiptu. O części zamienne coraz trudniej. A choć SH-2G mają swoje atuty, pod wieloma względami trudno je nawet porównywać z produkowanymi dziś śmigłowcami morskimi.
Jednak lotnicy zgodnie podkreślają, że niełatwo się z Kamanami żegnać. – Śmigłowce doskonale wywiązały się ze swojej roli. Przyniosły lotnictwu morskiemu i szerzej marynarce wojennej zupełnie nowe zdolności, które teraz tracimy. Miejmy nadzieję, że nie na długo – zaznacza kpt. pil. Mieszkowski.
W gdyńskiej Stoczni Wojennej trwa już budowa nowych fregat w ramach programu „Miecznik”, które do służby powinny wejść na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych. Wraz z nimi w Brygadzie Lotnictwa MW mają się pojawić następcy Kamanów. Program „Kondor” zakładający kupno ośmiu śmigłowców pokładowych został zainicjowany sześć lat temu. Do ogłoszonego przez resort obrony dialogu technicznego przystąpiło dziewięciu producentów. Na razie jednak nie wiadomo, kiedy maszyny uda się pozyskać.
Łukasz Zalesiński
autor zdjęć: bsmt Michał Pietrzak, Marian Kluczyński, bosm. Grzegorz Waletko
Komentarze